Medytacje na prochach. Nowy trend "warszawki"
Są dojrzali, atrakcyjni, z sukcesami zawodowymi. Jeszcze kilka lat temu byli stałymi bywalcami warszawskich klubów, dziś oprószeni za uchem srebrnym włosem, a także zamknięci w czterech ścianach przez Covid, szukają wrażeń gdzie indziej. Ukojenia głodu mocnych wrażeń szukają na spotkaniach w zamkniętych grupach medytacyjnych. Nie każdy ma do nich dostęp, bo to skrzętnie skrywana informacja.
06.02.2021 11:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
To miały być kolejne medytacje, z jakimi dotychczas miała do czynienia. Poleciła je nowo poznana koleżanka z grupy medytujących znajomych czterdziestoparolatków, zazwyczaj dość dobrze sytuowanych, na zakręcie życiowym.
- Mamy swoje grono, w którym co jakiś czas spotykamy się na wspólne grupowe sesje medytacyjne. Śpiewamy mantry, opowiadamy o swoich odczuciach i pracujemy z energią grupy. To naprawdę wspaniała podróż w głąb siebie - mówi 36-letnia Karolina z Warszawy.
Na co dzień pracuje w korporacji, zajmuje dyrektorskie stanowisko, po rozwodzie, bez dzieci. Awans i zarobki powyżej średniej krajowej wreszcie pozwalają na życie, w którym może zwolnić tempo i skupić się na sobie. Od dłuższego czasu uczęszcza na warsztaty rozwoju osobistego i duchowego, które pomogły podnieść się jej po trudnym rozstaniu i przemocy, jakiej doświadczała ze strony partnera. Jak mówi, praca nad sobą na kozetce u psychologa pozwoliła jej stanąć na nogi, ale dopiero warsztaty grupowe i medytacje pozwoliły poczuć spokój.
Zobacz też: Manuela Gretkowska o karze więzienia dla kobiet po aborcji. Wyjaśnia, co będzie dalej
Domówka na haju
- Olę poznałam podczas jednej z takich sesji i od razu złapałyśmy wspólny kontakt. Kiedy ją zobaczyłam, pomyślałam: wow! Jaka ładna, tryskająca pozytywną energią osoba. Była świetnie ubrana i roztaczała wokół siebie aurę dostatku. Ponieważ dość dobrze się rozumiałyśmy, powiedziała, że chce mnie zaprosić na medytację, która zmieni moje życie - wspomina Karolina.
36-latka została zaproszona do prywatnego apartamentu na warszawskim Mokotowie, gdzie już czekała grupka znajomych Oli. Wszyscy byli uśmiechnięci i rozluźnieni, jak na dobrej imprezie. Po chwili przyszła prowadząca spotkanie - Sylwia, wysoka blondynka o opaleniźnie przywiezionej z Zanzibaru. Wiek na oko 30+, chociaż był to efekt najprawdopodobniej naturalnie wykonanych zabiegów medycyny estetycznej. Zebrała pieniądze za spotkanie, symboliczne 300 zł i zaprosiła wszystkich na poduszki ułożone w kręgu na podłodze w salonie.
- Proszę, usiądźcie, zaczynamy - powiedziała i zapaliła gałązkę białej szałwii, rękami wykonując kuliste ruchy przed sobą. Zapach wypełnił całe pomieszczenie, wprowadzając odpowiedni nastrój, z głośnika popłynęła kojąca mantra, którą starzy bywalcy zaczęli nucić. Po krótkim wstępie dotyczącym tego, w jakim celu się spotkali, Sylwia skinęła głową na jedną z dziewczyn, a ta wyjęła z torebki białe tabletki i rozdała każdemu po jednej.
Kiedy Karolina zapytała, co to jest, prowadząca złapała ją troskliwie za rękę i uspokajająco wyjaśniła, że to pomaga otworzyć zmysły. - Pomyślałam, że dała jakieś ziółka szamańskie, coś lekkiego. Powiedziałam, że mam dość słabe serce i zapytałam, czy to bezpieczne… Nikt mnie oczywiście nie zmuszał, ale pomyślałam, że skoro oni to biorą i czują się tak dobrze, to i ja mogę spróbować - dodaje. Ktoś jej szepnął, że będzie jej po tym dobrze, że to Sassafras [halucynogen znany również jako metylenodioksyamfetamina (MDA) - red.].
Zobacz też: Opieka naprzemienna po rozwodzie. "W Polsce trzeba jeszcze wiele osób do tego przekonywać"
Ponieważ nazwa jej nic nie mówiła, a ufała prowadzącej, połknęła tabletkę. To, co się działo 15 minut później, do dziś budzi w Karolinie chęć wymazania zdarzenia z pamięci. Postrzeganie ograniczyło się do całkowitego skupienia na coraz szybciej walącym sercu, oddech stał się krótki i płytki, narastało przerażenie w zamkniętym ciele. Reszta towarzystwa w tym czasie dość dobrze się bawiła, kontynuując ezoteryczną imprezę. Niektórzy siedzieli i się relaksowali, ktoś w oddali tańczył w rytm muzyki.
"Tydzień się zbierałam"
- Ja natomiast walczyłam z narastającym lękiem - wyznaje, nerwowo ugniatając palcami papierową chusteczkę. – Czułam, jakby wszystkie sfery w mózgu odpowiedzialne za lęk nagle zaczęły pracować pełną parą. Nie byłam w stanie się poruszyć, ale udało mi się położyć i odwrócić plecami do reszty i z nosem wetkniętym w ścianę czekałam aż to przejdzie - dodaje.
Okazało się, że substancja, którą przyjęła, chociaż może mieć działanie lecznicze, w tej formie okazała się trującym narkotykiem. Niestety efekt psychodeliku utrzymywał się całą noc. Nad ranem Karolina odzyskała resztki sił, założyła płaszcz i wyszła, by dokończyć dramat w zaciszu domowym.
- Psychikę zbierałam na szufelkę przez kolejny tydzień, a ból w klatce piersiowej miałam jeszcze przez kolejny miesiąc. To nie miało nic wspólnego z duchowością. To była sabat-impreza, a nie żadne medytacje - przyznaje.
Takie spotkania są trudnym trendem do oszacowania w statystykach. Zaufane grono, spotkania na zamkniętych warsztatach, czy w prywatnych mieszkaniach, polecane przez marketing szeptany. Wchodzi się głównie przez znajomych królika.
- Są ludzie poszukujący i ludzie, którzy znaleźli. Ci pierwsi podejmują ryzyko, eksperymenty. Mają nadzieję na przeżycie czegoś, czego nie daje im powszedniość - tłumaczy zjawisko Ewa Woydyłło-Osiatyńska, doktor psychologii i terapeuta uzależnień.
- Kiedyś były wyjścia na miasto, gdzie mogli balansować na granicy, pamiętają te wrażenia, a teraz plany pokrzyżowała pandemia. Nowa rzeczywistość i zamknięcie w domach wzmaga taką potrzebę, żeby się wyrwać z tej szarej rzeczywistości i szukać silnych przeżyć - dodaje specjalistka.
To wszystko w otoczce medytacji i podróży duchowej stwarza złudne pozory, że jest niegroźne. - Newage’owy model medytacji, który rozpowszechnia się od lat 60-tych, jest pewnym znakiem czasów. Środek na poziomie chemicznym sam w sobie może nie być uzależniający, ale można się bardzo rozkochać w takich emocjach. Niektórzy zapominają o niespłaconych ratach, zalegającym terminie i odprężają się, regenerując w ten sposób system nerwowy - twierdzi psycholog.
Puszcza Amazońska w Warszawie
Karolina skontaktowała się z prowadzącą, chcąc wyjaśnić sprawę, jednak winą obarczono ją samą, jakoby nie była "gotowa" i że to "pierwszy taki przypadek". Jak się później okazało, mijało się to z prawdą, bo osoba z bliskiego otoczenia również brała udział w podobnej sesji na warsztatach i skończyła jak Karolina.
Najprawdopodobniej tabletka, którą podawano podczas spotkania to MDMA - substancja psychoaktywna, pozyskiwana ze wspomnianego sasafrasu, która wzmaga w mózgu produkcję serotoniny i dopaminy. To z kolei powoduje (o ile efekt będzie dobry) euforię, poczucie zrozumienia i bliskości. Czasem także omamy słuchowo-wzrokowe, które później uczestnicy opisują jako doznania mistyczne.
Jeśli jednak coś pójdzie nie tak, a nie da się do końca przewidzieć reakcji organizmu, skutki mogą być tragiczne. Przyspieszone tętno, gorączka, panika, przerażające halucynacje, a także torsje, problemy z oddychaniem i kołatanie serca. Nie sposób też pominąć przykrych wspomnień z takiej przygody, która może zostawić trwały ślad w psychice i potęgować depresję.
Eksperci, chociaż niechętnie wypowiadają się na temat takich praktyk, nie mają wątpliwości, że przyjmowanie podobnych środków jest szalenie niebezpieczne, bo trudno ustalić ich skład i możliwe działanie.
Produkcja odbywająca się poza legalnym obiegiem, brak kontroli nad jakością to już hazard, gdzie stawką jest ludzkie życie. W przypadku medytacji z tabletkami mamy do czynienia z narkotyzowaniem się. Tu również, jak w przypadku tradycyjnego uzależnienia, pojawia się mechanizm iluzji i zaprzeczania, czyli wynajdywania powodów, żeby takie wyskoki wytłumaczyć. Nawet przed samym sobą. Tu mamy do czynienia z całą nadbudowaną ideologią "poszukiwania oświecenia".
Dodawanie sobie bodźców, pod płaszczykiem medytacji, to bardzo niebezpieczna moda, bo oprócz skutków krótkotrwałych, może wyzwolić stany paranoiczne lub lękowe. A u osób z predyspozycjami do chorób psychicznych - aktywizować utajoną chorobę, która w normalnych warunkach by się nie ujawniła.
O ile istnieją potencjalne właściwości terapeutyczne w psychiatrii dla stosowanych środków psychodelicznych, o tyle stosowanie ich w warunkach domowych, bez kontroli i fachowej wiedzy jest niebezpieczne. Istotą medytacji i warsztatów jest znalezienie rozwiązania w sobie, a nie na zewnątrz w środkach psychoaktywnych. Dlatego zawsze warto korzystać ze sprawdzonych warsztatów medytacyjnych, szczególnie w dzisiejszych trudnych czasach. Warto też zadać sobie pytanie: czy szaman z Grodziska Mazowieckiego, z różowym warkoczykiem z tyłu głowy, ma dostateczną wiedzę, by przeprowadzać ceremonię rodem z Puszczy Amazońskiej.