Blisko ludzi„Miłość to praca w gazowni”. Recepta na 50 lat udanego małżeństwa

„Miłość to praca w gazowni”. Recepta na 50 lat udanego małżeństwa

Sytuacja jest dość nietypowa. Siedzę w kolejce do alergologa z panią, która martwi się, czy ją przyjmą. Podchodzi do niej starszy pan, którego ona chwyta za rękę, a który sam jest niziutki, słabiutki, zgarbiony i siwy. I z tego wątłego ciała wydobywa męski, niski głos i rzecze: „Nie martw się, Domińciu, ja to załatwię”. Słowa szybko zamienia w czyn (więc sobie idzie), a pani Domińcia zostaje ze mną i sprzedaje mi receptę na udany związek.

„Miłość to praca w gazowni”. Recepta na 50 lat udanego małżeństwa
Źródło zdjęć: © 123RF.COM
Karolina Sarniewicz

Pani Dominika: No, mój mąż już taki jest. Jak się go poprosi, to wszystko załatwi. A jak się nie poprosi, to też załatwi. I tak to się dzieje, odkąd myśmy się poznali.

Kiedy to było?
Dawno temu. Pamiętam, że to była ważna data. Siódmy zjazd PZPR. Pewnie pani nie kojarzy.

Kojarzę, bo wtedy pierwszy raz w historii palił się most Łazienkowski. Czyli rok 1975.
Tak, i oprócz mostu paliło się jeszcze kilka innych rzeczy. I właśnie tak poznałam Kazika, bo on był strażakiem i biegał od miejsca do miejsca. I jak tak biegał, to wpadł na mnie, bo ja pracowałam jako pomoc do rozdawania ludziom jedzenia. Tu w Warszawie, na Śródmieściu. I tam było kilku bezdomnych, którzy Kaziowi powiedzieli, że tu jest taka miła pani, co mu da coś na orzeźwienie. I przyszedł i mówi, że się zakochał i już świata poza mną nie widział. Że jak zobaczył, jak tak z tymi bezdomnymi siedzę i z nimi rozmawiam jak ze zwykłymi ludźmi, to mu się we mnie coś spodobało!

Od razu? Podszedł i powiedział, że się zakochał?
Nie wtedy, teraz tak mówi. Wtedy tylko przyszedł i zaprosił mnie na pierogi.

Na pierogi?
Tak, sami je lepiliśmy. To była nasza pierwsza randka. Taka kulinarna. U niego w domu!

Zaczynam zazdrościć męża. Jestem fanką pomysłów typu: zróbmy coś razem, będzie fajnie i kreatywnie. A nie tylko kino, kino, kino… kino.
Poza tym, to był dobry pomysł, bo ja od razu sobie sprawdziłam, czy będzie się nadawał do kuchni. A on i węgiel umiał rozpalić i mieszkania nie zwęglić przy tym. Czyli okazało się, że jest męski.

Więc „męski” oznacza, że nadaje się do kuchni?
Męski oznacza, że panią obroni. Że nie będzie się bał wyzwania. Że się panią zaopiekuje i będzie bronił pani przed złymi.

Dzisiaj to podobno rzadkie cechy.
Bo im kobiety na to pozwoliły!

Tak?
Tak, bo zapomniały, jak nas stworzyła natura. Że facet jest od tego, żeby walczyć, bronić i zdobywać, a kobieta jest od podziwiania. I od tego, żeby pokazywała, jak bardzo potrzebuje opieki. Żeby - jak w tańcu - pozwoliła się prowadzić i żeby facet zrozumiał, co to jest odpowiedzialność. A jak on ma ją w dzisiejszych czasach poczuć, jak teraz wszędzie taki widok: siedzi chłopak w środku, a dookoła dziewczyny!

Jednak podobno mężczyźni chrapią, bo bronią kobiet przed potworami.
Tak, ale bywa też tak - i to chyba coraz częściej - że kobiety zatracają swoją kobiecą energię, której szukają mężczyźni. Bo współczesny świat pokazuje im, że kobieta powinna być niezależna, powinna poradzić sobie sama.

A nie powinna?
Niech sobie radzi, kiedy musi. Ale tylko kiedy musi, czyli nie kiedy jest mężczyzna. Powiem pani w skrócie: facet chce uszczęśliwiać kobietę. Bo jemu do szczęścia potrzebne jest właśnie to uszczęśliwianie, rozumie pani?

Powiedzmy.
Dajmy na to, że pani pracuje w tej, jak to się mówi, korporacji. Robi pani karierę. Albo nie, jeszcze lepiej - jest pani dziennikarką, więc jest pani zaradna. Biega pani od miejsca do miejsca, ciągnie pani za język najtrudniejszych, jakich pani znajdzie, rozmówców. Powiedzmy sobie jeszcze, że pani w swoim życiu doświadczyła jakichś zranień i obserwowała zranienia. To znaczy, widziała pani na przykład, jak babcię zostawił dziadek. I z tego strachu przed zranieniem, na które się pani napatrzyła, próbuje pani teraz się asekurować. Zamyka się pani w swoim poczuciu, że pani chłop niepotrzebny. To znaczy chce go pani, potrzebuje pani uczuć i bliskości jak każdy, ale jednak żarówkę sama pani sobie przykręci, skoro i wywiad pani dobrze zrobi. I to jest wszystko wbrew kobiecej energii, której szuka mężczyzna! Sama się jej pozbywałam, kiedy byłam sanitariuszką.

A jednak pan Kazik sobie z panią poradził.
Tak, ale długo nad tym pracowaliśmy. Ja uczyłam się przy nim, żeby przede wszystkim nie odwdzięczać się za wszystko, co on dla mnie robi! To jest podstawowa zasada udanego związku z mężczyzną. Jeśli on daje mi prezent albo organizuje mi świetną kolację, to ja, broń Boże, nie mogę reagować tym samym i też dawać mu prezentów! Ja mam być po prostu wdzięczna, szczęśliwa, że sprawił mi radość, pozwolić mu się zdobywać i adorować.

I leżeć i pachnieć?
Nie. Kochać! Bo musi pani pamiętać, że kobieta i mężczyzna myślą inaczej. Zupełnie inaczej - to nie jest żaden stereotyp! To nie jest legenda, że jesteśmy z innych planet. I mężczyzna zazwyczaj, chociaż to oczywiście zależy też od indywidualnych predyspozycji, nie zawsze wie do końca, jak okazywać czułość. On ma potrzeby - jasne, ale to my kobiety jesteśmy od tej emocjonalnej sfery. I niejeden mężczyzna uczy się od kobiety kochać. To znaczy: ona go tą swoją troską czy czułym dotykiem przystosowuje do uczuciowej sfery relacji. Ja nie chcę tutaj powiedzieć, że mężczyzna jest sierotką Marysią, że nie potrafi. Potrafi, ale nieco inaczej i wielu po latach przyznaje, że czułość kobiety otworzyła w nich pewne sfery, których wcześniej nie znali. Powtarzam pani: my przede wszystkim inaczej myślimy. I śmiech mnie bierze do bólu brzucha, kiedy sobie uświadamiam, na jakich dramatycznych różnicach jest zbudowany ten świat.

Ale jednak jeszcze się nie zawalił.
Bo pracujemy. Nad komunikacją i nad byciem ze sobą przede wszystkim. Podam pani nasz przykład. Kazik, wtedy po tych pierogach, długo się nie odzywał. Nie przychodził po prostu, a zadzwonić wtedy nie było jak. Byłam przekonana, że się rozmyślił. Na pierwszym spotkaniu było świetnie, ale może po prostu postanowił się wycofać. Płakałam okropnie.

Też bym płakała. A nawet jeśli nie płakała, to na pewno rozumiałabym to tak samo jak pani.
A widzi pani, tu niespodzianka. Jemu wcale nie o to chodziło! (śmiech) On po prostu, a przynajmniej tak tłumaczy mi teraz, był tak przejęty naszym spotkaniem, że po pierwsze długo zastanawiał się jak zaaranżować kolejne, żeby było oryginalnie - i dlatego się nie odezwał! Wpadłaby pani na to?

Pani Dominiko, pięknie to wszystko brzmi. Kobieta z mężczyzną - inaczej myślący, Pani wyrozumiała, pan Kazik - wspaniałomyślny. Ale jak właściwie doszło do tego, że udało wam się te wszystkie szumy w komunikacji przetrwać?
Pracowaliśmy nad nimi, jak mówiłam, pracowaliśmy. Kiedy już uzgodniliśmy, że Kazik faktycznie jest mną zainteresowany i ja nim, postanowiliśmy, że chcemy się spotykać. Ja wtedy pracowałam w piekarni przy Solcu, a tam niedaleko była gazownia, do której Kazik się przeniósł, jak zrezygnował z pracy w straży. Mieliśmy do siebie rzut beretem, dziesięć minut drugi dosłownie. I niech pani sobie wyobrazi, że nie mieliśmy prawie czasu się widywać. To nie było łatwe, bo strasznie trudno jest z takiego życia samodzielnego, bogatego w pracę, zajęcia, zainteresowania, przestawić się na tryb, w którym mamy też siebie. Bo to zawsze, przysięgam - zawsze - oznacza jakieś wyrzeczenia. I jeżeli komuś się wydaje, że będzie inaczej, jest idealistą i błądzi, co oznacza, że pewnie mu się nie powiedzie.

Czyli podejście pozytywistyczne? Praca u podstaw?
Tak. Bo miłość to jest zawsze praca. I to taka trudna, jak w gazowni, z odpowiednim dociskaniem kurków. Zwłaszcza w momentach, w których czujecie, że ucieka wam powietrze. A uciekać na pewno będzie i niektórzy dużo tracą na tym, że nie są tych trudności świadomi.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (9)