Mimi otwiera usta
Przez półtora roku była kochanką Johna F. Kennedy’ego. Należała do haremu dziewczyn pozostających do dyspozycji prezydenta. po 45 latach Marion Fahnestock z domu Beardsley przemówiła. I przygotowuje się do wydania pamiętnika.
28.09.2009 | aktual.: 25.06.2010 14:14
Romans prezydenta z 19-letnią stażystką ujawnił historyk Robert Dallek w wydanej sześć lat temu książce „Niedokończone życie” („An Unfinished Life”). W oparciu o transkrypt wywiadu – przeprowadzonego 39 lat wcześniej z byłą rzeczniczką prasową Białego Domu Barbarą Gamarekian, lecz nigdy nieopublikowanego – ustalił, że JFK niewątpliwie uprawiał seks z nastolatką. Historyk nie potrafił ustalić jej nazwiska. Kiedy w mediach wybuchło zamieszanie i sympatycy Kennedy’ego zaczęli oskarżać Dalleka o rozpowszechnianie kłamstw, „Mimi” niespodziewanie zadzwoniła do dziennika „New York Daily News”. Stanęła w obronie autora, potwierdzając wszystko, co napisał. Dziś ma 66 lat i po kolejnej zmianie nazwiska, na Alford, sama pisze pamiętniki.
Książka zatytułowana „Pewnego razu w sekrecie” („Once Upon A Secret”) ma ukazać się nakładem wydawnictwa Random House. Data publikacji nie jest jeszcze znana, ale wiadomo, że pani Alford dostanie za ujawnienie pikantnych szczegółów z życia prezydenta siedmiocyfrowe honorarium. Wydawcom nawet tak pokaźna inwestycja z pewnością się opłaci.
19-letnia Marion „Mimi” Beardsley należała do haremu dziewcząt zatrudnianych przez Biuro Prasowe Białego Domu i pozostających do dyspozycji prezydenta. Towarzyszyła mu w podróżach samolotami Air Force One, aby zawsze być obok. Podczas szczytu amerykańsko-brytyjskiego na Bahamach zauważono, jak kuliła się na podłodze w kącie limuzyny, która woziła Kennedy’ego. Prezydent omawiał tam z premierem Haroldem Macmillanem kwestię wykorzystania przez Wielką Brytanię rakiet jądrowych Polaris.
Romans Kennedy’ego z „Mimi” trwał znacznie dłużej niż Clintona z Monicą Lewinsky i nie ograniczał się do ukradkowych pettingów w pakamerach, tudzież toaletach zachodniego skrzydła Białego Domu.
„Mimi”, choć we wrześniu 1963 roku przyjęła oświadczyny Anthony’ego Fahnestocka, z prezydentem sypiała do zamachu na jego życie. Za Fahnestocka wyszła za mąż na początku 1964 roku – półtora miesiąca po śmierci prezydenta. Małżeństwo zakończyło się rozwodem. Mimo to Beardsley Fahnestock Alford milczała przez 45 lat. I gdyby nie odkrycie Dalleka, prawdopodobnie zabrałaby swoją tajemnicę do grobu.
Kariera pięknej stażystki
Panna Beardsley skończyła tę samą ekskluzywną pensję dla panienek, co Jacqueline Kennedy – Miss Porter’s School w Farmington w stanie Connecticut. Jako redaktorka szkolnej gazety w roku 1961 przyjechała do Białego Domu, by zrobić wywiad z pierwszą damą. Jacqueline nie miała czasu na spotkanie, natomiast „prezydent, który zauważył »Mimi«, owszem, miał…” – powiedziała Gamarekian w niewykorzystanym przez 39 lat wywiadzie. Na osobiste polecenie JFK biuro prasowe zaproponowało Beardsley staż, choć nie miała żadnego doświadczenia w profesjonalnym dziennikarstwie.
19-letnia stażystka należała do najbliższego otoczenia JFK. Było to grono pracowników, a raczej pracownic Białego Domu zapraszanych na słynne imprezy w basenie i towarzyszących prezydentowi podczas oficjalnych podróży. „Od czasu do czasu każde z nas wyjeżdżało. Ale »Mimi«, która z punktu widzenia umiejętności zawodowych nie była do niczego przydatna, wyjeżdżała zawsze” – wspominała Gamarekian. Wszyscy widzieli, jak chowała się w limuzynie po spotkaniu prezydenta z Macmillanem, ale ani doradcy, ani dziennikarze publicznie nie pisnęli słowa. Korespondenci przy Białym Domu wiedzieli wszystko o dziewczynach JFK, jednak nie pisali o nich, ani nawet nie robili żadnych aluzji. Nie traktowali tych spraw poważnie, były one raczej przedmiotem żartów.
Bill Clinton zapewne pluje sobie w brodę, że nie urodził się o pokolenie wcześniej, kiedy obowiązywało jeszcze seksualne tabu, zamykające usta dziennikarzom. W trakcie afery rozporkowej powszechnie szanowani komentatorzy prowadzili na oczach milionów telewidzów dyskusje na temat seksualnych ekscesów głowy państwa, bez żenady operując słowami typu: seks oralny, sperma, członek. Dlatego pamiętniki „Mimi” – choć z pewnością staną się bestsellerem – nikogo specjalnie nie zaszokują. Zwłaszcza że bujne życie seksualne Kennedy’ego od dawna nie stanowi tajemnicy.
Basenowe igraszki
Latem, po pracowitym poranku w Gabinecie Owalnym, JFK lubił relaksować się w basenie. Hagiografowie twierdzili, że celem kąpieli było łagodzenie dolegliwości kręgosłupa. Legendarny dziennikarz śledczy Seymour Hersh, który zasłynął ujawnieniem masakry wietnamskich cywilów w My Lai, autor wydanej w 1997 roku książki „Ciemna strona Camelotu”, ukazuje odmienne tło prezydenckich upodobań. Znalazł dowody potwierdzające, że amerykański przywódca zwykł pluskać się w towarzystwie dwóch młodych asystentek o przezwiskach Fiddle i Faddle (w wolnym tłumaczeniu Filifinka i Fintifluszka). Pewnego dnia igraszki nieomal zakończyły się wpadką. Agenci Służby Bezpieczeństwa w ostatniej chwili ostrzegli prezydenta, że po parku spaceruje jego żona Jackie. „Po kilku sekundach basen był pusty, a w stronę Gabinetu Owalnego prowadziły wilgotne ślady trzech par bosych stóp” – wspomina na kartach „Ciemnej strony Camelotu” jeden z ochroniarzy.
Hersh zebrał dziesiątki podobnych anegdotek bezlitośnie odbrązawiających postać JFK. Większość kompromitujących szczegółów od dawna stanowiło tajemnicę poliszynela. Opowieść o Jackie niespodziewanie wracającej do posiadłości przy Pennsylvania Avenue i zakłócającej wodne rozrywki męża, po raz pierwszy pojawiła się w książce „Pieskie dni w Białym Domu”, spisanej ponad 30 lat temu przez opiekuna prezydenckich piesków Traphesa Bryanta. Filifinka i Fintifluszka trafiły na łamy prasy podczas kongresowych przesłuchań na temat nadużyć władzy w 1975 roku. We wrześniu 1963 roku prezydent naderwał sobie ścięgno udowe, próbując wskoczyć na jedną z towarzyszących mu w kąpieli panienek. Lekarze założyli mu sztywny gorset sięgający do klatki piersiowej i uniemożliwiający schylanie się. To odebralo mu szansę na uratowanie się podczas zamachu. Pierwsza kula wystrzelona przez Lee Harveya Oswalda ugodziła JFK w szyję. Gdyby mógł się schować za oparcie limuzyny, druga nie roztrzaskałaby mu czaszki.
Wszystkie dziewczyny JFK
Najwięcej rewelacji na temat przygód Kennedy’ego dostarczyli dziennikarzom byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa (Secret Service). Jeden z nich, Larry Newman, wspomina, że kiedy w 1961 roku pilnował prezydenckiego apartamentu hotelowego w Seattle, z windy wysiadł miejscowy szeryf prowadzący dwie „wysokiej klasy prostytutki”. Oświadczył, że działa na bezpośrednie polecenie z samej góry, i zażądał wpuszczenia do sypialni JFK. Newman, zgodnie z przepisami, odmówił, szeryf odwołał się do przełożonych ochroniarza i prostytutki zniknęły za drzwiami. „Tak jest zawsze?” – spytał policjant pełniący wartę u boku Secret Service. „W dzień podróżujemy – odparł Newman. – Tak jest tylko w nocy”.
Wielu historyków uważa wręcz, że prywatne grzechy Kennedy’ego zagrażały bezpieczeństwu państwa. Były funkcjonariusz Secret Service przytacza dowcip krążący wśród strażników: „Często powtarzaliśmy, że nie jesteśmy w stanie ochronić prezydenta nawet przed »tryniem«” (co akurat potwierdzają medyczne annały).
Ale wyraża również głębszą obawę – przed szantażem. Kennedy często korzystał z usług luksusowej damy do towarzystwa Ellen Rometsch, którą FBI podejrzewało o szpiegostwo na rzecz NRD. Biały Dom uniknął ponoć potężnego skandalu, doprowadzając do deportacji prezydenckiej partnerki. Według ustaleń Seymoura Hersha, dziewczyna dostała od rządu USA sporą łapówkę.
Inna z osławionych przyjaciółek JFK, Judith Campbell Exner, naraziła go – zdaniem Hersha – na niebezpieczeństwo szantażu ze strony mafii. Podstawowe fakty zostały ujawnione przez Kongres w 1975 roku: kochanka prezydenta związana była jednocześnie z mafijnym donem Samem Giancaną, w okresie gdy ten dostał od CIA zlecenie zabicia Fidela Castro. Zeznała między innymi, że Giancana załatwił jej nielegalne usunięcie ciąży, w którą zaszła z JFK. Hersh twierdzi jednak, że Exner już znacznie wcześniej doprowadziła do nawiązania przez obu jej partnerów bliższej znajomości i Giancana pomógł Kennedy’emu wygrać wybory.
Były agent FBI uzupełnia obraz barwnymi relacjami z nasłuchu prowadzonego w mieszkaniu mafioso. Jednak nie bardzo wiadomo, po co JFK miałby korzystać z pomocy chicagowskiego podziemia przestępczego, skoro dysponował potężną machiną polityczną burmistrza Richarda J. Daleya. Poza tym, jeśli rzeczywiście tak wiele zawdzięczał Giancanie – dlaczego amerykański Departament Sprawiedliwości prowadził przeciw gangsterowi bezkompromisowe śledztwo? Czyżby dla zmyłki?
Trudno przypuszczać, by książka „Mimi” zmieniła stosunek Amerykanów do Johna F. Kennedy’ego. Zresztą sama Marion Fahnestock w rozmowie z reporterem „Daily News”, sześć lat temu, stwierdziła: „Myślę, że wszyscy wiedzą, jaki on był”.
Naukowcy też nie będą musieli specjalnie rewidować historii. Powstanie zaledwie kolejny ciekawy przyczynek do biografii 35. prezydenta USA.