Monika w swojej pracowni © Archiwum prywatne

#Wszechmocne. Monika Miller: Nigdy nie wybaczę Rodowicz tego, co zrobiła, gdy umarł mój tata

Aleksandra Hangel

Nigdy nie wybaczy Maryli Rodowicz "przypadkowego" coming outu swojego byłego narzeczonego, tak samo jak "Faktowi" okrutnej okładki po śmierci ojca. Cukierkowy świat Moniki Miller zniknął, a ona sama buduje nowy. Na własnych zasadach. Jej najnowszy singiel pt. "Nie mów mi" to najlepszy dowód. - Po prostu jestem szczera, nie nabieram wody w usta. Dla mnie nie ma tematów tabu. I to chyba ludzi tak wkurza – mówi w rozmowie z WP Kobieta.

Aleksandra Hangel, WP Kobieta: Lubisz uszczęśliwiać ludzi?

Monika Miller: Lubię. Kiedyś lubiłam bardziej, ale im więcej osób to wykorzystało, krzywdząc mnie, tym większego nabierałam dystansu.

A kto najbardziej cię skrzywdził?

Mój pierwszy poważny partner. Związek miał się zakończyć ślubem, a my mieliśmy żyć "długo i szczęśliwie". Są osoby, które mają większy dystans do związków, relacji i miłości. Nie angażują się tak, nie otwierają. Ja byłam w tym cała. To było jak bajkowy świat, w którym wszystko miało różowy kolor, cukierkowy zapach. Nagle zdejmujesz okulary, a tu wszystko jest czarno-białe, smutne. I to jest szok.

Tak się czułaś, gdy to się rozpadło?

Tak. Z jednej strony można na to spojrzeć w ten sposób, że to był tylko związek…

...z drugiej strony złamane serce boli najbardziej.

Ten związek mnie poszarpał, zniszczył, upokorzył. To wszystko mną wstrząsnęło. Do teraz mam po tym koszmary.

Domyślam się, że mówisz o tym narzeczonym, którego zdjęcie opublikowała Maryla Rodowicz, podpisując je "przystojny Gabryś, szkoda, że gej"?

Niestety.

Cała ta sprawa odbiła się głośnym echem, bo to była dobra plotkarska pożywka, sensacja – "chłopak Moniki Miller okazał się gejem". Rodowicz zrobiła jego coming out podobno niechcący.

Podobno niechcący? Oznaczyła mnie w poście. Ciężko mówić o "niechcący".

Jesteś w stanie jej to wybaczyć?

Nie. To nie jest coś, co można wybaczyć. Nawet, jeśli ona tłumaczy, że tego nie opublikowała, że ktoś zabrał jej telefon, czy co ona tam jeszcze mówiła. Takich rzeczy się nie robi komuś w tak trudnym momencie życia. Ona to zrobiła z premedytacją, żeby zabolało. Nie wiem dlaczego.

Jak to wpłynęło na ciebie, skoro wiadomo, że jesteś jednak solidarna z osobami LGBTQ+? Nagrałaś zresztą nawet utwór i teledysk specjalnie dla tej społeczności, mówię o "Euforii". A dowiedziałaś się w pewnym momencie, że najbliższa ci osoba jest częścią tej grupy osób. Co czułaś, gdy usłyszałaś od narzeczonego, że musicie się z tego powodu rozstać?

Myślałam o tym wiele razy. Kiedy ludzie są ze sobą, darzą się uczuciem, szacunkiem, to rozmawiają szczerze, biorą pod uwagę swoje emocje wzajemne. Gdyby mi powiedział: "Przepraszam. Czuję, że jestem zagubiony, wydaje mi się, że wolę mężczyzn, nie wiem, co czuję", to ja bym starała się to zrozumieć, wesprzeć go. Bo on uszanowałby mnie, moje uczucia.

Rozumiem, że było inaczej.

Zdecydowanie inaczej. Narzeczony po prostu pewnego dnia powiedział: "Byłem z tobą dla pieniędzy, nigdy cię nie kochałem, a tak w ogóle, to wolę facetów". Czułam się jak śmieć.

Przeżywałaś wtedy ogromną tragedię. Odszedł twój tata, cała rodzina była pogrążona w żałobie, a tu pojawiły się straszne okładki, szczególnie ta "Faktu". Z perspektywy czasu masz żal do dziennikarzy, że nie uszanowali waszej żałoby, że potrafili wydzwaniać do was choćby o szczegóły pogrzebu?

Dziennikarze wydzwaniali, bo taka ich praca. W końcu mogłam wyłączyć telefon. Ale tej okładki też nie wybaczę do końca życia. Nie zetknęłam się nigdy z takim okrucieństwem. Poczułam wtedy, że w tym kraju nie ma granic, współczucia, poszanowania dla czyjejś tragedii. To wszystko, to było dla mnie zbyt wiele.

Czy dzisiaj jesteś w stanie powiedzieć, że poradziłaś sobie z żałobą?

Myślę, że z żałobą zostaje się do końca życia. Ona ewoluuje, przeradza się w pamięć i zostaje do końca. I czasem cholernie boli, nawet jeśli już minęły prawie 3 lata.

Myślisz o tym w urodziny?

Zawsze będę pamiętać. 26 sierpnia, a tego dnia odszedł mój tata, mam imieniny. Więc okres od 10 sierpnia, czyli od urodzin, do 26 sierpnia jest bardzo trudny. Nigdy nie przeżyłam nic gorszego. I wiem, że nigdy nic gorszego mnie nie spotka.

Obraz
© Archiwum prywatne

Coś, za co ja osobiście jestem ci bardzo wdzięczna, to twoja otwartość w mówieniu o zdrowiu psychicznym. Bo dużo mówisz o własnych doświadczeniach, problemach z tym zdrowiem, przyznałaś jakiś czas temu, że masz chorobę afektywną dwubiegunową. Jak to wszystko na ciebie wpłynęło?

Nie jestem w stanie powiedzieć, jak czułabym się, gdybym nie brała leków, które przyjmuję, odkąd miałam 13 lat. Nie do końca pamiętam, jak było bez nich. Wiem, że gdyby nie one, nie przeżyłabym tego.

Mam wrażenie, że żyjemy w jakiejś bańce, że wokół nas bardzo wiele mówi się o zdrowiu psychicznym, mówią o nim osoby medialne, a mimo to ludzie poza tą bańką nadal uważają, że to wstyd.

No i mój były narzeczony bardzo podstępnie to wykorzystał. Łatwo jest powiedzieć "ona się leczy, jest nieobliczalna, ma zwidy". Zupełnie mnie zdeprecjonował. A przecież na większość zaburzeń, chorób psychicznych są już świetne leki, które w żaden sposób nie ograniczają życia.

To jest trochę pozostałość tego "starego" świata. Braku otwartości, zrozumienia dla drugiego człowieka. Plotek i stereotypów, że "leczą się nienormalni".

To jest bardzo podobny mechanizm do obarczania odpowiedzialnością ofiar przemocy seksualnej, którym się wmawia, że coś jest ich winą, bo się napiły, włożyły sukienkę z dekoltem. Ta zgwałcona dziewczyna z małej wsi gdzieś na wschodzie Polski nie ma do kogo pójść z tym, co jej zrobiono. Ona bierze na siebie winę, bo przecież gdyby ubrała się inaczej, może by się to nie stało. A statystyki mówią, że owszem, stałoby się. Bo to nie jest powód. Powodem jest zawsze gwałciciel.

Po koszmarnych trzech latach wydajesz się być szczęśliwie zakochana w przystojnym Holendrze.

Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że będę z taką osobą w związku, nie uwierzyłabym. To jest człowiek z zupełnie innego świata, ma inne wartości, kulturę. To jest dla mnie nowe, świeże. Nie muszę ukrywać się z niektórymi problemami, bo to, co w Polsce wywołuje skandal, kontrowersje, dziwne poruszenie, tam jest po prostu kolejnym faktem o tobie.

Czym cię uwiódł? Poznaliście się na Tinderze, a wiemy, że spotkania z ludźmi z internetu często nie kończą się fajerwerkami.

Miał tak pozytywne nastawienie do wszystkiego, dobre maniery i wielkie serce, że aż miękły mi nogi. Bardzo bałam się drugiego spotkania, ale naciskał. Ma prawie 2 metry i jest potężnie zbudowany, więc trochę czułam presję (śmiech). Na drugim spotkaniu wpatrywał się we mnie tak głęboko… No i pomimo braku sezonu, obskoczył wszystkie kwiaciarnie w Warszawie, żeby znaleźć dla mnie bukiet piwonii, które kocham. Poza tym jest szalenie ambitny. Teraz wybiera się na studia magisterskie z biznesu międzynarodowego, przy okazji pracuje dla różnych startupów, jest też kucharzem, menadżerem restauracji, baristą i czasem kelnerem. Jego główne pasje to siłownia, gotowanie i kawa. Człowiek orkiestra.

Zna historię twojego poprzedniego związku?

Tak, oczywiście. I przeżywa to, nie rozumie, jak można tak kogoś potraktować.

Natknęłam się na wywiad, który mnie oburzył. Nie ze względu na to, co mówisz ty, ale co mówi dziennikarz. Był przeprowadzony tuż po tym, gdy wyznałaś, że jesteś biseksualna. Ty tylko wszystko komentowałaś, a dziennikarz w kpiący sposób podkreślał, że musiałaś wiedzieć, że twoje wyznanie wywoła skandal.

To, co wtedy się wydarzyło, było po prostu słabe. Cispłciowy, heteronormatywny, biały facet, znany dziennikarz, przyciska słabe punkty. Bo to tak, jakby powiedzieć do kobiety, że "jest lesbijką, bo żaden facet jej jeszcze dobrze nie przeleciał". I jak patrzę na to w ten sposób, to czuję, jak bardzo to jest złe, oburza mnie to. Ale ja, zamiast się wtedy oburzyć, wolałam działać. Wolałam tłumaczyć, jak wygląda to w praktyce, niż się kłócić. Wzięłam z tego wywiadu każdą minutę, by zrobić też coś dobrego.

Pamiętasz aferę z dziennikarzem z "Vivy!", który pytał Annę-Marię Sieklucką o seks w bardzo bezpośredni i niedelikatny sposób?

Jasne, że pamiętam. To było żenujące.

I wtedy jeden z dziennikarzy showbiznesowych łapie cię na krótki wywiad i pyta cię o seks dokładnie w ten sam sposób - kilka tygodni temu. Żeby było bardziej "kontrowersyjnie", zapytał o seks z kobietą i najlepsze miejsce na seks. Znów zachowałaś zimną krew, choć byłaś wyraźnie zakłopotana. Czujesz się w obowiązku, żeby odpowiadać na takie pytania?

Wytłumaczenie jest proste. Kiedy spotykam się ze znajomymi, jestem cicha, niewiele mówię, jestem trochę w swoim świecie. A gdy włącza się kamera, ktoś skupia się tylko na mnie, włącza mi się "tryb rozmowy". "Aha, ktoś mnie o coś pyta, rozmawiam".

Jeśli chodzi o wywiad, o którym wspomniałaś, wierzę, że nasze podejście się zmienia, chciałabym pokazać tym, że odpowiadam na takie pytania szczerze, że kobieta, która mówi o swojej seksualności, jest tak samo wolna jak mężczyzna.

Bo gdybym nie odpowiedziała, musiałabym wpisać się w tę ideę, że kobieta ma być skromna, grzeczna i najlepiej, kiedy jest dziewicą, a mówienie o seksie nie istnieje.

Czyli takie sytuacje są dla ciebie sposobem na pewnego rodzaju emancypację?

Tak, choć wolałabym oczywiście nigdy nie usłyszeć tego pytania. Z drugiej strony, znam tego dziennikarza, zawsze zadaje mi te same pytania – "który tatuaż był twoim pierwszym?" i "ile masz tatuaży?". Nie spodziewałam się więc dyskusji na poziomie. Dlatego przynajmniej tworzę taką swoją feministyczno-tolerancyjną przestrzeń, dzięki tym chamskim tekstom.

Pod twoimi postami widuję komentarze, zresztą ty część z nich też udostępniasz, które – myślę, że to nie będzie przesada – są po prostu okrutne.

Tak, są okrutne. Przytoczę sytuację, która wydarzyła się ostatnio. Udostępniłam zdjęcie, na którym jestem w bikini. Zdjęcie z wakacji. Ktoś napisał: "Jesteś gruba, masz rozstępy". I wtedy pomyślałam sobie: "No tak, mam. Specjalnie je pokazałam. Cieszę się, że zauważyłeś".

Z drugiej strony, im więcej takich komentarzy, tym więcej mogę ich pokazać i zaznaczyć swój sprzeciw. I jedyne, co mnie martwi, to to, że ja sobie z tym jakoś radzę, a niektórzy nie. Ja się po prostu przyzwyczaiłam, a dla kogoś to może być koniec świata.

Zauważyłam, że w twoich pierwszych wywiadach wydajesz się być o wiele bardziej pewna siebie, taka bardziej energiczna, otwarta.

Wiesz, to była taka szczenięca radość. Nie byłam skrzywdzona, nie byłam obrażana, nie pracowałam. A teraz jestem już po prostu trochę przeorana, zmęczona.

Z jednej strony mówisz, że te komentarze na co dzień już nie robią na tobie wrażenia, ale z drugiej – że mimo wszystko mocno cię wykończyły. To jak jest?

Na początku nie byłam obyta z tym strasznym chamstwem. Każdy komentarz był końcem świata. Robiło mi się gorąco, oddech przyśpieszał. Do teraz pamiętam, jak to bolało. A to przychodziło falami.

Teraz podchodzę do tego nieco inaczej, bo wydaje mi się, że to jest cena doświadczania. Mogę to porównać do bólów wzrostowych. Boli, ale rośniesz. Coś za coś. Przeżywam nienawiść w swoją stronę od dziecka, tylko wtedy to były dzieci w szkole, a teraz dorośli ludzie, którzy mają rodziny, a zamiast się nimi zająć, wypisują naprawdę straszne rzeczy w internecie.

Co najgorszego usłyszałaś jako dziecko od rówieśników? Bo na pewno obrywałaś za dziadka, bo dzieci powtarzały to, co rodzice mówili w domach podczas oglądania wieczornych wydań wiadomości, faktów, wydarzeń, ale to oznaczało, że także ty byłaś łatwym celem.

Paradoksalnie to, co kiedyś było źródłem łez, największym kompleksem, dziś jest jedną z najczęstszych rzeczy, które ludzie we mnie widzą i podziwiają, pytają, czy jest zrobiony. A chodzi o nos.

Nos?

Tak, chodzili za mną i chrumkali. Nazywali "prosiakiem"," świnią", mówili, że mam "świński ryj". Bywało gorzej, ale wymazałam to chyba z głowy, bo nie pamiętam zbyt wiele.

Powiedz, jak w tym wszystkim wspierała cię rodzina? Bo i rodzice, i dziadkowie musieli spodziewać się, że ponieważ urodziłaś się w rodzinie, która jest na świeczniku, to będziesz z tego powodu celem ataków dla rówieśników.

Będę niestety brutalna, ale rodzina mnie nie wspierała w tym czasie w ogóle. Byłam wychowywana na zimno, chłodno, z zasadami, w których nie było kompromisów. Mój dziadek był cholernie zajęty. A moja babcia była zajęta nim. Moi rodzice byli z kolei zajęci sobą. Prowadzili bardzo aktywny tryb życia. Byli pasjonatami zdrowego stylu życia, sportu. I mnie też do tego sportu zmuszali. Nawet gdy płakałam, nawet gdy nie chciałam, to musiałam. Tylko zdrowe jedzenie, zero słodyczy.

Skąd się to w ogóle wzięło? Gdzie podziało się twoje beztroskie dzieciństwo?

Bardzo mało pamiętam momentów dzieciństwa. Pamiętam głównie te twarde zasady. To, co bardzo zapadło mi w pamięć, to że do 13. roku życia jedyna słodkość, z jakiej mogłam korzystać, to woda z miodem.

A jeśli chodzi o to wspieranie przez rodziców?

Czasami moi rodzice byli wzywani do szkoły, bo skala poniżania mnie była tak ogromna, że dyrektor się bał o moje bezpieczeństwo. Słyszałam wtedy tylko "nie przejmuj się". Nic więcej. Takie wychowanie.

W takim razie na kogo mogła liczyć mała Monika, która tak cierpiała, tak to przeżywała? Kiedy zamykała się w pokoju, była przecież sama.

Ja myślałam wtedy, że każdy tak ma. To było dla mnie normą. Każde dziecko uznaje za normę to, co zna z domu. Nie narzekałam nigdy na to, bo nawet nie wiedziałam, że może być inaczej. Wszyscy zawsze kojarzyli moje nazwisko. Wiele razy słyszałam "to ona". Nigdy nie miałam zbyt wielu przyjaciół. Liczyły się zawsze zasady. Dlatego skupiałam się na nauce, bo to było coś, nad czym miałam kontrolę. Bo nad innymi rzeczami jej nie miałam.

Nad czym na przykład?

Nie miałam kontroli nad tym, że nikt nie chciał ze mną rozmawiać, że dzieci mnie omijały, że zawsze siedziałam sama w ławce, na stołówce. Gdy były prace grupowe, to nikt się do mnie nie odzywał. Na WF-ie nigdy nikt mnie nie chciał wybrać do drużyny. Nad tym wszystkim. A nad przyswajaniem wiedzy owszem. Wtedy się z tym po prostu pogodziłam. Po prostu, ludzie mnie omijają, czuję to, ale chciałam robić wszystko tak, żeby nie musieć siebie winić za nic.

Mówisz, że byłaś wychowywana w sposób chłodny. A czy było miejsce na docenienie?

Byłam doceniana zazwyczaj za to, czego nienawidziłam. Przykład – rodzice chcieli, żebym była zawodowym pływakiem. Miałam kilka razy tygodniowo zajęcia z trenerem i nikt mnie nie pytał, czy ja w ogóle chcę, to nie miało znaczenia. Nawet gdy mówiłam, że nie chcę tego robić, gdy krzyczałam, to byłam do tego zmuszana. Takie były ich wymogi. Byłam przyzwyczajona do tych wymogów.

Właśnie sobie uświadomiłam, że zawsze cieszyło mnie, gdy chwalił mnie dziadek. Był bardzo zapracowany, nigdy go nie było, ale jak już był, to to było dla mnie niezwykłe, że on właśnie dla mnie i tylko dla mnie znalazł tę chwilę. Najczęściej chwalił mnie za rysunki.

Widzisz w sobie cechy, które zbudowali w tobie rodzice?

Zawsze będę swoim własnym największym krytykiem. Do tej pory mam tak, że jak ktoś mnie chwali, a ja nie jestem z czegoś zadowolona, to to się nie liczy.

Czyli przyjęłaś narrację, że musisz sama być z siebie zadowolona, bo nikt inny tego nie zauważy.

Tak. I to z jednej strony jest dobre, bo się rozwijam, ale z drugiej – nie mam zbyt często satysfakcji. Wymagając od siebie zbyt wiele, wymagam często tego również od innych.

W kwestii zawodowej również?

Szczególnie w tej kwestii. Ja pracuję dużo i ciężko. A jakiś czas temu zdałam sobie sprawę z tego, że ludzie generalnie nie lubią pracować.

Przejechałam się tak na współpracach z moimi managerami. Pamiętam, jak wiele razy czułam się wykorzystana przez nich. Kiedy trwał "Taniec z Gwiazdami", wynajmowałam mieszkanie w centrum Warszawy, żeby mieć blisko na treningi. Myślałam, że zamieszkam tam na chwilę, bo byłam przekonana, że odpadnę w pierwszym, może drugim odcinku.

W związku z tym nie miałam tam prawie nic. Treningów było tyle, że nie miałam czasu, żeby zrobić zakupy, miałam połamane żebra. Wtedy przyszedł moment przejściowy, kiedy już po prostu miałam dość.

Z Jankiem Klimentem bardzo się kłóciliśmy, bo byliśmy zestresowani. Wracałam zmęczona, leżałam na łóżku i płakałam z bezsilności. Zadzwoniłam raz do swojej managerki, prosiłam o pomoc, bo nie dawałam rady, potrzebowałam jej. A w odpowiedzi usłyszałam "nie mam czasu, pozbieraj się, widzimy się w weekend". Ciężko było mi uwierzyć, że ktoś, kto ma teoretycznie dbać o moje dobro, stwierdził, że nie warto mi pomóc.

Tatuaże, dredy, mocny makijaż – to wszystko składa się na twój "kontrowersyjny" wizerunek. A ja mam wrażenie, że ty w ogóle kontrowersyjna nie jesteś.

Ja nie cierpię stereotypów. Ja po prostu jestem szczera, nie mam tak, że nabieram wody w usta. Dla mnie nie ma tematów tabu. I to chyba ludzi tak wkurza. Bo to nie jest dla nich codzienność.

Najnowszy teledysk, który wyszedł właśnie w dniu twoich urodzin, 10 sierpnia, jest tego najlepszym dowodem. Kiedyś się wydawałaś jakby "łagodniejsza" wizerunkowo.

Kiedyś byłam zafascynowana Lady Gagą. I ona kiedyś powiedziała coś, co bardzo do mnie przemówiło – że ona jako Stefani Germanotta jest jedną osobą, a Lady Gaga jest drugą. Od wtedy myślę sobie, że artysta oczywiście jest sobą, kiedy tworzy, ale jest też jednak wykreowaną postacią. Tak to działa. Poza tym, w momencie, w którym powstaje utwór, ja już dokładnie wiem, jak będzie wyglądał teledysk. Jest definicją tego, co czuję, gdy tworzę.

Wiem od twojego obecnego managera, że wszystko, co dzieje się w teledyskach, jest w ogromnej części przygotowywane przez ciebie. Tworzysz stroje, makijaże, często całą koncepcję z moodboardami.

Tak, to prawda. Bo to powstaje we mnie, lubię mieć nad tym kontrolę. Chcę, żeby było idealnie.

No tak, mania kontroli.

Z jednej strony tak, ale też ufam ludziom, z którymi współpracuję. Ekipie, która realizowała klip do "Nie mów mi", mogłam zaufać w pełni, to grupa profesjonalistów. Poza tym, lubię wiedzieć, że dobrze wykorzystałam pieniądze.

Ale też czuję ogromną presję, że to ja coś zepsuję. Podczas kręcenia teledysku do "Nie mów mi" miałam scenę, w której tańczę z dwoma tancerkami. Bałam się, że je zawiodę.

Scena, w której jesteś oblewana krwią, jest przerażająca.

Zdradzę ci coś. Ten klip nagrywany był zimą.

No ale tej zimy to było tylko kilka takich naprawdę mroźnych dni.

Masz rację. Oczywiście cały miesiąc było w miarę ciepło, nie padało, była ładna pogoda. A ten klip był kręcony właśnie w jeden z tych mroźnych dni. A dokładniej - wypadł na najzimniejszy dzień tej zimy. Było minus 20 stopni, śnieg sypał, jakby zbierał się kilka lat, by tego dnia spaść. Wszyscy się spóźnili, była totalna dezorganizacja.

No ale nagrywaliście już później w pomieszczeniu.

Owszem, w ogromnej fabryce bez ściany i z dziurami w dachu. Można powiedzieć, że w pomieszczeniu (śmiech). W pewnym momencie zaczęłyśmy przymarzać, głowa odmawiała posłuszeństwa w takiej temperaturze po kilku godzinach. I nagle po raz pierwszy w życiu poczułam, że zamarzają mi usta. Nie byłam w stanie śpiewać, ani nimi ruszać. No i w końcu przyszła też pora na scenę z oblewaniem krwią. A, że wymarzyłam sobie ją, bo pochodzi z horroru "Carrie", a ja jestem wielką fanką horrorów, to musiałam ją zrealizować. Więc wszystko przygotowaliśmy, bo mieliśmy jedno ujęcie, stanęłam i po prostu nagraliśmy to.

Co miałaś na myśli, pisząc "Nie mów mi, jak mam żyć"?

Po prostu od zawsze wszyscy mówią innym, jak mają żyć. Nie tylko mi to mówią. Każdy z nas to słyszy. I to jest bunt przeciwko temu. Każdy może żyć tak, jak chce. I o tym to jest. Wprost.

Czy to, że akurat ten utwór pojawia się w twoje urodziny, ma znaczenie?

Już w momencie nagrywania tego utworu wiedziałam, że to będzie jedna z moich ulubionych piosenek z całej płyty. Miałam też drugi wariant na tę datę, ale to bardzo smutna, trudna ballada, a ja chciałam w jakiś sposób celebrować, dać ludziom z okazji moich urodzin coś, co daje siłę, nie przybija do łóżka i zmusza do łez.

Co jest twoją równowagą? Bo o bólu możesz powiedzieć na pewno wiele.

Mam chorobę afektywną dwubiegunową. Ciężko jest mieć równowagę. Biorę leki, by ją osiągnąć. Ale jest ciężko. Doceniam też te emocje, jakimi jest smutek i ból. One uczą, pozwalają odczuwać. Gdyby nie one, nie wiedzielibyśmy, czym jest szczęście.

Krew, mrok, bunt, przemoc to główne motywy, jakie pokazujesz na Instagramie, w teledyskach – to maska czy wściekłość na świat?

To miłość do horrorów (śmiech).

Skąd się to wzięło?

Moi rodzice byli ich wielkimi fanami. Chodziliśmy na nie razem do kina. A poza tym, to one dały mi impuls do tworzenia. Niektóre horrory są zrealizowane na najwyższym poziomie, są w nich piękne zdjęcia, kadry, artyzm. Na przykład "Labirynt fauna" to majstersztyk dla oka.

Urodziłaś się na Ukrainie, twoja mama stamtąd pochodzi, twoja babcia. Niewiele o tym mówisz.

Bo nikt o to nie pyta! Moja babcia była dyrektorką szkoły muzycznej na Ukrainie, a teraz, mimo że już dawno powinna być na emeryturze, to nie potrafi usiedzieć w domu, więc uczy gry na pianinie. Mój dziadek pochodzi z Rosji. Niesamowicie inteligentny człowiek. No i mimo że żyją na Ukrainie, to jednak bliżej im do Rosji. Rozmawiamy też w domu po rosyjsku wszyscy.

A z mamą masz dobrą relację?

To jest bardzo wymagająca osoba. Nigdy nie usłyszałam od niej, że jest ze mnie dumna. Zawsze było jakieś "ale". Zawsze coś było "prawie" dobrze zrobione, "prawie" dobre. Ale to jest dla mnie chyba dobre.

Ale tak po ludzku, nie bolało cię to nigdy?

Kiedy byłam mała, to potrzebowałam ciepła, potrzebowałam tego dobrego słowa, brakowało mi tego, ale tego nie dostałam. Teraz już tego nie potrzebuje. Ona oczywiście o mnie dba, ale lubi mi dać do zrozumienia, że nie powinnam na niej polegać. Jest też do bólu szczera. Mówi mi wprost, kiedy uważa, że wyglądam źle.

Jak twoja mama trafiła do Polski?

Przyjechała na studia.

Tam poznała twojego tatę?

Tak, choć nie znam dokładnie historii tego, jak się poznali. Chciałam na nich patrzeć jak na moich rodziców, więc nigdy nie dopytywałam.

Ile miałaś lat, gdy się rozstali?

16. Zniosłam to bardzo źle, bo byłam też w trudnym wieku, ale ostatecznie zrozumiałam, że ludzie po prostu się rozstają czasami.

Kiedy umarł twój tata, dostałaś wtedy wsparcie od mamy, która nigdy nie była dla ciebie ciepła?

Generalnie wszyscy się bardzo wspieraliśmy. Zbliżyliśmy. Wiele zrozumieliśmy. Moja mama stanęła wtedy na wysokości zadania, naprawdę mogłam na nią liczyć.

Widzę w tobie pewien rodzaj siły, bardzo ludzkiej, która jest dla mnie zaskakująca. Czego teraz najbardziej potrzebujesz? Czego mogę życzyć ci z okazji urodzin?

Chyba zdrowia. Bo z tym jest u mnie kiepsko. Ale oprócz tego, żeby płyta została dobrze przyjęta, bo to bardzo ważny dla mnie projekt i bardzo chciałabym, żeby został dobrze przyjęty. Naprawdę długo nad nim pracowałam.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.

Źródło artykułu:WP magazyn
monika millerLeszek MillerLeszek Miller junior

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (554)