Blisko ludzi"Mówiłam, że gram na skrzypcach i mam delikatne ręce". Dlaczego uciekałyśmy z WF-u

"Mówiłam, że gram na skrzypcach i mam delikatne ręce". Dlaczego uciekałyśmy z WF‑u

– Modliłam się, żeby akurat nikt nie wyszedł z sali. To było upokarzające, straszne – mówi jedna z kobiet. To wspomnienie zajęć z WF-u w szkole podstawowej. Kozioł, skrzynia, bezsensowne rzucanie piłką lekarską. Po latach okazuje się, że niewinne szkolne zajęcia mogą powodować prawdziwe traumy.

"Mówiłam, że gram na skrzypcach i mam delikatne ręce". Dlaczego uciekałyśmy z WF-u
Źródło zdjęć: © 123RF
Lidia Pustelnik

04.01.2018 | aktual.: 01.03.2022 13:14

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Odbicie i podskok
– Bałam się kozła, bo go nie widziałam – mówi Ewa. Drobna kobieta, bez żadnych wad postawy, za to wciąż w okularach. Od kilku lat mama. Na lekcje wychowania fizycznego przychodziła, jak na ścięcie. Szczególnie wówczas, gdy w planach był kozioł albo skrzynia. – Nie było innej możliwości, by to zaliczyć. Astygmatyzm polega na tym, że ma się problem z zobaczeniem głębi. Musiałam więc wycelować głową w tego kozła, a potem się o niego rozbijałam – mówi.

– Chociaż jestem wysoka, nie byłam w stanie go przeskoczyć. Kiepska skoczność. Choć nauczyciele mówili, że "ciężki tyłek", a koledzy i koleżanki powtarzali – opowiada Magdalena, trzydziestodwulatka z Warszawy. Jej brak zdolności do przeskakiwania przez kozła był powodem do żartów, ponieważ jak na swój wiek zawsze była dosyć wysoka. Dziś mierzy 173 cm wzrostu. – Kiedy widziałam go na horyzoncie, robiło mi się słabo – dodaje.

W jej podstawówce salę gimnastyczną remontowano przez 15 lat. Oznacza to, że kozła, przez którego musieli przeskakiwać uczniowie, ustawiano na korytarzu. – Modliłam się, żeby akurat nikt nie wyszedł z sali. To było upokarzające, straszne – mówi kobieta.

– Ja mówiłam, że nie mogę skakać, bo gram na skrzypcach i mam delikatne palce – opowiada mi kolejna Magda, też z Warszawy. Faktycznie, grała, więc wymówka zwykle działała. A kiedy nie działała, odwoływała się do argumentu ostatecznego: mam okres.

Nie tylko wystrzępiony kozioł z nóżkami, które podnosiło się za pomocą grubych śrub, budził grozę. Dla innych traumą były skoki przez skrzynię, w czasie których trzeba było maksymalnie podkulić nogi. Innym sen z powiek spędzały przewroty w przód lub w tył. Do najmniej popularnych ćwiczeń należała też piłka lekarska. – Niech mi ktoś powie, po co dzieci mają przerzucać coś takiego przez głowę? – Magdalena wciąż nie kryje zdenerwowania. Wszystkie moje rozmówczynie zgodnie przyznają, że zajęcia z wychowania fizycznego to była dla nich trauma, której nie zapomną do końca życia.

W klasie Magdaleny kozioł i skrzynia wyglądały, jakby pamiętały poprzednią epokę - postrzępione i poobijane, ale wciąż na tyle sprawne, by można je było wykorzystywać na lekcji. – Rzeczywiście, dzieci wciąż nie lubią skakać przez kozła – przyznaje Joanna Grzybek, WF-istka z Częstochowskiej podstawówki z 20-letnim stażem pracy.

Gdy pytam, co to ćwiczenie daje dziecku, mówi o nim z niechęcią. – Na pewno przyczynia się do poprawy ogólnej sprawności i poprawia koordynację ruchową – wyjaśnia krótko. – Osobiście nie lubię tego ćwiczenia. Dla mnie są to bardzo stresujące, niebezpieczne lekcje – wyjaśnia.

Dlaczego? Jej zdaniem, prawdopodobnie z uwagi na złą dietę, młodzież jest obecnie delikatniejsza i łatwiej u niej o kontuzje. – Poza tym w czasie lekcji z kozłem na miejscu musi być dwóch nauczycieli, szczególnie w klasach młodszych, ponieważ konieczna jest asekuracja – dodaje. – Wysokość, konieczność przeskoczenia przez ogromną przeszkodę… dzieci się po prostu boją. Ja zaczynam gimnastyczne przygody z tą dyscypliną od leżenia przewrotnego i przerzutnego. Później przewrót przodem, przewrót tyłem. Jeśli zacznie się od prostych elementów, to dzieci widzą, że to wcale nie jest takie trudne – opowiada nauczycielka.

Jak się okazuje, kozioł na zajęciach to nie konieczność. Zamiast niego mogą być inne elementy ćwiczeń ogólnorozwojowych. – W programie jest gimnastyka. Ale to w dużej mierze ode mnie zależy, jakie elementy gimnastyki wybiorę – dodaje Grzybek. Sama, by sprawić, że zajęcia będą bardziej atrakcyjne, ogranicza niepopularne elementy gimnastyki do wymaganego minimum. – Chodzi przecież o to, żeby dzieci lubiły te lekcje – mówi z naciskiem.

Sposoby na kozła
Nauczycielka wyjaśnia, że w jej klasie ćwiczą wszyscy. Mają prawo do dwóch zwolnień od rodziców w semestrze. – Problem robi się w starszych klasach, kiedy zaczyna się ten "trudny wiek" – mówi.

– Moja WF-istka zaznaczała sobie w dzienniczku, kiedy która dziewczyna miała okres. Kiedy jakaś zgłaszała, że nie chce ćwiczyć, sprawdzała i mówiła: zaraz, zaraz, w ubiegłym tygodniu też miałaś miesiączkę? – wyjaśnia 27-letnia Paulina. – Lepiej wiedziała, kiedy będę miała okres, niż ja sama – śmieje się dziewczyna. Inne "zapominały" stroju albo mówiły, że są chore.

To, że uczniowie uciekają z WF-u, nie jest tajemnicą. Inspekcja NIK-u z 2012 roku wykazała, że w starszych klasach szkół podstawowych (5-6 klasa) nie ćwiczy ok. 15 proc. uczniów. Wśród uczniów gimnazjów i liceów już nawet 30 proc. NIK tłumaczył to wówczas niską jakością zajęć, a także tym, że są one po prostu dla nich nieatrakcyjne. Kontrola nie wychwyciła jednak całej gamy problemów, z jakimi spotykają się dziewczynki w okresie dorastania, a które sprawiają, że z WF-em im po prostu nie po drodze.

– WF był często na początku albo w środku lekcji. Potem, spocone, z tłustymi włosami, trzeba było pokazać się całej klasie – mówi wprost Paulina. W jej szkole, ani w szkole żadnej innej kobiety, z którą rozmawiam, nie było pryszniców. Przerwa między lekcjami trwała pięć-dziesięć minut. Trudno było się w tym czasie doprowadzić do porządku.

Niektóre wstydziły się też samego rozbierania we wspólnej szatni. Szczególnie, kiedy niektórym już zaczynały rosnąć piersi, a innym jeszcze nie. Dla każdej dziewczyny biust stanowił nieco inny problem. Jedne nie mogły przyzwyczaić się do staników, inne marzyły o tym, by wreszcie mieć taki biust, jak "wszystkie inne". Niektórym takie upokorzenie po prostu bardzo trudno znieść.

Tym bardziej, że upokorzeń, przynajmniej w ocenie uczennic, w czasie tych zajęć było znacznie więcej. Na przykład wówczas, gdy nikt nie chciał wybrać cię do swojej drużyny. – Na końcu zawsze zostawały dwie, trzy dziewczyny, które nauczycielka sama przydzielała do grup. Ja byłam zawsze jedną z tych osób – mówi Ewa. Dla niej i pewnie dla wielu innych osób, najgorsze była świadomość, że skoro nie sprawdziły się w jednej dyscyplinie, to w kolejnej też pewnie będą beznadziejne.

Można się spodziewać, że inaczej wyglądały zajęcia z WF-u dwadzieścia lat temu, a inaczej teraz, kiedy Ewa Chodakowska i Anna Lewandowska przekonują tysiące Polek, że warto uprawiać sport. O tym, że również dziewczynki zarażają się modą na fitness, opowiada mi Janusz, nauczyciel WF-u z jednej z warszawskich szkół prywatnych. Przyznaje, że jego uczennice same kiedyś poruszyły z nim ten temat. – Te, które są aktywne, mają świadomość, że jest to teraz modne. Interesują się tym – mówi.

Jego zdaniem przez to inne dyscypliny sportu traktowane są trochę po macoszemu. – Pływanie, frisbee, może jakieś gry zespołowe… A one pytają: dlaczego nie robimy fitnessu, tak jak wszyscy – uśmiecha się. Wszystkie kulki mocy świata nie sprawią jednak, by dziewczęta chciały ćwiczyć, jeśli w czasie zajęć będą czuły się poniżane. – Ja przekonałam samą siebie, że WF jest dla chłopczyc, a dobre uczennice się takimi rzeczami nie zajmują – mówi Ewa. – Nikt mi nie wyjaśnił, że człowiek rozwija się na różnych płaszczyznach, intelektualnym, fizycznym i jedno, i drugie jest równie ważne – wspomina ze smutkiem. Być może dziś zupełnie inaczej wykorzystałaby te zajęcia.

Komentarze (94)