GwiazdyNa stres – dzieci i życzliwi

Na stres – dzieci i życzliwi

Czy można nauczyć się unikać stresu? Można nauczyć się żyć w taki sposób, by nie doprowadzać do sytuacji, w której jesteśmy obarczeni nadmiernym przeciążeniem układu nerwowego. Nadmiernym poirytowaniem, zaangażowaniem, czy w ogóle przeżywaniem. To oczywiście wymaga treningu, ale jest możliwe.

Na stres – dzieci i życzliwi
Źródło zdjęć: © JupiterImages/EAST NEWS

26.02.2007 | aktual.: 28.05.2010 18:37

Kiedyś o stresie mówili tylko inżynierowie na budowach. Słowo to określało siłę nacisku, jaka obciąża budynek w zależności od użytych materiałów, liczby pięter itp. Potem stres zrobił oszałamiającą „karierę” w psychologii i w mowie potocznej.

Czy zgodzi się pan, że to słowo jest dziś nadużywane?

W mowie potocznej słowa „stres” używamy często i przy różnych okazjach. Moglibyśmy je zastąpić stwierdzeniem, że jesteśmy poirytowani, zaniepokojeni, zagubieni, bezradni, albo że się gniewamy. Ale powiedzieć "stres" jest o wiele prościej. A trzeba pamiętać, że słowo to jeszcze niedawno było zarezerwowane dla fizjologicznych reakcji, towarzyszących różnym przypadłościom somatycznym.
To, co nazywamy stresem, często nim nie jest; jest najnormalniejszym sposobem reagowania na bodźce. Stres to złożone zjawisko, obejmuje zmiany fizjologiczne, obejmuje zmiany i psychologiczne pojawiające się w odpowiedzi na rozmaite bodźce lub sytuacje nieobojętne dla jednostki. Te bodźce stają się stresorami ze względu na znaczenie, jakie im przypisujemy albo ze względu na swoje własności.

ZOBACZ RÓWNIEŻ

Czy wszystkich ludzi stresują te same rzeczy?

Absolutnie nie. To jest uzależnione od osobistej interpretacji tego, co się dzieje. Dla jednej osoby hałas za ścianą może okazać się czynnikiem bardzo stresującym, inna ledwie go zauważy. To ludzki umysł interpretuje bodźce przychodzące z zewnątrz. Są to zatem rzeczy indywidualne.

Czy można nauczyć się unikać stresu?

Można nauczyć się żyć w taki sposób, by nie doprowadzać do sytuacji, w której jesteśmy obarczeni nadmiernym przeciążeniem układu nerwowego. Nadmiernym poirytowaniem, zaangażowaniem, czy w ogóle przeżywaniem. To oczywiście wymaga treningu, ale jest możliwe.

Jak to uzyskać?

Przede wszystkim trzeba zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Weźmy taką sytuację rodzinną: dziecko stoi przy stole, między obojgiem rodziców, i mówi: „Mamo/tato, czy mogę wziąć ciastko?” A mama z tatą są akurat zajęci rozmową z gośćmi. Więc wtedy dziecko mówi głośniej to samo, a wskutek braku reakcji zaczyna ciągnąć rodzica za rękę. Już wcześniej należałoby zareagować, ale rodzice tego nie robią. W tym momencie dziecko nasila swoje żądanie stosując coraz silniejsze bodźce. Więc tylko od rodziców zależy, czy zareagują na głos, na szarpanie, na tupanie, na płacz, czy może dopiero jak dziecko kopnie kogoś w łydkę. A wtedy najczęstszą reakcją jest złość: „Dlaczego tak się zachowujesz?!” I jest afera. A tak być nie musi. Wystarczy pamiętać, że czynnik, który działa irytująco, za chwilę może się nasilić.

Wystarczy to wiedzieć, żeby pomogło?

Tak, bo wtedy mogę szybciej zareagować. Świadomość tego, co się dzieje ochrania mnie przed nagłym zaatakowaniem przez silniejszy bodziec. Często mamy tendencje do odraczania reakcji, odsuwania tego, co trzeba załatwić, na później. Mam do zapłacenia rachunki, wiem o tym, ale mówię sobie, że jeszcze zdążę. A to wisi mi nad głową. Albo uczę się do egzaminu. Jest jeszcze tyle czasu – zdążę! A przecież im dłużej będę zwlekał z załatwieniem tych spraw, tym bardziej będę zestresowany. Mimo że jest to w naszej świadomości drobiazg – ciągłe odraczanie tego zaowocuje wzrastającym napięciem i psychicznym obciążeniem.

ZOBACZ RÓWNIEŻ

Człowiek zestresowany nie myśli logicznie, jest pod presją, czuje na sobie ciężar, który go przytłacza. Wie, że sobie w życiu nie radzi. Co i jak w takiej chwili można mu powiedzieć?

Przede wszystkim trzeba mu powiedzieć, by nie ”doenergetyzowywał” się od zewnątrz, by nie uciekał. By tyle nie pił, bo to nie jest dobry sposób na stresy. Alkohol oczywiście zdejmuje napięcie natychmiast i jest super – przez godzinę albo dwie, dopóki nie zacznie boleć głowa i nie odezwie się poranny kac. I dopóki się nie okaże, ze problemy zostały. Można by pomyśleć, że układ nerwowy odpoczął, ale tak nie jest, jest wręcz przeciwnie. Trzeba więc przestrzec, by nie energetyzował się alkoholem czy nikotyną, już nie mówiąc o narkotykach czy lekach, o stymulatorach, które dziś są bardzo powszechne. Pracoholizm czy seksoholizm także nie są skutecznymi metodami radzenia sobie ze stresem.
To jest wkładanie głowy w piasek i wmawianie sobie, że życie nie jest ciężkie, kiedy każdy widzi, że jest. Trzeba uznać prostą prawdę i z nią nie walczyć: jestem zmęczony i potrzebuję odpoczynku. Ostatnio na Zachodzie wielkie firmy i korporacje pozwalają swoim pracownikom przesypiać około kwadransa w pracy. Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Udowodniono, że dzięki takiemu kwadransowi odpoczynku efektywność pracy znacząco wzrasta. Uznanie tego, że potrzebuję wytchnienia, porozmawiania o tym z osobami bliskimi, które chcą mnie wysłuchać bez dawania rad, stanowi najlepsze antidotum na stres.

Życzliwy człowiek wystarczy? I nawet wódki nie trzeba z nim pić?

Nie wolno! On ma dla nas czas i dlatego jest niezwykły, unikalny. Nie powinno się tego łączyć z piciem alkoholu.

Mówi się, że na stresy pomaga uprawianie sportów i posiadanie hobby. Dlaczego akurat te rzeczy mają pomagać?

Ponieważ takie hobby jak na przykład zbieranie znaczków, układanie puzzli, czy chodzenie na siłownię, spełnia tę samą funkcję. Rzecz nie w tym, żeby się odreagować, jak to się najczęściej przyjmuje, ale w tym, by zobaczyć, że można funkcjonować na innym poziomie, złapać inny punkt odniesienia. Wybić się ze stereotypu odczuwania, myślenia i działania. Jeśli chcę układać puzzle czy sklejać modele, to muszę się całkowicie nad tym skoncentrować, a przez to wejść w inny tryb postępowania. Kiedy jestem na siłowni, skupiam się tylko na wykonywanych ćwiczeniach i na własnym pocie. Rozmawiając z przyjacielem skupiam uwagę na jego sprawach – a nie na własnych. Proszę zauważyć, że tego rodzaju pomoc mogą nam zaoferować nasi najbliżsi, w tym – paradoksalnie – także dzieci.

ZOBACZ RÓWNIEŻ

Dzieci mogą okazać się lekarstwem na stres?

Tak, kiedy im się poświęci trochę czasu. W tym czasie – jestem o tym przekonany – w kontakcie między ojcem a synem, między matką a córką i na odwrót, mogą dziać się cuda. Bo jeśli uda nam się popatrzeć na świat z punktu widzenia dziecka, to już łapiemy inny punkt odniesienia. Nadal pamiętamy o tym, że szef na nas nakrzyczał, policjant wlepił mandat, a w sklepie nie było butów pod kolor do sukienki. To wszystko jest częścią życia, ale tylko jego częścią!
Nie możemy pozwolić, by to nas przytłoczyło i zdeterminowało każdą myśl i działanie. Generalnie chodzi o to, by człowiek nauczył się pewnych zachowań. By pamiętał, że stres to tylko jeden z elementów życia, obok którego występują inne: na przykład moje pragnienia, pasje, potrzeby.

W „Nowym wspaniałym świecie” Aldousa Huxleya jest taka scena, kiedy automat rozdaje pastylki na szczęście. Kto zażyje lek będzie żył bez stresów, tyle że pigułkę trzeba wziąć znów i znów... Psycholodzy, póki co, chyba nie znają jednego panaceum na każdy rodzaj stresów?

Nie, bo takiego nie ma. Gdyby było, myślę, że sam bym z ciekawości je wypróbował. Ale mówiąc poważnie, po co nam „pastylki na szczęście”, jeśli wystarczy zatrzymać się w codziennej gonitwie, usiąść w spokoju i przez na przykład 60 sekund pomyśleć o sobie.

I to wszystko?

Tak. Trzeba to robić zawsze, gdy człowiek czuje, że dzieje się z nim coś ważnego. Zanim ruszysz do działania – stop – pomyśl, o co w tym wszystkim chodzi. Prawdopodobnie nic się przez to nie zmieni – będzie tak samo jak przed chwilą – ale uświadomisz sobie, że to co przyszło, nie jest jakąś sztormową falą, która cię zaleje. Jest czymś trudnym – zgoda – ale też czymś, z czym będziesz mógł sobie poradzić. Ta świadomość wystarczy. To wzmacnia.

ZOBACZ RÓWNIEŻ

To, co warto sobie powtarzać w stresie

Zagłębiam się w sobie, żeby przyjrzeć się swoim lękom i przezwyciężyć je.
Żyję tu i teraz i nie będę zajmował się tym, „co by było gdyby...”
Zmieniam swoje programowanie na pozytywne.
Uczę się ufać sobie, a z tego wypływa zaufanie do innych.
Przestaję się zamartwiać.
Szukam prawdziwego źródła swego gniewu, przyznaję się do niego i uczę się rozładowywać go w sposób konstruktywny.
Reaguję na krytykę jak dorosły, a potem przestaję się nią zajmować.
Kocham siebie za to, kim jestem, a nie za to, co mam.
Świętuję swoje życie

ZOBACZ RÓWNIEŻ

Z psychologiem i psychoterapeutą Maciejem Stobrawą, szefem Centrum Pomocy Psychologicznej i Edukacji „Delta” rozmawiali Wojciech M. Chudziński i Tadeusz Oszubski

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)