Najbardziej absurdalne domowe testy ciążowe. Tak było tylko kiedyś? Nic bardziej mylnego
Kobietę owijano w tkaninę nasączoną piwem. Biedaczka siedziała tak przez kilka godzin. Jeśli zbierało się jej na wymioty – była w ciąży. Tak wyglądał "test ciążowy" w starożytnym Egipcie. W Polsce jeszcze do niedawna królowała metoda "na proszek do pieczenia". Ktoś powiedziałby: to już nie wróci, pani droga. Ale jak się okazuje, domowe metody wykrywania ciąży wciąż cieszą się popularnością wśród kobiet.
09.05.2017 | aktual.: 24.01.2018 14:37
Trochę czasu musiało minąć, zanim kobiety mogły liczyć na testy ciążowe z apteki. Pierwsze testy pojawiły się dopiero w latach 70. Jak radzono sobie w takim razie wcześniej?
Pszenica prawdę ci powie
Prawdopodobnie pierwszą znaną metodę sprawdzania ciąży poznali Egipcjanie. Kobieta oddawała mocz na ziarna pszenicy i jęczmienia przez kilka dni z rzędu. Jeśli zaczęła kiełkować pszenica – kobieta mogła spodziewać się chłopczyka. W przypadku jęczmienia – dziewczynki. Ziarna nie kiełkowały? Ciąży nie było. Dziś pewnie trudno wyobrazić sobie, żeby taka metoda była praktykowana w polskich domach. Ale ten, kto widział "Sztukę kochania. Historię Michaliny Wisłockiej", pamięta pewnie scenę, w której Wanda, przyjaciółka Michaliny, dolewa do doniczki z kwiatkiem mocz. Co ciekawe, w 1963 roku przeprowadzono eksperyment w warunkach laboratoryjnych, który miał potwierdzić skuteczność tego testu.
- Okazało się, że po "podlewaniu" moczem kobiet ciężarnych, 70 proc. nasion kiełkowało, podczas gdy te stykające się z moczem mężczyzn lub kobiet niebędących w ciąży, nie wypuszczały pędów. Dlaczego? Tego nie wiadomo. Być może chodzi o podobieństwo pomiędzy ludzkimi i roślinnymi hormonami wzrostu – opisuje Magda Wołąsewicz z siostraania.pl.
To niewiarygodne, jakie pomysły na "test ciążowy" mają internautki. Zobaczcie wideo, w którym wyjaśniamy, jakich "domowych testów" nie warto w tym temacie robić!
Piwo i cebula
Zostając jeszcze na chwilę przy pszenicy – Egipcjanie wpadli na eszcze jedną metodę. W zapiskach, jakie zachowały się do dzisiaj, przeczytać można o piwnym teście ciążowym. Kobietę owijano w tkaninę, którą wcześniej nasączano piwem. Dziewczyna musiała wytrzymać tak kilka godzin. Jeśli zemdliło ją od zapachu piwa, oznaczało to, że spodziewa się dziecka.
Kiedy Egipcjanie robili sobie okłady z piwa, Grecy mieli jeszcze bardziej fantazyjne testy. Trzeba zaznaczyć, że nie byli oni zbyt biegli w anatomii. I tak więc medycy zalecali kobietom umieszczenie na noc cebuli w pochwie. Jeśli rankiem oddech pachniał warzywem, kobieta była ciężarna. Ich tok rozumowania był mało skomplikowany. Jeśli zapach przeniknął aż do ust, znaczyło, że na drodze nie ma żadnej "przeszkody", czyli dziecka. Chyba nie trzeba zaznaczać, że metoda ta, delikatnie mówiąc, nie sprawdzała się.
Wywróżę ci ciążę
W średniowieczu wierzono na przykład w skuteczność testu z kluczem. Kobieta oddawała mocz do pojemnika, do którego następnie wrzucano zardzewiały klucz. Jeśli po 2-3 dniach rdza zeszła, kobieta musiała być w ciąży. Sprawdzanie moczu było najbardziej popularną praktyką. W XVI wieku uznaniem cieszyli się "prorocy". Twierdzili, że po kolorze i właściwościach moczu są w stanie określić, czy kobieta spodziewa się dziecka, czy nie.
Wróżenie z moczu zastąpiono… wróżeniem z oczu. Jacques Guillemeau, XVI-wieczny fizyk, uważał, że to właśnie po oczach można najlepiej poznać, czy kobieta spodziewa się dziecka. Jego zdaniem ciężarne miały mniejsze źrenice, widoczne żyłki w kącikach oczu i opadające powieki. Gdyby przyjąć jego metodę za pewnik, prawdopodobnie 90 proc. czytających to stwierdziłoby, że jest w ciąży.
Ku nowoczesności
W latach 20. XX wieku odkryto system hormonalny. Na początku wykorzystywano do tej metody zwierzęta. Aby więc sprawdzić, czy kobieta jest w ciąży, wstrzykiwali kobiecy mocz do organizmu myszy, żaby albo królika. Jeśli zwierzę stawało się po tym niespokojne i pobudzone, stwierdzano ciążę.
Na prawdziwy przełom trzeba było poczekać do 1977 roku, kiedy to w Stanach Zjednoczonych wprowadzono pierwsze testy ciążowe, które każda kobieta mogła wykonać w domu. Do Polski testy dotarły jednak dopiero na początku lat 90., kiedy to na Zachodzie stanowiły już podstawowe wyposażenie praktycznie każdej apteki.
Polki oszczędzają na teście ciążowym?
Wydawałoby się, że w XXI wieku kobiety sięgają już tylko po testy z apteki. Kilkanaście złotych, kilka chwil i wiadomo, czy trzeba szykować pokoik dla dziecka. W sieci nie brakuje jednak amatorek-ginekolożek, które doradzają, jak zrobić domowe testy ciążowe. Można więc przeczytać o piciu mikstury z sody oczyszczonej, cukru pudru i wody gazowanej, o oddawaniu moczu na lateksową rękawicę czy na proszek do pieczenia.
- Kiedyś słyszałam od mojej babci, że czasami kobiety tak sprawdzały, czy spodziewają się potomka, czy też nie. Do rzeczy: bierzemy kubeczek, siusiamy i wsypujemy sporo sody oczyszczonej. Jeśli się nie pieni - to oznacza, że nie jesteśmy w ciąży, a jeśli się pieni - jesteśmy w ciąży. Wierzycie w takie metody naszych babć? – pisze jedna z internautek.
- 42 lata pracuję w tym zawodzie i muszę przyznać, że się z czymś takim nie spotkałam – przyznaje ginekolog Zofia Marciniak. – Testy, które są dostępne dziś w aptekach, są bardzo czułe i dają 100 proc. pewności, że jest się w ciąży. Co ulica to apteka, nie ma sensu utrudniać sobie życia szukaniem przepisu na jakiś inny domowy test – dodaje.
- Sposób, który odkryłam w książce sprzed dwudziestu lat. Oto mocz kobiety ciężarnej zostawia na lateksie nieduży, ale wyraźny, nie taki, którego trzeba się dopatrzeć, granulkowaty osad. Do zrobienia co najmniej po 6 dniach. W moim przypadku się sprawdził. Zrobiłam co prawda 2 dni po dacie miesiączki, ale był wyraźny i na drugi dzień prawdziwy test to potwierdził. Uwaga - używanie do tego celu lateksowych prezerwatyw się nie sprawdza, bo najczęściej są naoliwione, lepsze są np. rękawiczki do sprzątania w domu. Najlepiej widać na ciemnym kolorze - to z kolei wypowiedź innej internautki.
W sieci nie brakuje dziś tematów zakładanych przez młode kobiety, takich jak: "Czy to ciąża?", "Jak sprawdzić, czy jestem w ciąży bez lekarza i testu?", "Czy jest jakiś domowy sposób na sprawdzenie, czy jestem w ciąży". Daleko szukać nie trzeba, wystarczy wpisać odpowiednie hasło w wyszukiwarkę, a wyskoczy kilkaset wyników.
Niektórych śmieszą opisywane na forach metody, innych przeraża sam fakt, że kobiety szukają pomocy w sieci zamiast u lekarza.
- Trudno się dziwić, bo edukacja seksualna w Polsce jest na bardzo niskim poziomie. W szkołach w ogóle się o tym nie mówi, a jeśli już, to stygmatyzuje się te tematy. To wciąż tabu. Nastolatki w szkole nie dowiedzą się, jak się zabezpieczać, ani co zrobić, jeśli ustanie miesiączka – mówi nam Michalina Drejza, naukowiec w zakresie zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego, była pracowniczka Departamentu ds. Zdrowia Reprodukcyjnego i Badań Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).
Jak przyznaje, skoro młode kobiety nie dowiedzą się tego w szkole, szukają informacji w internecie. Na forach internetowych mogą pozostać anonimowe, nie muszą się wstydzić i bać, że ktoś będzie wytykał je palcami, bo zdały nie takie pytanie.
– Tak samo jest dziś przecież z antykoncepcją. W szkołach się o niej nie uczy, a politycy dokładają swoje, demonizując ją. Inna sprawa to brak zaufania do lekarzy. Dzisiaj w Polsce nie wiadomo, komu ufać. Przyjdziesz do gabinetu i usłyszysz, że jesteś puszczalska, a antykoncepcja powoduje śmierć. Praktykowałam w Stanach. Tam lekarze słuchają pacjenta, ma się duży wpływ na decyzję lekarza. U nas jest tak, że jeśli lekarz coś przepisze, to tak ma być i już. A jak się nie podoba, to trzeba lekarza zmienić – mówi Drejza. Jej zdaniem najważniejsze jest dziś to, by otwarcie opowiadać o edukacji seksualnej. Wtedy takie wątki znikną z sieci raz na zawsze.