Blisko ludziOskarżane o czary i winne impotencji mężczyzn. Tak wyglądała kiedyś praca położnych. Jak jest dziś?

Oskarżane o czary i winne impotencji mężczyzn. Tak wyglądała kiedyś praca położnych. Jak jest dziś?

Oskarżane o czary i winne impotencji mężczyzn. Tak wyglądała kiedyś praca położnych. Jak jest dziś?
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons CC0
Magdalena Drozdek
08.05.2017 15:43, aktualizacja: 08.06.2018 14:49

W XV wieku przy porodach obecna była specjalistka, która kontrolowała trzeźwość akuszerki. Wiek później położne spotykały surowe kary za dzielenie się wiedzą o antykoncepcji, a jedyną dostępną formą znieczulenia było cytowanie przez nie w trakcie porodu wersetów Biblii.

W Auschwitz-Birkenau dokładnie przez dwa lata, dzień i noc, w okropnych warunkach pomagała więźniarkom przy porodach. Stanisława Leszczyńska przyjęła ponad 3 tys. porodów. - Mama była małego wzrostu. Jak się zastanawiała, to spuszczała oczy. Mengele podszedł do niej i zaczął mówić, że Oświęcim to nie pensjonat. Zagroził, że jak ujrzy pieluszkę, to ukarze śmiercią. Mama odpowiedziała, że nie wolno zabijać dzieci, że on to wie, bo jest lekarzem, składał przysięgę. Argumentowała, jak umiała – wspomina syn Leszczyńskiej w jednym z wywiadów.

By uczcić pamięć o Leszczyńskiej, 8 maja – w rocznicę jej urodzin – obchodzimy w Polsce Dzień Położnych. Dziś tak wiele pisze się o dramatycznych historiach kobiet z porodówek. A jak zmieniała się praca położnych na przestrzeni wieków? Jedno trzeba przyznać, o rodzeniu "po ludzku" nie było mowy.

Skazane na śmierć

Akuszerki łatwo nie miały. W I w. n.e. nie tylko odbierały porody, ale też ratowały dzieci przed śmiercią. Wśród ludów germańskich pokutowało przez wiele lat przekonanie, że uśmiercanie noworodków nie jest czymś zasługującym na karę. Fryzyjczycy (zamieszkiwali tereny dzisiejszych północnych Niemiec) zabijali natomiast bezwartościowe ich zdaniem dziewczynki – uważali, że to też sposób na ograniczanie przyrostu obywateli. Akuszerki były ich jedynym ratunkiem i ratowały dziewczynki przed zgubą.

W średniowieczu kobiety bardzo dobrze zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie niósł ze sobą poród. Umieralność w połogu była zatrważająco wysoka. Ponad 30 proc. ciężarnych umierało jeszcze przed narodzinami malucha – oznacza to, że niemal każdy znał kobietę, która umarła przy porodzie lub w wyniku powikłań.

Na ziemiach polskich akuszerki nazywano w tym czasie dzieciobiorkami lub poprzeczkami. Były to zazwyczaj kobiety doświadczone, które same miały już gromadkę maluchów. Dla uspokojenia swoich pacjentek stosowały maści i napary z ziół. Okłady z łajna były z kolei remedium na bóle poporodowe. Na nic były jednak ziółka, jeśli kobieta miała rodzić w dramatycznych warunkach – najlepiej miały oczywiście panie z wyższych sfer, które mogły liczyć na intymność.

Położne swobody nie miały – jeśli kobieta chciała wykonywać ten zawód, musiała złożyć oficjalną przysięgę i zdać egzamin przed miejskim lekarzem. Bardzo często były kontrolowane później przez wyznaczonych do tego urzędników. Dbano na przykład, by obecna przy porodzie kobieta nie spożywała alkoholu i miała nadzór innej doświadczonej kobiety. Taka średniowieczna korporacja porodowa.

Obraz
© Wikimedia Commons CC0

Kapusie i czarownice

W XVI wieku w Europie pojawiały się pierwsze apteczne regulaminy. Zakazywano więc sprzedaży tych środków, które wywoływały poronienie. Akuszerki, które zostały posądzone o dokonywanie aborcji czy dzielenie się swoją wiedzą o antykoncepcji, skazywano za działanie na niekorzyść społeczeństwa. Obowiązywała kontrola urodzeń, a głównym celem każdego przykładnego małżeństwa była prokreacja. Na panów, którym nie śpieszyło się, by stanąć na ślubnym kobiercu, nakładano wysokie podatki.

W 1532 roku w Ratyzbonie uchwalono pierwszy kodeks karny, według którego położne miały obowiązek donoszenia władzy o kobietach, które traciły dzieci krótko po porodzie. Zakaz antykoncepcji, powszechny w wielu państwach Europy, powodował wzrost zgonów noworodków. Kobiety nie mogły decydować o tym, kiedy chcą zostać matkami, więc często działo się tak, że zabijały swoje dzieci.

Dokładnie 20 lat wcześniej, w 1512 roku, na polecenie Kościoła, wydano Regulamin akuszerstwa, który odbierał kobietom prawo do rodzenia w komfortowych warunkach. Zakazano wszystkich możliwych metod uśmierzania bólu, a ulgę w trakcie porodu miały przynieść cytowane przez akuszerkę fragmenty Biblii. W miarę upływu lat pojawiało się coraz więcej klinik położniczych, akuszerki wspierane były przez lekarzy, a kobiety uzyskały prawdo do darmowej pomocy po porodzie.

Fabryka obywateli

Przeskoczmy do czasów Polski Ludowej. Przez lata obowiązującym podręcznikiem dla położnych było „Położnictwo i ginekologia” Janusza Kicińskiego.

Ciężarnym doradzano nacieranie sutków spirytusem w celu ich "zahartowania". Jest też dział "Antykoncepcja", gdzie dowiadujemy się, że prezerwatywa "stanowi dobry środek zapobiegający ciąży, który może być używany wielokrotnie pod warunkiem sprawdzenia szczelności. W tym celu nalewa się do niej wody po stosunku, a następnie wyciera, talkuje, nawija na plastikowy pierścień stanowiący oprawę prezerwatywy. Talk powinien być zmyty przed stosunkiem, albowiem u niektórych kobiet wywoływać może przykre uczucie palenia w pochwie".

- Rodziłam w 1986 roku. Na oddziale czułam się jak rzecz, która ma dostarczyć państwu nowego obywatela. Zabrano mi wszystko, nawet rzeczy, które usłyszałam, że mogę wnieść do szpitala. Personel odnosił się do mnie z rezerwą. Poród trwał 12 godzin. Odbył się na wielkiej sali, było tam jeszcze kilka rodzących. Pamiętam, że bałam się krzyczeć, żeby nie drażnić innych kobiet, które siedziały za parawanem – opowiada 53-letnia Krystyna.

"Socjalistyczny szpital położniczy stał się swego rodzaju fabryką służącą produkcji nowych obywateli", czytamy w książce "Kłopoty z seksem w PRL". Określa się go wprost jako instytucję totalitarną. Upokorzenie i zgnębienie kobiet trwało tam od momentu wejścia na oddział aż do chwili, kiedy go opuszczały.

Co działo się na oddziałach położniczych? Kobieta, która zbliżała się do porodu, czyli najważniejszego i najbardziej intymnego wydarzenia w życiu, przed zgłoszeniem się na oddział musiała na kilka dni pożegnać się z bliskimi. Ciężarna nie miała prawa wejść na oddział w swojej "cywilnej odzieży". Dostawała "coś, co przypominało szary worek rozpruty u góry i wzdłuż, a co nazywało się koszulą, i tzw. szlafrok, porozrywany i cuchnący lizolem".

A sam poród? Kobiety na sali oddzielone były parawanami, więc intymność była tylko pozorem. Wiele kobiet opisuje też wstrząsającą praktykę przywiązywania do łóżek. Równie wielką traumą dla kobiet było zaszywanie ran. Zabieg czasami odbywał się bez znieczulenia. Jedna z położnic wspomina: "nie byłam osobą, a podartym ubraniem". Inna opisuje: "lekarka wykonuje to [czyszczenie macicy] strasznie niedelikatnie, z taką jakąś złością i nienawiścią, to samo podczas szycia. Tak mocno szarpie szwy (…) może jest na mnie zła, że się nie wyspała".

Zobacz także:
Noc na porodówce
Noc na porodówce

Wrota piekieł

A jak praca położnych wygląda dzisiaj?

Magda Kuzepska pracuje w tym zawodzie od 19 lat. Jak przyznaje, bardzo często kobiety przed porodem obawiają się tego, co może spotkać je na oddziale. – Pytają: "A co będzie, jeśli mnie odeślą? Źle potraktują?". Przewija się też: "Co, jeśli ktoś będzie kazał mi coś zrobić?". Lęk jest duży, łącznie z tym, że ludzie boją się pomyłek, błędów personelu, które mogłyby się zdarzyć. Czynnik ludzki jest przecież najbardziej zawodny – mówi w rozmowie z WP Kobieta.

W mediach najczęściej opowiada się o koszmarach z porodówek, które wydają się wrotami do piekieł – rzadziej pisze się przecież o tych dobrych doświadczeniach kobiet na oddziałach.

- W szpitalach pracuje mnóstwo wspaniałych osób, które pomogą przeżyć pięknie ten dzień parom. Ja kładę nacisk na to, żeby przyszli rodzice zapoznali się z kartą pacjenta. W ten sposób można uniknąć wielu problemów, które wynikają z nieświadomości – dodaje położna i przyznaje: - Historie, o których czytamy w mediach, wynikają bardzo często z powodu braku przepływu informacji i pośpiechu, jaki jest narzucany w pracy. Najpierw przychodzi jedna osoba i mówi swoje, potem przychodzi druga i mówi co innego. Myślę, że jest tu olbrzymia rola dyrektorów placówek, koordynatorów pracy, aby takie sytuacje eliminować -. Czy aby napewno ilość zatrudnionych osób w stosunku do skali zapotrzebowania na opiekę jest właściwa? Kobiety po porodzie inaczej postrzegają świat, hormony buzują, a informacji, które uzyskują np. o karmieniu dziecka, pielęgnacji jest za dużo. Ta negatywna ocena pobytu w szpitalu wydaje się też być często reakcją na stres związany z tak licznymi i dla świeżo upieczonych mam niezrozumiałymi informacjami.

Nadwrażliwość świeżo upieczonych mam to jedno – nie brakuje przecież historii o skandalicznym zachowaniu personelu.

- Nam, jako personelowi, brakuje często wyćwiczonych sposobów komunikowania się, aby nie "wyhodować sobie" sfrustrowanego i niechętnego do współpracy pacjenta. Kiedyś koleżanka powiedziała mi, że ona "nie ma czasu na takie pierdoły jak prawidłowa komunikacja i współczucie, bo ma 2 minuty dla pacjenta". Niestety takie podejście prowadzi do wypalenia zawodowego – dodaje Kuzepska.

Kiedyś ciężarne rzucane były na głęboką wodę – nikt nie przygotowywał ich do porodu, czasem nie mogły liczyć nawet na pomoc akuszerki. Dziś dziewczyny nie tylko mogą skorzystać z pomocy douli, ale też położnej, która przyjdzie do domu, pomoże przed i po porodzie. Ale mimo to nie wszystkie kobiety są świadome, co się im należy. – I to jest znów problem natury przepływu informacji. Kobieta, która zachodzi w ciążę, ma prawo do bezpłatnych konsultacji, one są refundowane przez NFZ. Dopiero w ostatnich dwóch, trzech latach widzę, że więcej pań ma świadomość takich możliwości i z nich korzysta. Więcej się też o tym mówi, szkoda tylko, że w sytuacji niekorzystych zmian, np. zniesienia standardu opieki okołoporodowej – mówi położna.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (17)
Zobacz także