Nie boję się szefa. Te kobiety obroniły się przed molestowaniem i mobbingiem w pracy
Czterech pracowników na 100 doświadcza w pracy molestowania seksualnego. Duża część na co dzień narażona jest także na mobbing. Nie wszyscy idą jednak z tym do sądu - niektórzy walczą o swoje prawa bezpośrednio w miejscu pracy. Odpierając atak, nawet fizycznie. Nie wierzą ani w sądy ani w skuteczność polskiego prawa.
10.11.2017 | aktual.: 10.11.2017 15:34
Ola to charakterna dziewczyna. Krótkie włosy farbowane na rudo, skromna srebrna biżuteria i elegancka bordowa garsonka. Spod ciemnej koszuli wystaje mały element tatuażu na ramieniu, prawie niedostrzegalny. Ma 30 lat i jest najstarsza spośród trzech córek swoich rodziców. Sama o sobie mówi, że od małego umie ogarnąć sytuację, kiedy słowa nie wystarczają.
- Pracuję w firmie z tradycjami. Tak się o niej mówi. Biznes przekazywany z ojca na syna, branża drukarska. W dziale merytorycznym, rozliczeniowym pracuje łącznie 20 osób. Przez 6 lat byłam tu chyba na każdym stanowisku. Zajmowałam się reklamą, pozyskiwaniem klientów, byłam sekretarką, zastępczynią głównej księgowej. Kilka razy usłyszałam od szefa, że beze mnie ta firma by upadła – opowiada. - Przez pierwsze 4 lata pracy nie miałam życia prywatnego, mogłam pracować po godzinach, lubiłam to. Ale kiedy poznałam faceta, zaręczyliśmy się, a potem wzięliśmy ślub, zaczęłam pracować jak człowiek, a nie jak robot.
Mojemu szefowi się to nie spodobało. Musiał zatrudnić drugą księgową i osobę od HR, trzeba było ogarnąć wykonawców, bo ja już nie miałam na to czasu. Zaczęły się rozmowy na dywaniku u szefa. Wzywał mnie przynajmniej trzy razy w tygodniu. Szantażował, że jeśli nie zacznę pracować lepiej, szybciej, więcej to obetnie mi pensję. Mówił, że klienci się na mnie skarżą, nie przedstawiając oczywiście żadnych argumentów i dowodów na skargi. Wiedziałam, że kłamie. Kontrolował moje wyjścia do kuchni - nagle za długo robiłam sobie kawę. Podejrzewał, że w pracy załatwiam swoje prywatne sprawy. Znosiłam to przez trzy miesiące. Trudno mnie zestresować, jestem spokojna, umiem odpyskować. Ale też wiem, kiedy lepiej milczeć.
Dałam szefowi szansę, ale z tyłu głowy miałam to, że jego ojciec – dyrektor - jest u nas średnio raz na miesiąc, albo półtora. Myślałam sobie: "w porządku", w razie czego pójdę do starszego szefa i powiem mu, co się dzieje. W opinii większości pracowników był poczciwym starszym panem. Kiedy mój szef zaczął codziennie mieć do mnie jakieś pretensje postanowiłam, że pójdę do "starszego pana". Rozmawiałam z nim może ze dwa razy w życiu, ale jakoś intuicyjnie czułam, że można na niego liczyć. jak na własnego ojca.
Umówiłam się za plecami jego syna na spotkanie. Opowiedziałam mu o wszystkim, dziadzio posłuchał, pokiwał głową i powiedział, że musi lecieć. Pomyślałam, że jutro pewnie mnie zwolnią, ale tak się nie stało. Jak sądzę, miły dziadzio nawet nie powiedział o tym synowi. Tortury trwały jeszcze kilka tygodni. Oczywiście było coraz gorzej, szef grzebał w moim służbowym komputerze, posądził mnie o sprzedawanie klientów konkurencyjnej firmie. Ciągle mówił: "Ola przecież ty jesteś sprzedawcą! Ty nie wiesz, jak wypełniać swoje obowiązki?". Codziennie coś. Raz nie wytrzymałam, poszłam do łazienki i popłakałam się. Przyszła koleżanka i powiedziała: "Nie przejmuj się, przecież wszyscy mamy to samo piekło". I coś we mnie pękło. Poszłam na papierosa, chociaż nasze przerwy na fajkę zostały przez szefa ukrócone. Wróciłam do biura, poczekałam aż mnie wezwie, przecież paliłam naprzeciwko jego okna, stojąc w niepokojącej (dla niego) odległości od jego samochodu.
Po 30 minutach wezwał mnie biura. Zaczął krzyczeć, że ma już mnie dość. "Zepsułaś kontakt ze sprzedawcą, jesteś beznadziejna, chyba cię wywalę”. Podeszłam do niego i popchnęłam go na regał. Był mojego wzrostu i o połowę chudszy. Był w szoku, ja też. Nie zrobiłam tego mocno. Nic mu się nie stało. Milczał. Więc wyszłam. Od tamtej pory jest spokój. Rozmawiamy tylko o kwestiach zawodowych, bez nerwów, bez krzyków. Nie opowiadałam o tym w biurze. Mój mąż śmieje się, że załatwiłam to jak facet. Nie wiem, czy to dobre określenie, nie planowałam tego, ale jak ktoś przegina to ja odpowiadam tym samym. Za miesiąc będę świętowała 6-lecie pracy w firmie. Powiem więcej, liczę na podwyżkę. Mogłam iść do sądu, ale jak bym udowodniła, że byłam mobbingowana? Pewnie trwałoby to długo, a w efekcie bym przegrała. Kobiety w Polsce nie wygrywają takich spraw, jeszcze.
Nie tylko Ola
Wiola jest 28-letnią elegancką blondynką. Pije kawę na odtłuszczonym mleku, nie je słodyczy, trzyma się diety. Jest drobna i cicha. Ale to tylko pozory.
- Nie przeszkadzało mi, że pracuję w dużej korporacji – rozpoczyna swoją opowieść. - Mam świadomość, że takie są realia. Tylko duże firmy są wypłacalne, oferują etat, kartę multisport, awans i rozwój. Byłam asystentką kierownika działu. Po polsku sekretarka, ale sprofilowana na podsumowania sprzedaży - obliczałam premie dla sprzedawców. Lubiłam moją pracę - szef zawsze dawał mi się wykazać, dostawałam nowe zadania, czasem wykraczające poza moje obowiązki, ale fajne, bo kreatywne. Pracowałam tam 2 lata.
Problemy zaczęły się, kiedy połączono dwa oddziały, mój kierownik wyjechał na to samo stanowisko do innego miasta. A ja zostałam asystentką nowego szefa. Od początku czułam, że coś jest z nim nie tak. Pozwalał sobie na dziwne żarty o blondynkach. Stare, nieśmieszne i niesmaczne. Nie reagowałam. Udawałam, że nie słyszę. Zdarzało mu się kłaść mi rękę na ramieniu. Też nie reagowałam, drętwiałam i patrzyłam w podłogę. Kierownik był ode mnie niewiele starszy, zrzucał na mnie dużo pracy wykraczającej poza moje kompetencje. Odpowiedzialność za jego niedecyzyjność spadała na mnie. Na spotkaniach mówił, że nigdy nie dostarczałam mu potrzebnych materiałów. Byłam zestresowana i przerażona. Zaczęłam ubierać się do pracy jak katechetka. Golfy, luźne spódnice, żeby dodatkowo nie prowokować sytuacji. Nie podziałało.
Na samym końcu były erotyczne maile. Na początku o tym, co będziemy robić, kiedy przyniosę mu do pokoju nowe wykresy ze skutecznością sprzedaży. Opisywał, że od wejścia powinnam się rozbierać. To były po prostu "erotyzowane" polecenia służbowe. Nie reagowałam przez pierwsze dni. Wszystko, o co prosił szef wysyłałam mailem, nie wchodziłam do niego, kiedy nie byłam do tego zmuszona. Zostawiałam otwarte drzwi.
Nie odważyłabym się nic zrobić, gdyby nie moja koleżanka, która po prostu zapytała, co się ze mną dzieje. Powiedziała, że jeśli dzieje się coś niepokojącego, to są w naszej firmie procedury. Tylko nasze procedury nie obejmują kierownika. Bo to mój szef dostałby moją skargę na niego samego.
Postanowiłam, że zrobię coś więcej. Co to za prawo, które ma nas chronić, a wystawia na zwolnienie. Zrobiłam printscreeny wszystkich wiadomości od kierownika. Było ich prawie 20. Wysłałam do całego zarządu we Francji. Oczywiście musiałam postarać się żeby zdobyć odpowiednie maile. Łącznie screeny dostało 7 osób z Francji, 5 w Anglii i dwie z Polski. Dostałam oficjalną odpowiedź, zostałam zaproszona na rozmowę w sali konferencyjnej. Firma nie chciała, żebym złożyła przeciwko nim pozew. Ruszyły procedury wobec mojego szefa, został usunięty ze stanowiska. Zapytano kobiety, które pracowały z nim wcześniej, czy miały podobne historie do mojej. Miały. Wiem, że mogłabym walczyć o odszkodowanie, ale patrząc na to, co się dzieje w Polsce, nie miałabym szansy na wygraną. Ne mogłabym zostać w firmie. Chciałam zostać mimo wszystko. Możemy walczyć z mobbingiem i seksizmem, wywalić szefa, jeśli trzeba. Miałam wrażenie, że wszyscy chcą się pozbyć zgniłego jaja. Może niektórzy faceci ubolewali nad tym, że dał się złapać, że miałam dowody. Takie plotki słyszałam. Ale dano mi odczuć, że jestem ważnym pracownikiem i że nie ma w firmie miejsca na mobbing i molestowanie seksualne. Kierownik został zwolniony dyscyplinarnie. Uważam, ze wygrałam. On wyleciał, a ja jestem.
Płeć nie ma znaczenia
O to, dlaczego kobiety nie chcą zgłaszać, że są ofiarami mobbingu i molestowania, zapytałam Piotra Stapińskiego, trenera biznesu, coacha i wykładowcę.
Jako główny powód podają to, że proces za długo by trwał. Czy jest on jedyny?
Piotr Stapiński: Na początku rozróżnijmy, czym się różni mobbing od molestowania. Mobbing jest zachowaniem systematycznie powtarzającym się - długotrwałym i uporczywym. W przypadku molestowania już jednorazowe niepożądane zachowanie, którego celem lub skutkiem jest naruszenie godności osoby fizycznej i stworzenie wobec niej zastraszającej, wrogiej, poniżającej, upokarzającej lub uwłaczającej atmosfery wystarczy, aby zakwalifikować je jako przejaw molestowania. Kolejna różnica to udowodnienie mobbingu a udowodnienie molestowania. W przypadku mobbingu ciężar udowodnienia spoczywa na ofierze. To pracownica musi przedstawić dowody przed sądem, że był stosowany wobec niej mobbing. W przypadku molestowania procedura dowodowa jest łatwiejsza. Wystarczy, że ofiara uprawdopodobni, iż była molestowana. W tym przypadku na sprawcy spoczywa ciężar udowodnienia, że nie molestował.
Procesy w sprawach o mobbing czy molestowanie rzeczywiście trwają długo i to zniechęca ofiary do dochodzenia swoich praw przed sądami. Należy zaznaczyć, że taki proces może być utrudniony i wydłużony ze względu na przeprowadzenie odpowiedniego postępowania dowodowego. Sąd musi wezwać i przesłuchać świadków. Często są to inni pracownicy, którzy (z wiadomych powodów) przecież nie będą mówić źle o swoim pracodawcy. Pojawiają się problemy z ich znalezieniem - szczególnie, gdy świadkowie już nie są zatrudnieni u pozwanego pracodawcy albo sam sprawca (mobber) został zwolniony z pracy, albo sam się zwolnił. Zdarza się też, że ofiary nie dysponują żadnymi materialnymi dowodami albo przedstawiają jako dowód nagrania, które są np.: złej jakości – w takich przypadkach powołanie biegłego również wpływa na wydłużenie postępowania sądowego.
Molestowanie w miejscu pracy powoli chyba przestaje być tematem tabu.
Coraz więcej kobiet ma odwagę mówić o molestowaniu. Myślę, że również za sprawą mediów, w których coraz częściej ujawnia się takie patologiczne zachowania i pokazuje, że sprawcy nie pozostają bezkarni, jak chociażby w głośnej sprawie molestowania pracownic przez redaktora naczelnego jednej ze stacji telewizyjnych. Sprawcy takich zachowań są ujawniani i są wyciągane wobec nich konsekwencje służbowe w postaci natychmiastowego dyscyplinarnego zwolnienia z pracy czy wypłatą przez pracodawców zadośćuczynienia pieniężnego ofiarom molestowania. Ponadto sprawami takimi zajmuje się coraz częściej prokuratura.
A jak to wygląda z psychologicznego punktu widzenia?
Skutki mobbingu i molestowania powodują nie tylko problemy w funkcjonowaniu zawodowym, ale również w osobistym. Zadośćuczynienie finansowe nie do końca rekompensuje stratę i daje poczucie sprawiedliwości. Znam osoby, które doświadczyły mobbingu i mimo zmiany pracodawcy, upływu czasu, nadal mają zaniżone poczucie własnej wartości, są przeświadczone, że się nie nadają, nie dadzą sobie rady z wyzwaniami.
Czy kobiety są cześciej ofiarami mobbingu?
Problem mobbingu i molestowania dotyczy zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Inaczej jest w przypadku molestowania - statystycznie rzecz biorąc, jeśli chodzi o przypadki molestowania seksualnego w pracy, to kobiety częściej są ofiarami. Ale też kobiety częściej o tym mówią. Mężczyzna w naszej kulturze ma być ciągle silny, jemu nie wolno być ofiarą, więc często tylko z tego powodu nie przyzna się, że jest molestowany czy mobbingowany. Dlatego też mężczyźni rzadziej zgłaszają tego typu przypadki. Optymistyczne jest to, że dziś pracodawca ma obowiązek przeciwdziałania mobbingowi i ponosi odpowiedzialność za takie sytuacje w miejscu pracy.
Czy reakcja obronna w przypadku mobbingu i molestowania coś zmienia? Czy jest szansa, że dzięki temu szybciej dojdziemy do siebie?
Ofiary, które podjęły obronę przed molestowaniem czy mobbingiem (np. poprzez złożenie skargi czy skierowanie sprawy na drogę sądową) i nie pozwoliły się poniżać mają tę satysfakcję, że powiedziały "nie", że przerwały "zmowę milczenia". W tym wypadku ważny jest czas reakcji, im szybciej tym lepiej. Szybka reakcja powoduje mniej szkód w psychice ofiary.