Blisko ludzi"Nie miałam kasy na fryzjera i znowu zwiększyłam debet". Kredyty na lepszy humor

"Nie miałam kasy na fryzjera i znowu zwiększyłam debet". Kredyty na lepszy humor

"Wracałam z pracy, czekał mnie weekend na uczelni i mijałam bank. Przypomniało mi się, jak koleżanka z pracy mówiła, że co roku bierze pożyczkę na wakacje, a potem spłaca i jej to wcale nie obciąża. Wzięłam kredyt i jeszcze tego samego dnia poszłam do sklepu”. Takie nastawienie pakuje w kłopoty coraz więcej Polek i Polaków.

"Nie miałam kasy na fryzjera i znowu zwiększyłam debet". Kredyty na lepszy humor
Źródło zdjęć: © 123RF
Ewa Kaleta

"Wbrew powszechnemu przekonaniu, kredyty na duże kwoty, takie jak kredyty hipoteczne, to znikoma część zobowiązań Polaków. Zdecydowana większość to kredyty na mniejsze kwoty, na przykład na sprzęt AGD czy sprzęt elektroniczny. I to spłacenie takich mniejszych zobowiązań, a nie tych długoterminowych, sprawia pożyczkobiorcom najwięcej kłopotów” - mówi dr Joanna Rudzińska-Wojciechowska, psycholog ekonomiczny z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu. Życie na kredyt to nowa rzeczywistość wielu Polaków, którzy coraz częściej wpadają w spiralę zadłużenia bo chcą dać sobie trochę luksusu.

"Nie chciałam dużo" - Ola, lat 30

Ola chowa twarz w dłoniach. Wstyd jej, że kilkadziesiąt tysięcy przeleciało jej przez palce. Ma niewinną buzię małej dziewczynki. - Nie chciałam luksusów. Chciałam tylko żeby mi było czasem trochę weselej, trochę lżej – tłumaczy się.

- Zaczęło się od drobnych pożyczek. Zarabiałam niewiele, najpierw w drogeryjnej sieciówce, potem w butiku polskich projektantów ubrań. Pierwsze pożyczki brałam pracując jeszcze w drogerii za 2-3 tys. zł. Raty były małe, po kilkadziesiąt złotych. Na początku pieniądze wzięłam na nowe okulary, prywatnego dentystę i kilka nowych babskich szmatek. Wracałam z pracy, czekał mnie weekend na uczelni i mijałam bank. Przypomniało mi się, jak koleżanka z pracy mówiła, że co roku bierze pożyczkę na wakacje, a potem spłaca i jej to wcale nie obciąża. Wzięłam kredyt i jeszcze tego samego dnia poszłam do sklepu. W oprawkach chodzę do dziś, dobra zagraniczna firma, najdroższe szkła – opowiada o swoich "początkach" Ola.

Kobieta niedługo potem przeszła na dietę, bo chciała schudnąć. Jak twierdzi udało jej się i zrzuciła 7 kg. Potrzebowała jednak nowych ubrań i chciała zmienić kolor włosów. Z pensji opłacała kawalerkę i rachunki, na niewiele więcej starczało. A jak schudła, chciała dać sobie nagrodę. - Wzięłam jeszcze około 1,5 tys. zł. Stopniowo zadłużałam się w ten sposób, biorąc do 3 tys. zł. Najwięcej dobrałam, kiedy zmarła moja ciocia, która praktycznie mnie wychowywała. Wzięłam wtedy kilka tysięcy złotych. Chciałam dorzucić się do pogrzebu i pomnika – tłumaczy kobieta.

Potem niestety doszły problemy w pracy, był dwumiesięczny przestój, Ola wzięła 4,5 tys. zł, żeby móc poszukać czegoś innego, zapłacić za szkołę i mieszkanie. - Każdy smutek lubiłam sobie wynagrodzić. U mnie w domu zawsze mówiło się, że na zły humor trzeba coś sobie kupić, choćby dobrą kawę. Powiększałam debet co kilka miesięcy, wystarczyło kliknąć na stronie internetowej banku. Doszłam do ponad 20 tys. zł debetu. Za kolejne pieniądze kupowałam szminkę, spódnicę albo nowy blender – usprawiedliwia się Ola.

Kiedy dostała pracę sprzedawcy w butiku z polską modą, była pod presją. Gdy ją przyjmowano, usłyszała, że nie ma przychodzenia w niechlujnym kucyku. Nie miała kasy na fryzjera i znowu zwiększyła debet. Nikomu nie mówiła, że pożycza. Jej mama mieszka od lat za granicą, więc Ola z nią nie rozmawia. Przed koleżankami trochę było jej wstyd. Ojciec zawsze pomagał, jak mógł, ale nie chciała go niepokoić. Kiedy miesięczne raty przekroczyły 500 zł, wystraszyła się. Założyła kartkę kredytową i zaczęła żyć na zakładkę. Zarabiała niewiele ponad 2 tys. zł i na kilka miesięcy udawało jej się nie dobierać kredytów.

- Poszłam znowu przed Bożym Narodzeniem. Moja siostra ma troje dzieci, chciałam im zrobić ładne prezenty, sobie kupić ciepłą kurtkę i pojechać do niej pociągiem w pierwszej klasie. Noworoczny plan był taki, żeby znaleźć nową pracę, lepiej płatną. Miałam już jakieś doświadczenie z klientami, liczyłam że gdzieś się załapię. Dla zminimalizowania kosztów, zamieszkałam z koleżanką. Miałam 26 lat, za pokój płaciłam 700 zł. Uznałam, że to tymczasowe rozwiązanie. Nikomu nie przyznałam się do swoich długów. Spłacam kredyty na zakładkę z kartą kredytową, lawiruję - wyjaśnia Ola.

Dziś miesięcznie płaci 700 zł. Udało jej się zmniejszyć ratę do 850 zł. Bank zgodził się, pod warunkiem dobrania kolejnego tysiąca złotych. Wzięła i rozciągnęła raty na następne 5 lat. Twierdzi, że nie chciała wiele, nie zadłużała się na ubrania projektantów. Raczej na zwykłe rzeczy, których musiała sobie zawsze odmawiać. Lekko mi się brało te pieniądze z banku. Za lekko. Ola nie potrafiła się zatrzymać. Chciała żyć od czasu do czasu trochę wygodniej. Nie dostawała na studiach pieniędzy od rodziców, jako nastolatka nie miała swoich funduszy. Jej mama wyjechała za granicę kiedy miała 14 lat, bo opiekowała się chorymi. Na początku przysyłała pieniądze, a potem przestała. - Zawsze myślałam o sobie jak o dziewczynie, która chce niewiele. Kilka par spodni z sieciówki, spróbować sushi, kupić wino powyżej 20 zł. Nie myślę o kredycie i debecie, odganiam myśli. Gdybym miała żyć na co dzień w presji rat, chyba bym się powiesiła. A z drugiej strony przywykłam. Ludzie biorą kredyty na samochód, na wakacje albo remont, a ja na trochę lepsze życie, ciuchy i fryzjera. Myślę, że za łatwo wziąć dziś kredyt. I banki czyhają na takich ludzi jak ja. Czasem czuję, że jestem beznadziejna, a czasem myślę sobie, że inni mają gorzej - mówi ze smutkiem Ola.

"Lekką ręką”. Iwona, lat 32

Spotykamy się w kawiarni naprzeciwko starej, pięknej warszawskiej kamienicy. Iwona jest w modnych trampkach, szerokim t-shircie. Od razu zapala papierosa, szybko przechodzimy do sedna. Ma ponad 50 tys. zł długu, żyje na karcie kredytowej. Wpadła w spiralę finansową. Dla dobra rodziny i bliskich. I dla drogich butów.

- Pierwsze kredyty wzięłam przed trzydziestką, ojciec zachorował, spłacał samochód i długi mojej siostry. Był po udarze, nie było szans na powrót do pracy. Chciałam pomóc, pracowałam w biurze projektowym jako asystentka. Wzięłam 30 tys. zł i spłaciłam jego zadłużenie. I też dług emocjonalny wobec mojej przemocowej matki, która przez całe życie obwiniała mnie o wszystko. Miała żal, że zaniedbuję rodzinę, rzadko przyjeżdżam. Jej mniemanie o moich zarobkach było wygórowane – zaczyna Iwona. - Zapytała, czy mogę pomóc rodzinie chociaż raz w tej trudnej sytuacji. Pomogłam. Rata to kilkaset zł, myślałam że spokojnie dam sobie radę.

Iwona mieszkała z Jakubem, swoim chłopakiem, który dość dobrze zarabiał, a przynajmniej tak jej mówił. Wierzyła mu na słowo. Po kilku miesiącach wyszło na jaw, że przyjaciel wyrzucił go z pracy, ale nie chciał jej o tym powiedzieć po udarze ojca. Iwona żyła na jego koszt, a jak się potem okazało - na koszt banku. Z wykształcenia architekt, więc pomyślała, że za chwilę stanie na nogi i znajdzie dobrą pracę. Dobrała kilka tys. zł, żeby mieli za co żyć, rata wzrosła niewiele. Kiedy Jakub przez 3 miesiące popadał w depresję, dziewczyna musiała wziąć na siebie utrzymanie domu i pomoc rodzicom. - Mama żaliła się, że z jej emerytury nie starcza na rehabilitację dla ojca. Kolejne pieniądze wzięłam dla niej, żeby ktoś pomógł jej w opiece, a tacie w powrocie do zdrowia. Kazałam jej wziąć najlepszych rehabilitantów, chciałam pokazać, że mnie stać. Kuba dopiero po 5 miesiącach wegetacji poszedł do psychiatry, diagnoza: depresja. Dorabiał sobie jakimiś projektami na boku, ale kasy nie starczało - żali się Iwona.

Kolejne pożyczki były coraz łatwiejsze. Na życie, na mieszkanie, na pomoc tacie. Kobieta przesuwała myślenie o tym, co będzie, na kiedyś, na bliżej nieokreśloną przyszłość. Debetu nie tykała, ale założyła sobie kartę kredytową. Kupowała za nią jakieś zachcianki. Miała dość oddawania każdej złotówki rodzinie i Kubie. 4 tys. zł wydała na kosmetyki, ubrania i buty lekką ręką. Już i tak miała długi, więc pomyślała, że powiększy je trochę, ale będzie wyglądać jak człowiek i będę czuć się jak człowiek. - I tak dobierałam pieniądze kilka razy, że zaczęłam żyć ponad stan i tak jest nadal. Miałam przypływy optymizmu, że będzie ok. Ale oczekiwania mojej mamy się nie zmieniały, musiałam płacić za leczenie taty, Kuba nie był w stanie iść do pracy, a ja chciałam żyć normalnie. Moje miesięczne wydatki przekraczały moją pensję o 1,5 - 2 tys. zł. Zaczęłam dobierać małe sumy, wynagradzać sobie trudności. Zawsze uważałam, że kredyt jest ostatecznością, a nagle zaczęłam czyścić kartę kredytową do zera, bo jechałam na weekend do spa. Nie stać mnie było, ale jak ci brakuje na wszystko, to nie ma znaczenia, że zwiększasz dług o kilkaset zł. Musiałam uciec od mojego życia i obowiązków. Uciekłam w zakupy, drogie kosmetyki, perfumy, ciuchy. Dziś mój dług to 55 tys. zł - kredyt i zadłużenie na karcie. Od kilku miesięcy nie kupiłam sobie nic. Staram się medytować, odpoczywać, nie zwiększać długu. Ale nic mnie tak nie relaksowało w sytuacjach ekstremalnego stresu i napięcia jak prezenty na pocieszenie - tłumaczy swoją sytuację Iwona.

Jak żyć z długiem?

- Nie ma niestety jednej uniwersalnej rady dla wszystkich zadłużonych - tłumaczy dr. Joanna Rudzińska-Wojciechowska. - Z pewnością jednak spłata długów powinna stać się absolutnym priorytetem dla wszystkich członków gospodarstwa domowego, nawet jeśli prowadzi to do konieczności czasowej rezygnacji z poziomu życia, do którego przywykli. Pierwszym krokiem do pozbycia się długów jest próba oceny bieżącej sytuacji finansowej. Choć to trudne, należy koniecznie wypisać w jednym miejscu wszystkie zaciągnięte długi, notując wysokość miesięcznych rat, ich oprocentowanie i to, ile jeszcze należy spłacić. Da to możliwość oceny sytuacji i poszukiwania rozwiązań kłopotów. Warto również nawiązać kontakt z instytucjami, które pożyczyły nam pieniądze – radzi psycholog.

Żadna instytucja nie odpuści nam zaciągniętego długu i prędzej czy później w jakiś sposób odzyska od nas swoje należności. Warto więc polubownie ustalić z tymi podmiotami metodę spłaty, zanim one narzucą nam swoje warunki. Po drugiej stronie stoją ludzie, więc mimo groźnie wyglądających fasad banków, da się z nimi po ludzku dogadać. Pierwsze kredyty przychodzą łatwo. O kolejnych można starać się nie myśleć. A o zwiększaniu debetu o kilkaset zł łatwo zapomnieć. Biuro Informacji Kredytowej informuje, że co drugi dorosły obecnie spłaca kredyt. Najwięcej kredytów zaciągają osoby po trzydziestce, 51% to kobiety.

Masz podobną historię? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (22)