Niebezpieczne kosmetyki
Francuski raport Que Choisir nie napawa optymizmem. To już kolejna afera w kosmetologii, której powoli mamy dość. Następne produkty znalazły się na haniebnej liście. Według ekspertów niektóre z nich zawierają substancje, które między innymi powodują zaburzenia endokrynologiczne. Czego zatem należy się wystrzegać? Czy w końcu nieświadomi konsumenci doczekają się zmiany norm?
05.04.2013 | aktual.: 28.05.2018 15:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Francuski raport "UFC Que Choisir" nie napawa optymizmem. To już kolejna afera w kosmetologii i następne produkty zostały określone jako zagrażające zdrowiu. Według ekspertów niektóre z nich zawierają substancje, które między innymi powodują zaburzenia endokrynologiczne. Czego zatem należy się wystrzegać? Czy w końcu nieświadomi konsumenci doczekają się zmiany norm?
Francuska Federacja Konsumentów „UFC Que Choisir” przebadała 66 popularnych kosmetyków, których nie brakuje również na polskim rynku. Okazało się, że prawie połowa z nich zawiera substancje, które zaburzają gospodarkę hormonalną.
Eksperci podkreślają, że szczególnie niebezpieczne dla zdrowia są triklosan i paraben propylu. Absorbowany w znacznych ilościach przez organizm ludzki triklosan negatywnie wpływa na funkcjonowanie tarczycy. Najczęściej używany jest w antybakteryjnych mydłach, płynach do płukania ust, pastach do zębów czy dezodorantach. Z kolei paraben propylu jest stosowany jako konserwant w kosmetykach, takich jak: szampony, płyny do kąpieli, żele pod prysznic, kremy i tusze do rzęs. Związek ten jest silnym alergenem i może powodować kontaktowe zapalenie skóry. Badania wykazały wysokie stężenie parabenów w tkankach raka piersi.
Specjaliści potwierdzili, że w przeanalizowanych kosmetykach poziom substancji znacznie przekracza dopuszczalną zawartość. Na przykład w paście Colgate Total stwierdzono aż 2,09 g/kg triclosanu. Z kolei w żelu pod prysznic Nivea „Water Lily & Oil” zaobserwowano 2,68 g/kg parabenu propylu, podczas gdy według Komitetu Naukowego ds. Bezpieczeństwa Konsumentów Unii Europejskiej (SCCS), dozwolony poziom tej substancji wynosi 2,48 g/kg.
Nawet jeśli zawartość tych substancji w innych produktach codziennego użytku jest stosunkowo nieduża, to i tak pojawiają się powody do niepokoju. Badacze zwracają uwagę na ich szkodliwe działanie. Główną przyczyną wysokiego stężenia związków chemicznych we krwi jest częsty kontakt z tymi substancjami, obecnymi w kosmetykach i środkach czystości. Naukowcy podkreślają, że już nawet niewielka ilość triklosanu może poprzez interferencje z hormonami tarczycy spowodować hipotermię, która objawia się obniżeniem temperatury ciała i wywołuje depresję. Ponadto często zapominamy, że wielu z tych kosmetyków używamy jednocześnie, czyli mimowolnie zwiększamy dozwolony poziom związków chemicznych w organizmie.
Niestety, niektórzy producenci nie umieszczają na etykietach produktów informacji o zawartości triklosanu lub parabenu propylu czy innych substancji, które stanowią zagrożenie dla naszego zdrowia. Czyli celowo wprowadzają konsumentów w błąd. Niewiarygodne etykiety, niekompletna lista składników, to poważne zaniedbania. Kiedy w końcu zaczniemy zastanawiać się nad tym, co jest bezpieczne i czego możemy używać bez żadnych obaw?
Nie ulega wątpliwości, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem byłoby zaostrzenie przepisów oraz stworzenie listy dozwolonych i bezpiecznych składników produktów. Dlatego eksperci domagają się od Komisji Europejskiej sprecyzowania norm, dotyczących zawartości poszczególnych związków chemicznych w kosmetykach. Poza tym pragną, aby dokładnie zbadano, jak na nasze zdrowie wpływa regularne dostarczanie tych substancji organizmowi. Warto zaznaczyć, że nawet w nieznacznych ilościach mogą być dla nas niebezpieczne.
Tekst na podst. La Parisienne Monika Stypułkowska (mst/mtr), kobieta.wp.pl