Wstrzykują "chiński botoks". "Występują straszne powikłania"
Pogoń za pięknem kusi. Idealny wygląd to dziś symbol statusu, a gabinety kosmetyczne obiecują cudowne przemiany. Niestety, w cieniu tej obietnicy czai się ogromne ryzyko. Jakie niebezpieczeństwa kryje medycyna estetyczna, gdy trafiamy w ręce nieodpowiednich osób?
Medycyna estetyczna kojarzy się z poprawą wyglądu, luksusem i możliwością cofnięcia czasu o kilka lat. Niestety, za tą wizją kryje się także druga, dużo mroczniejsza strona branży beauty. Coraz częściej w gabinetach kosmetycznych oferowane są zabiegi, które powinny być wykonywane wyłącznie przez lekarzy, a mimo to trafiają w ręce osób bez odpowiednich kwalifikacji. Reportaż Polsat News "Cena piękna" pokazuje, jak łatwo można wpaść w pułapkę, a cena takiego "upiększania" bywa dramatyczna - od oszpecenia twarzy, po realne zagrożenie życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gojdź: "W moim wieku trzeba mieć trochę botoksu, ale zobacz, ruszam czołem!"
Szara strefa i chińskie preparaty
Reporterka Polsat News z łatwością dotarła do handlarzy oferujących nielegalne preparaty. Botoks czy kwas hialuronowy można zamówić w kilka minut - czasami sprowadzane są z Korei, ale często z Chin, bez żadnej gwarancji jakości. Sprzedawcy przekonują, że "towar jest sprawdzony", ale lekarze ostrzegają, że użycie takich substancji może skończyć się martwicą tkanek czy nawet utratą wzroku.
- Są toksyny, po których występują naprawdę straszne powikłania. To nie są rzeczy rzadkie - niedokrwienie, martwica czy oślepienie zdarzają się wcale nierzadko. I są nie do naprawienia - ostrzega w reportażu dr Waldemar Jankowiak.
Salony kosmetyczne często próbują legitymizować swoje działania, powołując się na ukończone kursy i certyfikaty. Jednak te dokumenty najczęściej nie mają żadnej wartości prawnej. Szkolenia trwają zaledwie kilka godzin, często odbywają się online i nie zapewniają żadnej realnej praktyki.
- Takie kursy są bezwartościowe. Kosmetyczki traktują je jak przepustkę do wykonywania zabiegów, które powinny być zastrzeżone wyłącznie dla lekarzy. W praktyce ich absolwentki ryzykują zdrowiem klientów tylko po to, by zarobić - mówi adwokat Karolina Seidel, która zajmuje się sprawami poszkodowanych pacjentek.
Problemem jest też fakt, że prawo nie nadąża za rozwojem rynku beauty. Ministerstwo Zdrowia wskazuje, że zawód kosmetologa nie jest zawodem medycznym, a tym samym nie podlega jego nadzorowi. Oznacza to, że osoby poszkodowane często zostają same ze swoim dramatem.
Medycyna estetyczna poza kontrolą - kto ponosi odpowiedzialność?
W Polsce działa ponad 30 tys. salonów kosmetycznych i wiele z nich oferuje usługi, które formalnie należą do lekarzy. Problemem jest nie tylko brak regulacji, ale też "szara strefa" w sprzedaży preparatów używanych w iniekcjach. Toksyczna substancja czy nieznanego pochodzenia kwas hialuronowy mogą być kupione w sieci przez każdego. To właśnie otwiera drzwi do nielegalnych praktyk.
- To nie jest kwestia legendarnego "przerwania skóry". Chodzi o preparaty, których się używa. Implanty, kwas hialuronowy czy środki do mezoterapii są rejestrowane jako wyroby medyczne i dokładnie określono, kto może ich używać. Na pewno nie kosmetyczka - wyjaśnia dr Waldemar Jankowiak, lekarz medycyny estetycznej.
W praktyce wygląda to jednak inaczej. W reportażu Polsat News dziennikarka umówiła się na zabieg z toksyną botulinową w jednym z salonów. Zabieg miał być wykonany przez kosmetologa, który nie miał prawa podawać tego rodzaju leku.
Największym dramatem w tej historii są jednak osoby, które dały się skusić na tańsze zabiegi i dziś zmagają się z konsekwencjami. Klientki często wybierają nielegalne usługi ze względu na niższą cenę - różnica potrafi być kilkukrotna w porównaniu z wizytą u lekarza. Niestety, zaoszczędzone pieniądze szybko okazują się złudne.
- Dosłownie kilka godzin po zabiegu głowa zaczęła mnie potwornie boleć, a cała twarz spuchła i zrobiła się czerwona. Pod oczami pojawiły się ogromne worki z płynem. Okazało się, że to nie był kwas hialuronowy, ale substancja niewiadomego pochodzenia. Lekarze ostrzegli mnie, że za chwilę mogę mieć sepsę - opowiada pani Marlena, bohaterka reportażu "Cena piękna".