Niechirurgiczne powiększanie piersi. Zabieg nie dla wszystkich
Niewielka nadwaga, która niejedną kobietę przyprawia o zawroty głowy, wbrew pozorom można czasem przyjąć za atut. Powód? Własne zapasy tłuszczu znajdują zastosowanie nie tylko w ochronie przed chłodem, ale i w... powiększaniu piersi.
23.12.2015 | aktual.: 07.01.2016 20:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Niewielka nadwaga, która niejedną kobietę przyprawia o zawroty głowy, wbrew pozorom można czasem przyjąć za atut. Powód? Własne zapasy tłuszczu znajdują zastosowanie nie tylko w ochronie przed chłodem, ale i w... powiększaniu piersi.
Dr Simon Ourian jest nie tylko jednym z najbardziej znanych chirurgów kosmetycznych z Beverly Hills, ale i niekwestionowaną gwiazdą internetu, którą na Instagramie obserwuje ok. 490 tys. internautów. Słynny lekarz bez oporów prezentuje w serwisie kolejne innowacje w medycynie estetycznej, wprawdzie niekiedy wprawiając tym innych specjalistów w osłupienie, ale raczej nie można odebrać mu umiejętności skupiania na sobie uwagi. Kilka tygodni temu wspomniał o niechirurgicznej korekcie nosa, z kolei w połowie grudnia – o niechirurgicznym powiększaniu piersi. Co kryje się za tą procedurą?
Niechirurgiczne, czyli jakie?
Bez cięcia, znieczulenia i implantów – dokładnie w taki sposób dr Simon Ourian wspomniał o powiększaniu piersi poprzez transfer własnego tłuszczu. Innowacyjna metoda powiększania biustu, choć stosowana nie od wczoraj, nadal budzi niemałe emocje. Niektórzy traktują ją jako alternatywę dla implantów, jednak nie tędy droga. Zabieg daje naturalne efekty, ale przeznaczony jest głównie dla tych pacjentek, które nie tylko mają opory przed implantami, ale i zamierzają poddać się liposukcji. Podchodząc do jego realizacji, należy mieć przede wszystkim realistyczne oczekiwania. Transfer tłuszczu to propozycja dla pacjentek, którym wystarczy powiększenie piersi o jeden rozmiar.
Dr Simon Ourian, pisząc o powiększaniu piersi własnym tłuszczem, nie kryje zachwytu. Jednocześnie jednak stwierdza, że nie jest to zabieg dla wszystkich, a samo określanie go mianem niechirurgicznego może wprowadzać w błąd. Termin „niechirurgiczny” odnosi się bowiem do braku konieczności nacięć i „krojenia”, jednak kaniula wykorzystywana w transferze tłuszczu wymaga wkłucia. Do pełnego sukcesu potrzeba także strategicznego podejścia i wstrzykiwania tłuszczu w różne obszary piersi. Pacjentka, która zamierza poddać się procedurze, musi mieć oczywiście obszar, z którego potrzebny tłuszcz można odessać. Jak podkreśla lekarz, metoda jest dostępna wyłącznie dla kobiet, które mają co najmniej 5 kg nadwagi.
Diabeł tkwi w szczegółach
Z krótkiego wpisu lekarza na Instagramie możemy dowiedzieć się także, że zabieg trwała około dwóch godzin i wymaga jedynie miejscowego znieczulenia. Efekty, subtelne i naturalne, utrzymują się natomiast od 5 do 10 lat. Brzmi zbyt dobrze, aby mogło być prawdziwe? Cóż, według niektórych specjalistów zabieg nie jest wcale tak prosty, jak się wydaje. Dr Bonnie Baldwin z Houston ostrzega, że może mieć on nieoczekiwane i nieprzyjemne konsekwencje.
Jak czytamy na łamach serwisu Allure, zdaniem ekspertki z Houston istnieje prawdopodobieństwo, że wstrzykiwanie tłuszczu w piersi może utrudniać diagnostykę. - Jeśli tłuszcz zostanie wstrzyknięty w niewłaściwy sposób, może zebrać się w guzy, które podczas mammografii bądź badania fizykalnego mogą zostać błędnie zdiagnozowane jako rak piersi – mówi. Choć biopsja tkanki wykaże, że zmiany są łagodne, straconych nerwów przerażonej pacjentce raczej nikt nie zwróci. Na tym zastrzeżenia dr Bonnie Baldwin jednak się nie kończą.
Lekarka zarzuca swojemu koledze z Beverly Hills także bagatelizowanie powagi procedury. - Nawet jeśli nie jesteś pogrążony we śnie i nie leżysz na sali operacyjnej, jak dla mnie, jest to procedura chirurgiczna – podkreśla w rozmowie z serwisem Allure. Czy to oznacza, że powiększanie piersi przez transfer tłuszczu jest niebezpieczne? Wręcz przeciwnie, ale należy przyjąć, że tak jak przy każdym innym zabiegu z zakresu medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej, należy kierować się zdrowym rozsądkiem. Tego nie może zabraknąć ani w trakcie wyboru lekarza, ani podczas konsultacji, kiedy prezentujemy swoje oczekiwania.
Z bioder do piersi
Powiększanie piersi własnym tłuszczem jest procedurą składającą się z trzech etapów. W pierwszej kolejności pacjentka musi przejść oczywiście liposukcję, ponieważ podczas zabiegu używa się jej komórek tłuszczowych. Najczęściej pobierane są one z okolicy bioder, choć oczywiście zastosowanie znajduje tutaj także tłuszcz z brzucha czy pośladków. Ten etap z pewnością zachęca kobiety, które lubują się w efektach 2w1 – powiększając piersi poprzez transfer tłuszczu jednocześnie modelujemy sylwetkę.
Drugim etapem procedury jest separacja tłuszczy, czyli innymi słowy, izolowanie komórek tłuszczowych do iniekcji. Do dalszego wykorzystania przeznaczone są oczywiście jedynie komórki zdrowe, nieuszkodzone. Po zebraniu ich w strzykawki następuje już modelowanie piersi, które przeprowadza się w znieczuleniu miejscowym. W tym momencie należy pozwolić dojść do głosu swojemu rozsądkowi. Nie wolno zapominać o tym, że biust utrzymuje swój naturalny kształt, dlatego po zabiegu nie należy spodziewać się oszałamiających efektów.
Co ważne, niska inwazyjność zabiegu nie oznacza, że z pełnego efektu można się cieszyć tuż po jego zakończeniu. Integracja komórek tłuszczowych trwa do sześciu miesięcy, a jej sukces zależy także od postępowania pacjentki. Przyjęło się, że przez kilka pierwszych tygodni po zabiegu powinna ona unikać szoków termicznych (a więc np. wizyt na solarium i w saunie) oraz noszenia biustonosza.
Traktowanie niechirurgicznego powiększania piersi jako alternatywy dla implantów jest sporym nadużyciem. Efekty po tych dwóch różnych zabiegach są zupełnie inne. Jeśli pacjentka zapragnie powiększyć biust o dwa rozmiary lub więcej, nie uniknie więc operacji. Z drugiej strony, jeśli zależy jej na naturalnym wyglądzie biustu, likwidacji asymetrii czy rekonstrukcji po mastektomii (w tym przypadku osiągnięcie pełnego efektu może wymagać nawet siedmiu zabiegów), świadomość, że nie musi iść pod nóż, działa kojąco.
Co z kosztami całej procedury? Jak podał dr Simon Ourian, w jego klinice w Beverly Hills średnia cena waha się między 6,9 tys. a 8,9 tys. dolarów. W Polsce należy się liczyć z wydatkiem rzędu 9-12 tys. złotych. Cena wzrasta wraz ze zwiększeniem nakładów sił – im pacjentka szczuplejsza, tym więcej kosztuje lipotransfer.
Małgorzata Mrozek / Kobieta WP