Blisko ludziNielegalne aborcje w Chinach. Kobiety usuwają ciąże, by zatrzymać pracę

Nielegalne aborcje w Chinach. Kobiety usuwają ciąże, by zatrzymać pracę

Magdalena Drozdek
14.09.2015 10:59, aktualizacja: 14.10.2015 15:58

Przez ponad 30 lat działania ustawy o kontroli urodzeń, w Chinach urodziło się ponad 300 milionów dzieci mniej. Niski wskaźnik małych obywateli to często wynik aborcji i sterylizacji kobiet.

Przez ponad 30 lat działania ustawy o kontroli urodzeń, w Chinach urodziło się ponad 300 milionów dzieci mniej. Niski wskaźnik małych obywateli to często wynik aborcji i sterylizacji kobiet. Kilka dni temu media społecznościowe w Chinach obiegła historia 41-latki, którą zmuszano do aborcji, by jej mąż mógł zachować dotychczasowe stanowisko.

Kobieta, znana jedynie pod nazwiskiem Chen, opublikowała w internecie serię notek, w których opisała swoją obecną sytuację. 41-latka ma już jedno dziecko – nastoletnią dziewczynkę. Według obowiązującego prawa, ona i jej mąż nie spełniają warunków do posiadania kolejnego dziecka. Kobieta zaszła jednak w ciążę, którą starała się ukryć przed otoczeniem.

Koledzy jej męża, szanowanego policjanta z prowincji, dowiedzieli się jednak o ciąży. Przełożony mężczyzny odwiedził ich, by przekonać parę do usunięcia dziecka. Jeśli zgodziliby się, Chen zachowałby pracę.

Ciężarna miała następnego dnia trafić pod przymusem do szpitala na zabieg, jednak sprawa odbiła się takim echem w mediach, że małżeństwo może zachować dziecko. Wysłano do nich pracowników socjalnych, którzy mają zapewnić im bezpieczeństwo. Jednak mężczyźnie wciąż grozi utrata pracy.

Ich przypadek zbiera mieszane komentarze. Większość uważa, że nie powinni być potraktowani wyjątkowo.

- Dokładnie wiedzieli, jakie konsekwencje mogą ponieść, a mimo to zdecydowali się nielegalnie powiększyć rodzinę. Nie powinni stać ponad prawem – komentują internauci.

Koszmar matek

Przymusowa aborcja praktykowana jest wbrew oficjalnym przepisom. Prawo dopuszcza jednak przerwanie ciąży do 5 miesiąca. Pary, które chcą mieć więcej niż jedno dziecko muszą zdawać sobie sprawę, że rozpoczynają grę z rządem.

W czerwcu 2012 roku głośno było o rodzinie 23-letniej Feng Jianmei. Jej kuzyn postanowił opublikować zdjęcie ze szpitala, gdzie kobietę zmuszono do aborcji, a następnie martwe 7-miesięczne dziecko położono na plastikowej płachcie tuż obok niej. Feng i jej 29-letni mąż byli już rodzicami kilkuletniej dziewczynki. Jako rolnicy dostali pozwolenie na kolejne dziecko od lokalnego biura planowania rodziny. Para błędnie wypełniła wymagane dokumenty i choć nie była poinformowana o konsekwencjach, zaoferowano im układ. Mieli zapłacić w przeliczeniu ok. 4 tys. dolarów, by zakończyć niezbędną biurokrację.

Gdy przyznali, że nie mają takich pieniędzy, kobietę siłą wyciągnięto z domu w środku nocy. Trafiła do szpitala, gdzie jak twierdzi, grożono jej rodzinie. Dopiero po trzech dniach zaaplikowano jej zastrzyk uśmiercający dziecko.

W wyniku licznych protestów władze postanowiły wypłacić parze odszkodowanie w wysokości ponad 11 tys. dolarów.

Zabijają dziewczynki

Kontrowersyjna ustawa zmusza kobiety do ukrywania ciąży. Lokalne biura wyznaczają starsze członkinie danej społeczności do pilnowania, czy aby żadnej z mieszkanek nie powiększa się brzuch.

Historie o kobietach uciekających w góry, by urodzić swoje dzieci wciąż pozostają w cieniu. Opowieści o przymusowych aborcjach rzadko trafiają do mediów. Wyjątkiem są dwie powyższe, a przypadków takich są miliony.

Według raportów, od 1983 roku dokonano ponad 14,37 milionów zabiegów przerwania ciąży. Od 2000 roku liczba zabiegów sięgała 7 milionów rocznie, w 2008 roku było to już 9,17 milionów.

Departament Stanu USA, Parlament Zjednoczonego Królestwa i Amnesty International oświadczyły, że chiński program planowania rodziny jest dzieciobójstwem. Mówi się także, o malejącej liczbie kobiet w społeczeństwie. Dziś na 117 mężczyzn przypada tam 100 kobiet. Program uderza też w mniejszości etniczne i osoby chore. Pary muszą być przetestowane przed zawarciem małżeństwa, by wyeliminować przekazywanie „niezadowalających genów” jak chociażby dysleksja czy schizofrenia. Wszystko po to, by jak twierdzą urzędnicy, „poprawić jakość społeczeństwa”.

md/ WP Kobieta

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (7)
Zobacz także