Blisko ludziNikt w niego nie wierzył. Stał się ikoną sukcesu. Marka Longines pokochała Lindbergha

Nikt w niego nie wierzył. Stał się ikoną sukcesu. Marka Longines pokochała Lindbergha

Nikt w niego nie wierzył. Stał się ikoną sukcesu. Marka Longines pokochała Lindbergha
Źródło zdjęć: © East News
16.05.2017 14:55, aktualizacja: 16.05.2017 16:01

Charles Lindbergh za sprawą swoich dokonań stał się legendą. Jego nazwisko łączone jest dziś z elegancją, przygodą i prestiżem. Przez wielu kojarzony jest dziś po prostu jako pionier lotnictwa. Choć na początku nic tego nie zapowiadało, stał się człowiekiem sukcesu, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Przy okazji trwania największych targów zegarków na świecie, Baselworld 2017 marka Longines ponownie przypomniałam sylwetkę tego niezwykłego mężczyzny, którego osobowość i dokonania stały inspiracją do powstania linii zegarków dla wyjątkowych ludzi.

Jego biografia jest tak burzliwa, że można by nią obdzielić kilka osób. Na podstawie każdego jej wycinka można by zaś zrealizować fascynujący film. Zresztą Hollywood sięgało już po jego historię. W 1957 r. zrealizowano film „W duchu St. Louis”, gdzie w rolę Lindbergha wcielił się sam James Stewart. Dzieło Billy'ego Wildera skupiało się na wyzwaniu, jakiego podjął się słynny pilot, a był to pierwszy przelot samolotem z amerykańskiej do europejskiej metropolii bez międzylądowań. Film ten jest dziś uznawany przez krytyków za jedno z najbardziej podnoszących na duchu dzieł w historii kina. Ale właśnie takie inspirujące było również życie legendy awiacji.

Charles Augustus Lindbergh urodził się w 1902 r. w Detroit. Choć dziś uważany jest za amerykańskiego bohatera, w jego żyłach płynęła także szwedzka krew. Jego ojciec, popularny amerykański polityk - Charles August Lindbergh – przyszedł na świat jeszcze w Sztokholmie jako Carl Olsson, ale gdy był jeszcze mały, wraz z rodzicami, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Co ciekawe, zarówno ojciec słynnego pilota, jak i jego dziadek zajmowali się niemal naprzemiennie karierą polityczną i uprawą roli. Tyle że dziadek (uwikłany w skandal, który zmusił go do opuszczenia Szwecji) piastował funkcję posła jeszcze w szwedzkim sejmie stanowym, a jego ojciec był już amerykańskim kongresmenem. Na początku wydawało się, że młody Charles nigdy nie zrobi kariery podobnej do tego, jaka stała się udziałem jego ojca i dziadka. Jego wyniki w szkole były poniżej przeciętnej – głównie ze względu na częste przeprowadzki pomiędzy: Little Falls w Minnesocie, gdzie jego ojciec miał gospodarstwo; Detroit, skąd pochodziła jego matka i Waszyngtonem, gdzie Lindbergh senior robił karierę polityczną. To spowodowało, że w żadnej ze szkół nie zagrzał dłużej miejsca. Zresztą zamiast nauki, wolał jeździć samochodem. Już jako 11-latek pokazał, że ma smykałkę do pojazdów mechanicznych. Został wówczas... szoferem swojego ojca, wożąc go do różnych miast, w których ten prowadził kampanie wyborcze.

Od słabego ucznia i marnego studenta do prymusa

Ojciec Charlesa zakończył swoją karierę polityczną w 1917 r. Młodzieniec wrócił wówczas razem z nim do Little Falls, gdzie oboje zajmowali się uprawą ziemi. Charles pełnił głównie funkcję pomagiera. Mimo względnej życiowej stabilizacji, wyniki uzyskiwane przez niego w szkole nie poprawiły się. Z trudem ukończył szkołę średnią, z braku miejsc nie dostał się do szkoły oficerskiej, a potem został wyrzucony ze studiów inżynieryjnych na Uniwersytecie Wisconsin. Ale kto wie, czy stałby się tym, kim się stał, gdyby nie to, że został wówczas skreślony z listy żaków. Tuż po tym wydarzeniu ukończył bowiem kurs podchorążych. W tym samym czasie zdobył też papiery mechanika samolotowego. To właśnie wtedy, jako dwudziestolatek, pierwszy raz miał okazję przelecieć się samolotem – najpierw w charakterze pasażera, a niedługo potem samodzielnie sterując maszyną.

Obraz
© Materiały prasowe

Lindbergh z miejsca pokochał latanie i wszystko, co z nim związane. Do tego stopnia, że postanowił kupić swój własny aeroplan. Zarabiał na życie jako kaskader; jako pilot wyczynowy brał udział w pokazach lotniczych; naprawiał też samoloty. Później przez pewien czas pracował też w poczcie lotniczej. Latał na trasie, która należała do najniebezpieczniejszych. Sam miał wtedy dwa wypadki, które jednak go nie zraziły do samolotów. Udowodnił wtedy, że ma żyłkę do ryzyka. „Ryzyko, które biorę na siebie, jest motywowane moją zwykłą miłością do życia” - powiedział zresztą później. W 1925 r. ukończył szkołę kadetów – był jednym z 18, którzy dotrwali do końca (zaczynało 104). W dodatku ukończył szkolenie w glorii tego najlepszego, udowadniając, że robiąc to, co się kocha, można sięgać naprawdę wysoko. A to były dopiero jego początki.

Obraz
© WP.PL

Wydarzenie, dzięki któremu zapisał się w historii, miało miejsce w 1927 r. Właśnie wtedy Charles Lindbergh zdecydował się odpowiedzieć na wyzwanie rzucone wiele lat wcześniej przez przedsiębiorcę Raymonda Orteiga. Biznesmen działający w branży hotelowej ufundował nagrodę w wysokości 25 tysięcy dolarów dla śmiałka, który jako pierwszy pokona samolotem dystans pomiędzy Nowym Jorkiem a Paryżem – chodziło o lot bez międzylądowań pomiędzy dwoma dużymi miastami w Ameryce i Europie (wcześniejszy przelot pomiędzy tymi kontynentami, który miał miejsce w 1919 r., odbył się na jednym z najkrótszych możliwych odcinków obejmującym dwie wyspy – trasa miała tylko 3 tysiące kilometrów). Aby ustanowić nowy rekord, Lindbergh sam musiał zdobyć niemałe środki – 15 tysięcy dolarów – na inwestycje związane z zakupem samolotu oraz dostosowanie go do misji. Gdy zgromadził fundusze, zaczął przygotowywać się do zadania. Nie był oczywiście jedyną osobą, która postanowiła wziąć udział w wyścigu. Przed Lindberghiem próby zdobycia tzw. nagrody Orteiga podjęło się kilku lotników. Wszyscy ponieśli fiasko. Wśród tych, którym się nie udało, był Charles Nungesser i jego nawigator, którzy lecieli z Paryża do Nowego Jorku (słuch o nich zaginął, gdy znajdowali się w pobliżu Irlandii). Porażkę poniósł też Rene Fonck i jego załoga. Mieli oni wystartować z Nowego Jorku, ale samolot rozbił się jeszcze przed oderwaniem się od ziemi.

Człowiek, który dokonał niemożliwego

Lindbergh chciał sięgnąć po zdobycz prototypowym samolotem Bellanca-Wright. Jego konstrukcja dawała nadzieję na sukces, bo rozwiązywała problem, jakim był ładunek paliwa stanowiący podczas wcześniejszych prób zbyt duże obciążenie dla maszyny. Ale producent nie zdecydował się powierzyć młodemu lotnikowi samolotu, narzekając na jego zbyt małe doświadczenie. Firma wybrała lepiej wówczas znanego Clarence'a Chamberlina, który planował dokonać tego samego wyczynu. Walczący z presją czasu Lindbergh sięgnął ostatecznie po samolot Ryan M-2, który udało mu się zdobyć w okazyjnej cenie. Przed startem przeszedł on szereg znaczących modyfikacji. Lindbergh skoncentrował się przede wszystkim na jego „odchudzeniu”. Pozbył się każdego jednego elementu, który mógł stanowić balast i tym samym zniweczyć jego starania. Zbędne – zdaniem lotnika - elementy zastąpił olbrzymi zbiornik na paliwo. 20 maja 1927 r. ok. 7:40 maszyna Spirit of St. Louis, jak ochrzczony został samolot, po kilku wcześniejszych próbach, poderwała się z Long Island. Lindbergh w chwili startu był wycieńczony wcześniejszymi przygotowaniami i niewyspany – za sprawą towarzyszącej mu ekscytacji, w noc poprzedzającą lot nie potrafił zmrużyć oczu. Podczas startu miał przy sobie jedynie wodę i trochę prowiantu. Zrezygnował z innych rzeczy pierwszej potrzeby, obawiając się, że któraś z nich nie pozwoli mu osiągnąć celu.

Obraz
© charleslindbergh.com

Świat z uwagą przyglądał się wyczynowi Lindbergha. Wraz z każdą kolejną godziną lotu, gdy pilot sięgał po kolejne kamienie milowe, emocje rosły. Duża grupa ludzi skandowała na jego cześć, obserwując jego lot nad Irlandią. Prawdziwy szał miał jednak miejsce we Francji, gdzie oczekując jego lądowania w godzinach wieczornych, za pomocą pochodni rozświetlono mu ścieżkę podejścia. 21 maja 1927 r. o 22:24 Lindbergh przeszedł do historii, lądując w Paryżu po ponad 33 godzinach spędzonych w samolocie. Po wyjściu z maszyny ludzie ściskali go i dosłownie nosili go na rękach, wielotysięczny tłum przyglądał się nowemu bohaterowi. Jego nazwisko stało się wkrótce znane na całym świecie. Jeszcze większe tłumy wiwatowały na jego cześć po powrocie do Stanów Zjednoczonych.
Lindbergh otrzymał oczywiście zasłużoną nagrodę Orteiga (sięgnął po nią osiem lat po ogłoszeniu przez biznesmena wyścigu i wielu niepowodzeniach swoich poprzedników), ale oprócz tego pojawiły się inne apanaże oraz najbardziej prestiżowe odznaczenia. Pilot otrzymał m.in. medal Legii Honorowej czy Krzyż Wybitnej Służby Lotniczej. Został też pułkownikiem amerykańskich sił powietrznych. Po powrocie do USA, maszyną, która pomogła mu osiągnąć sławę, wyruszył w triumfalną podróż po kraju. Na spotkania z nim przyszły dziesiątki milionów Amerykanów, dla których Lindbergh stał się inspiracją. Wkrótce został najbardziej szanowanym obywatelem Stanów Zjednoczonych tamtej ery.

Człowiek renesansu

Obraz
© East News

Lindbergh nie dał o sobie zapomnieć również w kolejnych latach, stając się wkrótce człowiekiem, który odnosił sukcesy w wielu innych dziedzinach. Jedną z nich było projektowanie zegarków. Pilot nie ukrywał, że jednym z największych wyzwań podczas pionierskiego przelotu było dla niego korzystanie z niedoskonałej aparatury nawigacyjnej. Za jeden z najsłabszych instrumentów, których wtedy używał, uznał zegarek. Po powrocie jednym z celów, jakie przed sobą postawił, było doprowadzanie do stworzenia niezawodnego czasomierza, który posiadałby właściwości ułatwiające pilotom nawigację, pomagając im m.in. w płynniejszym ustaleniu swojej pozycji podczas lotu. Jeden ze swoich szkiców wysłał do luksusowej firmy Longines, która zakochała się w jego projekcie. Tak powstał kultowy zegarek Longines Hour Angle. To ikona szwajcarskiej marki spod znaku uskrzydlonej klepsydry. W tym roku zresztą marka Lindberg upamiętniła 90. rocznicę wyczynu Charlesa Lindbergha i na targach Baselworld 2017 zaprezentowała specjalną edycję tego modelu. To The Lindbergh Hour Angle Watch 90th Anniversary z limitowaną do zaledwie 90 numerowanych egzemplarzy zegarków.

Obraz
© WP.PL

Ale legendarny lotnik miał swój wkład nie tylko w projektowanie zegarków, ale też w badania archeologiczne. Parał się tzw. archeologią lotniczą, podczas której dokonuje się obserwacji ziemi z powietrza, poszukując m.in. stanowisk archeologicznych. W ten sposób udało mu się zlokalizować ruiny miasta Majów, a także pozostałości po działalności plemion Pueblo. Dokonane przez niego odkrycia przyczyniły się do upowszechnienia tej formy eksploracji terenów w celu odnalezienia pozostałości ruin dawnych cywilizacji. W dalszych latach nie tylko odbywał kolejne fascynujące podróże, przecierając nowe szlaki i bijąc kolejne rekordy, m.in. w czasie przelotu z Los Angeles do Nowego Jorku, który trwał 14,5 godziny (2,5 godziny mniej od poprzedniego rekordu). Olbrzymim wyczynem był też przelot nad Oceanem Spokojnym – do Chin. W podróż tę wyruszył razem ze swoją żoną Anną.

Najbardziej dramatyczne wydarzenie w życiu Lindbergha miało miejsce w 1932 r. Właśnie wtedy porwano jego półtorarocznego syna Charlesa. Dokonano tego dla okupu. W poszukiwanie dziecka zaangażowano tysiące agentów, pomóc starali się też zwykli obywatele. Choć lotnik zdecydował się w końcu na spełnienie finansowych oczekiwań porywaczy, chłopczyk już nigdy nie powrócił do domu. Gdy znaleziono ciało malca, zwykli ludzie zapłakali razem z Lindberghami. To było wydarzenie, które wstrząsnęło Ameryką lat 30. XX w. Odnalezienie zwyrodnialców stało się sprawą honoru dla tamtejszych organów ścigania.

Obraz
© Materiały prasowe

Po śmierci syna Charles Lindbergh musiał się nauczyć żyć na nowo. Świat potem jeszcze niejednokrotnie o nim usłyszał. Lotnik był doradcą wielu kolejnych administracji Stanów Zjednoczonych. Odnosił niebywałe sukcesy na polu wywiadowczym – wykorzystując swoją popularność i fakt, że otwierali się przed nim właściwie wszyscy, dostarczył amerykańskiemu rządowi kluczowe informacje na temat potencjału, jakim dysponuje III Rzesza. W czasie II wojny światowej brał aktywny udział w działaniach bojowych. Po wojnie należał do grona najważniejszych doradców kilku prezydentów USA. Był m.in. osobistym doradcą Dwighta D. Eisenhowera, który konsultował się z nim strategicznych kwestiach. Za jego prezydentury Charles Augustus Lindbergh został generałem brygady. Tego wszystkiego dokonał człowiek, w którego - za czasów wczesnej młodości - mało kto wierzył.

W 2017 roku marka Longines pragnie upamiętniła 90. rocznicę wspaniałego wyczynu Charlesa Lindbergha, prezentując specjalną edycję legendarnego modelu The Lindbergh Hour Angle Watch 90th Anniversary, limitowaną do zaledwie 90 numerowanych egzemplarzy. Zegarek jest równie imponujący, co w oryginalnej wersji. Mierzy 47,5 mm dzięki czemu jest bardziej czytelny i łatwiejszy w obsłudze w ciemnościach oraz podczas wstrząsów, które często towarzyszyły lotom samolotami z tamtej epoki. Czasomierz wyposażono w obrotowy pierścień lunety, który umożliwia korektę wskazań czasu oraz w obrotowy, centralny dysk służący do synchronizacji sekundnika. Model wskazuje kąt godzinowy w stopniach oraz godziny, minuty i sekundy.

Obraz
© Materiały prasowe

Stonowana, srebrzysta tarcza o szczotkowanej powierzchni prezentuje czas na skali minutowej w stylu „toru kolejowego” oraz za pomocą malowanych cyfr rzymskich. Naniesiono na nią także 180° skalę do wyliczania długości geograficznej. Synchronizacja sekundnika z sygnałem radiowym odbywa się za pomocą lśniącego, czarnego, obrotowego dysku w centrum tarczy, zaś pierścień lunety ze stali pokrytej czarnym PVD odpowiada za uwzględnianie w kalkulacjach dziennych wariacji czasu. We wnętrzu tytanowej koperty zegarka 90th Anniversary Lindbergh Hour Angle pracuje kaliber automatyczny L699. Kopertę ozdabia duża stalowa koronka, której rozmiar pozwala na łatwe nakręcanie mechanizmu i zmianę ustawień nawet dłonią ubraną w rękawiczkę. Element dopełniający wzornictwo wyjątkowego modelu to brązowy pasek skórzany w lotniczym stylu, który wyposażono w możliwość przedłużenia umożliwiającego zapięcie paska bezpośrednio na rękawie pilockiej kurtki.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także