"Od razu widział, że jest księżniczką na ziarnku grochu". Głupia ona, szlachetny on
Nieznajomy, zaczepiając mnie na ulicy, oznajmił, że pisze książkę o kobietach i próbuje je zrozumieć. Nie wnikam, czy był to tani podryw na wrażliwego intelektualistę-romantyka, ale zapytał "na jaką drugą randkę bym nie poszła". Dostarczył mi świetnego tematu do dyskusji z koleżankami. Oto jej efekty.
09.03.2018 | aktual.: 09.03.2018 13:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W dobie 2.0 każdy z nas zna się na wszystkim. Bezdzietny powie ci, jak zorganizować sobie czas przy szóstce dzieci. Informatyk zreferuje, jak napisać dobrą książkę, a wujek Staszek ma "świetny pomysł" na to, jak usprawnić nasz kraj, żeby finansowo osiągnął poziom Norwegii czy Szwajcarii.
– Pseudoeksperci są najgorsi. Jestem instruktorką snowboardu, a moja "randka" wykazała wobec tego ogromny entuzjazm, co mnie bardzo ucieszyło. Każdy lubi, jak ktoś się jara, tym co robisz – mówi Anka. Ponieważ Jacek nigdy na snowboardzie nie jeździł, ale "bardzo by chciał", to zaczęła mu opowiadać, jaką deskę snowboardową powinien wybrać na początek i na co ma zwracać uwagę. On powiedział natomiast, że jemu się wydaje, że się myli. Bo widział kiedyś filmik, który o tym traktował. – Pod koniec dyskusji stwierdził, że widocznie wcale nie jestem tak dobra, jak mówię i że powinnam się nauczyć pokory – śmieje się dziewczyna.
Wtedy bliżej jej było do śmiechu przez łzy. Napisała smsa do koleżanki, żeby ta zadzwoniła z "nagłą prośbą o pomoc", nie chciała bowiem przedłużać tego pierwszego i ostatniego spotkania, ale nie potrafiła zakomunikować tego wprost. – Wtedy zaczął się koszmar, bo Jacek postanowił mnie odprowadzić i wciąż wypytywał, czy na pewno się nie obraziłam. Stwierdził, że uchodzi za szczerego, a skrytykował mnie dla mojego dobra – mówi Anka.
Kiedy dziewczyna nie odbierała od niego telefonu przez kolejne dni, wszechwiedzący towarzysz randki napisał jej, że "od razu widział, że jest księżniczką na ziarnku grochu, bo zna się na ludziach".
Oczywiście – jak na wszystkim. Mimo to chciał jej dać drugą szansę, a ona arogancko z niej nie skorzystała. Głupia ona, szlachetny on.
"Pokażę ci moją spluwę"
Pierwsza randka ze świeżo poznanym człowiekiem nie zawsze jest nudna czy irytująca. Czasem może być niebezpieczna – i choć mamy powtarzają nam od dziecka, żebyśmy nie umawiały się nieznajomymi, w erze Tindera dawno o tych zasadach zapomniałyśmy.
Ula kilka lat temu umówiła się z przypadkowo poznanym chłopakiem na kawę w centrum miasta. On zaproponował miejsce nieco od rynku oddalone, podjechali jego samochodem. – Jakież było moje zdziwienie, a wręcz przerażenie, kiedy tylko zdążyliśmy wejść do auta, a on wyrwał mi z ręki telefon komórkowy i wyciągnął z niego baterie "żeby nas nie namierzyli"– mówi Ula.
Amant wywiózł ją za miasto. Do lasu. Przez całą drogę opowiadał o tym, że był żołnierzem, czy szpiegiem. – Mówił, że on wie o "tym wszystkim", co się dzieje. Że jesteśmy obserwowani, a w lampach ulicznych słychać szum rozmów. Umierałam ze strachu. W pewnym momencie zatrzymał się przy drodze i powiedział do mnie, że pokaże mi swoją spluwę i co z tymi "seksami", na które się niby z nim umówiłam – opowiada Ula.
Nie tracąc zimnej krwi, udawała, że ze wszystkim i na wszystko się z nim zgadza, ale najpierw chciałaby napić się kawy. Na szczęście niedoszły kochanek na taki plan przystał i pojechał z nią do najbliższego centrum handlowego. Tam zamówił kawę i oddał jej telefon (musiała zapewnić go, że baterii do niego nie wsadzi, żeby byli bezpieczni). Ula pod pretekstem wyjścia do toalety, uciekła na najbliższy przystanek tramwajowy.
– Do tej pory trzęsę się na samą myśl o tym wydarzeniu i zachodzę w głowę, jak mogłam nie wyczuć wcześniej, że coś jest z nim tak bardzo nie w porządku – kwituje dziewczyna.
Wręczył mi bukiet róż i zerkał na telefon
Są mężczyźni, którzy uważają, że wystarczy w sposób podręcznikowy potraktować kobietę jak księżniczkę, żeby ta padła im do stóp i błagała, żeby stanął z nią na ślubnym kobiercu albo przynajmniej poszedł z nią do łóżka. Problem w tym, że kwiaty i wystawna kolacja nie zastąpią zainteresowania drugim człowiekiem. Tak właśnie było w przypadku Klaudii.
– Nie znałam tego chłopaka wcześniej, zagadał do mnie na Instagramie. Był w moim typie, po krótkiej rozmowie okazało się, że mamy wspólne zainteresowania. No i mieszkał 20 minut ode mnie, więc postanowiłam się umówić – objaśnia kulisy swojej nieudanej randki Klaudia.
Towarzysz zaprosił ją do warszawskiej restauracji "U kucharzy" i przyniósł bukiet czerwonych róż (sztuk 20), co trochę ją zdziwiło. Na jej sugestię, żeby poszli po prostu na piwo lub kawę, odparł, że "piękna kobieta zasługuje na więcej". Ten wyuczony w szkole podrywu tekst sprawił, że trochę ją zemdliło, ale zrzuciła to na karb stresu – nie wiadomo, z jakimi kobietami Paweł się wcześniej spotykał. Być może one tego od niego oczekiwały.
Cały czas zwracał jej uwagę. "Połóż sobie serwetkę na kolanach" czy "nie lubię dziewczyn, które palą. To jest takie niekobiece" to najłagodniejsze z prośbo-rozkazów i sugestii, jakie ją spotkały.
Absztyfikant wcale nie chciał jej poznać. Nie traktował jej jak człowieka, który wart jest poznania i może mieć cokolwiek do powiedzenia. – Wolałabym, żeby wyciągnął termos z kawą zza pazuchy, poszedł ze mną na spacer i słuchał tego, co mówię, odnosił się jakoś do tego – opowiada Klaudia. Tymczasem, kiedy ona opowiadała o "Dark" – nowym serialu Netflixa, który ją fascynował (i jak wynikało z ich pierwszej rozmowy na Instagramie on też go oglądał), Paweł przerywał jej, mówiąc, żeby poprawiła sobie włosy, bo jej sterczy kosmyk i kontynuował swoją opowieść, jak to on szanuje kobiety i nie rozumie facetów, którzy wolą własne, męskie towarzystwo. Kiedy w końcu dał jej dojść do słowa, sprawdził powiadomienia na Facebooku i liczbę lajków na Instagramie.
Zapłacił (mimo że Klaudia nalegała na podzielenie rachunku), podał jej płaszcz i odwiózł taksówką do domu. Dżentelmen pełną parą. I bardzo się zdziwił, kiedy Klaudia odmówiła drugiej randki.
Zaprosił mnie na jointa ze swoją mamą
Ala popełniła błąd, bo na drugą randkę się zgodziła. A później na dziesiątą. – To był najgorszy związek w moim życiu, więcej się tak nie pomylę. Trzeba było słuchać swojej intuicji po pierwszym spotkaniu – śmieje się dziewczyna.
Piotrka poznała na studiach, ale widywała go bardzo rzadko – jej nazwisko zaczynało się na "C", jego na "S", byli więc w innych grupach. Raz wpadli na siebie pod uczelnią i poszli razem do automatu z kawą. – On wtedy powiedział, że w sumie jestem spoko i zaproponował, żebyśmy urwali się zajęć i pojechali do jego mamy, bo ona też jest spoko i miał do niej wpaść. A ja głupia się zgodziłam – mówi Ala.
Pojechali na Tarchomin (niby Warszawa, ale prawie już Płock), gdzie rzeczywiście czekała mama. Nie z obiadem, nie z ciastem, ani z kawą. Z tak zwaną lufką. Piotrek się zaciągnął, Ala marihuany nie paliła – tym bardziej nie z czyjąś mamą. Nawet taką, która "też jest spoko". – Powiedziałam, że jest to dla mnie co najmniej dziwne i wyszłam. Do końca naszego rocznego związku jego mama nie chciała mnie znać, bo jej zdaniem zachowałam się niekulturalnie. Nawet jak jechali razem samochodem, a on odbierał ode mnie telefon, to ta krzyczała w tle, żeby ze mną przy niej nie rozmawiał – opowiada dziewczyna.
Luz i spontan bywają tak samo niezręczne jak ugrzęźnięcie w sztywnym savoir vivre. I okazało się, że ów luz był motywem przewodnim w ich związku, co sprawiło, że wielokrotnie Ala się za swojego chłopaka wstydziła (zwłaszcza w oficjalnych sytuacjach – np. kiedy przyszedł na pogrzeb jej wujka w czerwonej marynarce), on zaś nie mógł zrozumieć, czemu jest taka sztywna.
– Nie jestem sztywna, umiem i lubię się bawić, ale jestem też dobrze wychowana. I lubię strasznie takie przysłowie, czy cytat, który traktuje o tym, że jeśli nie wiesz jak się zachować, to zachowaj się przyzwoicie – komentuje Ala. To cytat Antoniego Słonimskiego, który chyba wiedział, co mówi.
Wszystko trwało 10 minut
Tak jak w słuchawkach hip-hopowca na początku lat dwutysięcznych słychać było zapętloną "Paktofonikę", tak w życiu młodych dziewczyn zapętlają się schematy nieudanych randek. Najlepsze z niefortunnych spotkań (cóż za oksymoron!) jest chyba to, które jest najkrótsze. Tak jak w przypadku Karoliny, która opisała swoją sytuację na Facebooku.
"Gość spóźnił się 40 min, gdy w końcu dotarł, stwierdził, że jest głodny. Weszliśmy do McDonalda, zjadł cheeseburgera i doszedł do wniosku, że musi jechać do domu. Wszystko trwało może 10 min. Widocznie nie wpadłam mu w oko, w sumie dobrze, bo on mi też nie. Resztę czasu wykorzystałam na udane zakupy" – pisze dziewczyna.
I to jest najsensowniejsza rzecz, jaką można zrobić, kiedy widzimy, że cechy potencjalnego kandydata na partnera drażnią na tyle, że drugiego spotkania na pewno nie będzie. Zamiast tracić czas – swój i jego – po prostu uciekaj. Ale zrób to grzeczniej niż towarzysz Karoliny.