Od roku nie depiluje pach i innych części ciała. Gdynianka pożegnała się z maszynką raz na zawsze
Ma 28 lat, pochodzi z Gdyni, pracuje jako sekretarka i studiuje psychologię. Kiedyś traciła na depilację ciała 3 godziny tygodniowo. Od ponad roku Sonia Cytrowska zaoszczędzony czas poświęca ciekawszym sprawom - spacerom z mężem i dobrym filmom.
Sonia jest mężatką i wschodzącą gwiazdą nowego kanonu kobiecości. Ale nie tym rodzajem gwiazdy, która chwali się ciałem godnym okładki "Playboya" i wakacjami na rajskiej plaży z równie atrakcyjnym mężczyzną (i nieodzownymi hasztagami #couplegoals, #relationshipgoals czy #meandmyboo).
Dwudziestoośmiolatka z Trójmiasta podjęła wyzwanie pozornie łatwiejsze od wielotygodniowego rzeźbienia sylwetki na siłowni. Pozbyła się bowiem ze swojego słownika terminu "depilacja" i zamanifestowała tym samym niezgodę na powszechnie obowiązujący kanon piękna. Jesteśmy świadkami takich manifestacji wśród kobiet otyłych albo celebrytek chorujących na bielactwo (patrz: Winnie Harlow). Stawiają one czoła zastanym standardom estetycznym, próbują je zmienić - i chwała im za to.
Sonia trzyma się jednak nieakceptowalnej społecznie decyzji, której skutki może bez problemu zmienić w kilka minut. Kiedy tylko zmęczyłoby ją bycie ocenianą.
Każdego dnia mogła pozbyć się niepotrzebnych i powszechnie uznanych za nieatrakcyjne włosów ze swojego ciała. I nie zrobiła tego.
- Ponad rok temu byłam przez dłuższy czas uziemiona w domu ze względu na przedłużającą się chorobę. Z tego powodu nie miałam zbyt wiele motywacji do golenia się. W głowie zaczęła mi kiełkować wątpliwość, że skoro przez 4 czy 5 tygodni jestem w stanie się nie golić, bo nikt na mnie nie patrzy, to może golenie się jest nawykiem, który wykonuję wbrew sobie? - opowiada Sonia.
Uznała wówczas, że nie usunie ani jednego włosa ze swojego ciała, jeśli nie będzie w stu procentach przekonana, że depilacja jest jej własną, przemyślaną decyzją. Nie chciała już ulegać reklamowemu praniu mózgu, które wywiera na kobietach presję posiadania ciała gładkiego tak, jak kłamstwa niewiernego męża. Marzyła o tym, żeby dowiedzieć się, jak wyglądają jej włosy na ciele (bo mało która z nas po kilkunastu latach regularnej depilacji jeszcze to pamięta) i zaakceptować niewydepilowaną wersję siebie.
Za cel założyła sobie także pozbycie się wstydu, który towarzyszył jej, kiedy "owłosiona" wychodziła na ulicę czy plażę. Chciała przestać czuć potrzebę wyjaśniania innym, że "to tylko projekt" i uwolnić się od lęku, że nie zostanie zaakceptowana taką, jaka jest. I jaką każda z nas by była, gdyby regularnie nie sięgała po maszynkę.
I udało się. Na Instagramie Sonia prezentuje niewydepilowane okolice bikini i nogi godne sarenki (nie tylko pod względem smukłości). Pokazuje także twarz, nie boi się hejtu. I jest dumna ze swojej decyzji, choć bywają momenty, że kiedy idzie na spotkanie towarzyskie, zakrywa niewydepilowane miejsca ciała - nie zawsze ma bowiem ochotę, żeby dyskusja toczyła się wokół jej wyglądu.
"Oczywiście możesz nienawidzić lub nie akceptować swojego ciała za jego naturalny wygląd, możesz wydać swój bezcenny czas i ciężko zarobione pieniądze na tortury (ups, przepraszam, mam na myśli sprawienie, żebyś wyglądała dobrze, seksownie i żebyś była zaakceptowana przez społeczeństwo .. .) poprzez woskowanie itd., możesz zrobić ze sobą to, czego do cholery chcesz! Ale ... to znaczy, że mogę zrobić wszystko, co chcę" – tłumaczy na swoim Instagramie Sonia. I nie sposób nie przyznać jej racji.
Zwłaszcza, że dowiadujemy się, że dziewczyna spędzała na depilacji średnio 32 godziny rocznie. Obliczyła, że w przybliżeniu straciła 480 godzin, czyli 20 dni swojego życia na katowanie swojego ciała. Maszynką do golenia. Kremem do depilacji. Woskiem i plastrami do depilacji. Laserem. Depilatorem. Nożyczkami. Pęsetą. Brzmi znajomo?
Dzisiaj Sonia pisze na Instagramie, że z dumą prezentuje swoją owłosioną pachę. "Nie potrafię sobie wyobrazić, że miałabym ją zgolić - to byłaby strata na mojej dojrzałości i kobiecości" – dodaje.
I trafia w sedno. Wielu z naszych dziadków nie wyobraża sobie wydepilowanej do zera kobiety; kojarzy im się ona z dzieckiem, co samo w sobie jest (powinno być) nieatrakcyjne. Przed I wojną światową prawie żadna kobieta na Zachodzie nie goliła nóg, ale około roku 1964, robiło to już 98 proc. kobiet poniżej 44. roku życia. Można przypuszczać, że do Polski moda ta – jak każda zresztą - dotarła nieco później. I zapuściła korzenie.
Sonia - jeszcze w czasach, kiedy się depilowała - starała się, żeby mąż nie musiał jej oglądać "futrzanej". Miała świadomość, że nie jest on jednym z tych mężczyzn, którzy przepadają za naturalnie owłosionymi kobietami. I że może być trudno pogodzić jego gust i poczucie estetyki z jej ideą. Wiedziała jednak, że ma dość robienia czegoś wbrew sobie. - Bywało ciężko, były ciche dni, były też żarliwe dyskusje. Pamiętam jak po kilku miesiącach usłyszałam: "wiesz co, w sumie to się przyzwyczaiłem, że teraz tak wyglądasz. Kocham Cię". Pamiętam dobrze tę ulgę, że jestem akceptowana. I radość, że idzie zmiana w naszym związku, że warto było postawić na swoim - opowiada Sonia.
**
"Wszystko, co sprawia ból i kosztuje masę forsy, a na co faceci nigdy by się nie zdecydowali, jest dokładnie tym, co z wielką frajdą oddałabym pod obrady piep..onej komisji śledczej" – napisała kiedyś Caitlin Moran, brytyjska dziennikarka i felietonistka magazynu "The Times".
I choć pod tym cytatem mogłaby się podpisać, każdym swoim włoskiem na ciele, co druga z nas, to niewiele z tego wynika. Mało która zdecyduje się tak odważny krok jak Sonia - mimo że teoretycznie nikt nas do depilacji nie zmusza.
My też nie umiemy z tego zrezygnować. Tym bardziej więc chylimy czoła.