Określenie "uzależnienie od seksu" budzi wątpliwość
- Seksoholizm dobrze się sprzedaje. To kategoria, do której dostosowywane są różne terapie, np. model stosowany we wspólnocie AA został przeniesiony na grunt pracy z seksualnością. W efekcie osobom, u których diagnozuje się "uzależnienie od seksu", narzuca się zachować abstynencję seksualną. Tymczasem odcięcie seksualności w zgodzie ze sobą, jest działaniem nie tylko nieefektywnym, ale też szkodliwym – mówi dr Agata Loewe-Kurilla, psycholożka kliniczna, psychoterapeutka i seksuolożka, która o nimfomanii rozmawia z Katarzyną Trębacką.
14.07.2021 16:55
Katarzyna Trębacka: Hiperseksualność, nazywana nimfomanią, czyli wzmożone potrzeby seksu u kobiet (u mężczyzn to zjawisko nosi nazwę satyryzmu) znajduje się na liście Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD-10 sporządzonej przez Światową Organizację Zdrowia. Pani należy do grupy seksuologów, u których samo zjawisko seksoholizmu budzi wiele wątpliwości….
Dr Agata Loewe-Kurilla: Tradycja diagnozowania nimfomanii, czyli nieustającej potrzeby odbywania stosunków płciowych, ma korzenie w XIX wieku. Historia seksualności uwzględniająca kobiecą podmiotowość jest bardzo krótka. Wcześniej, przez dziesiątki lat, patologizowano naszą pożądliwość. Obecnie nie jest dużo lepiej, bo z lekkością diagnozuje się u nas albo brak pożądania, albo nadmierną pożądliwość, czyli właśnie uzależnienie od seksu. Wątpliwość budzi tu przede wszystkim słowo "uzależnienie".
Nie ma bowiem wiarygodnych badań, które pozwoliłyby jednoznacznie łączyć uzależnienie od substancji psychoaktywnych, takich jak alkohol czy narkotyki, z tzw. uzależnieniami behawioralnymi. Moim zdaniem to nazewnictwo przynosi więcej szkody niż pożytku. W efekcie, gdy pacjent, którego niepokoją jego zachowania seksualne, zwraca się do terapeuty, to ten ocenia jego zachowanie, czyli coś bardzo powierzchownego.
Czy to oznacza, że do worka z napisem seksoholizm wrzuca się różne objawy, które wcale nie świadczą o uzależnieniu od seksu?
Tak. Jeśli klinicznym okiem seksuologa spojrzymy na osobę, która mówi, że cierpi z powodu seksoholizmu albo która została tak zdiagnozowana, to często okazuje się, że obserwowane u niej objawy są związane np. z potrzebą redukcji jakiegoś napięcia, a nie z samym seksem. Przy bliższym przyjrzeniu się widzimy, że ktoś taki ma problemy osobowościowe albo nie radzi sobie z przeżytą traumą, albo odczuwa trudności związane z innym zaburzeniem seksualnym.
Na przykład mężczyzna ma kompleks małego penisa lub kompleks zaburzenia erekcji, więc poprzez kompulsywne zachowania seksualne, częstą masturbację reguluje napięcie związane z poczuciem niższości. Czyli jego zachowania seksualne nie są związane z nieustającą potrzebą przeżywania orgazmów, tylko z tym, że nie chce czuć się gorszy. Dodatkowy kłopot, zwłaszcza w kontekście nimfomanii, pojawia się wtedy, gdy sobie uświadomimy, że większość badań poświęconych seksualności człowieka dotyczy mężczyzn, kobiety są w nich pomijane.
Czyli tak naprawdę trudno jest jednoznacznie określić, kiedy mamy do czynienia z nimfomanią czy seksoholizmem i czym one właściwie są?
Ja mam problem z tą kategorią jako zjawiskiem klinicznym, bo cały czas odbijamy się od pytania, kiedy jest seksu za dużo albo kiedy za mało. Poza tym, kto o tym decyduje… Osoby, które z podejrzeniem takiej diagnozy trafiają do gabinetu seksuologa, często mają kaca moralnego, bo zrobiły coś, czego się wstydzą, co np. jest niezgodne z prawem. Albo znalazły się w sytuacjach, w których w czasie seksu pozwoliły sobie na coś, często pod wpływem substancji psychoaktywnych, czego na trzeźwo by nie zrobiły, bo konwenanse trzymałyby je w ryzach. Pacjenci, którzy do mnie przychodzą, przede wszystkim kierują się wstydem.
To wstyd, uogólniony i nawarstwiający się latami, powoduje w człowieku poczucie nieadekwatności. Z powodu wstydu wiele osób ma fundamentalne przekonanie o niedopasowaniu do społeczeństwa. Tymczasem afirmatywny sposób pracy z ludzką seksualnością pozwala zawstydzonym osobom znaleźć swoje miejsce. Mam tu na myśli nie tylko osoby, które myślą, że są uzależnione od seksu, ale też takiego pacjenta, który mówi terapeucie, że nie chce być sobą, bo jest gejem albo wstydzi się, że ma fetysz ortalionowy, albo po przeżytej traumie już w ogóle nie może uprawiać seksu lub może to robić tylko pod wpływem jakiś substancji. Czyli wszyscy ci, którzy znajdują się poza tzw. normą kulturową, ale już nie poza normą seksuologiczną.
To narzucenie "normy kulturowej", która zdaje się być dość mglista, rodzi wiele problemów…
Tak. Efektem tego jest powstanie takiej kategorii jak seksoholizm, która dobrze się sprzedaje, do której dostosowywane są różne terapie, np. model stosowany we wspólnocie AA został przeniesiony na grunt pracy z seksualnością. W efekcie osobom, u których diagnozuje się uzależnienie od seksu, narzuca się zachować abstynencję seksualną. Oznacza to, że "uzależnieni" mają kontrolować swoją potencję.
Tylko w przeciwieństwie do alkoholu czy narkotyków, które nie są nam niezbędne do funkcjonowania, seksualność jest jedną z naszych pierwotnych potrzeb. Jest dla nas tak ważna, że powinna się znaleźć w piramidzie Maslowa na każdej z wysokości. Przecież służy nie tylko do rozmnażania, ale także do zaspokajania wielu innych potrzeb, choćby bliskości, czułości, przynależności. Odcięcie tego jest działaniem nie tylko nieefektywnym, ale też szkodliwym.
W tym tradycyjnym sposobie myślenia o uzależnieniu od seksu kobieca nimfomania różni się od męskiego seksoholizmu. Czy w tym nowym spojrzeniu na seksualność i kategorię uzależnienia od seksu, te różnice związane z płcią są cały czas widoczne, czy tracą na znaczeniu?
Kobiety inaczej niż mężczyźni są socjalizowane, dlatego płeć ma znaczenie. Wciąż żywy jest stereotyp mówiący, że mężczyzna, który uprawia dużo seksu jest ogierem, a kobieta w takiej samej sytuacji dostaje łatkę dziwki. I gdy mężczyzna wychodzi w nocy na miasto, żeby rozładować swoje napięcie seksualne, jest traktowany normalnie, to dla niego przygotowana jest oferta usług seksualnych. Kobieta, która wychodzi z inicjatywą, żeby spełnić swoje potrzeby, naraża się na niebezpieczeństwo. Gdy w barze, czyli nie na rynku płatnych usług seksualnych, powie: "mam ogromną ochotę na seks", z miejsca staje się ewenementem.
Ale ma to swoje poważne konsekwencje. Po pierwsze może być pewna, że większość mężczyzn ją odrzuci natychmiast jako potencjalną matkę swoich dzieci. Musi się też liczyć z łatką dziwki. Nie ma szans w sposób otwarty komunikować swoich potrzeb seksualnych i nie ma też ich jak realizować. Mogą spotkać ją też konsekwencje psychiczne – po super seksie z mężczyzną, który zdecyduje się spędzić z nią noc, prawdopodobieństwo, że on do niej zadzwoni, jest niezwykle małe.
Bo zostanie posądzona o to, że jest nimfomanką?
Tak. Kobiety wychowuje się tak, żeby nie mówiły głośno o swoim pożądaniu, nie wolno im przyznawać się, że mają ochotę na seks, bo gdy to robią, spotyka je zarówno dyskryminacja ze strony mężczyzn, jak i innych kobiet. One bardzo skrzętnie korzystają z narzuconej im funkcji regulująco-kontrolującej; slut-shaming, czyli zawstydzanie kobiet z powodu ich zachowań seksualnych, pochodzi częściej od kobiet niż mężczyzn. To koleżanki budują złą reputację jednej z nich po to, by ochronić własne relacje i zapobiec w ten sposób potencjalnej zdradzie męża.
Dr Agata Loewe-Kurilla, psycholożka kliniczna i międzykulturowa, psychoterapeutka systemowa, seksozofka, seksuolożka, założycielka Instytutu Pozytywnej Seksualności. Od 2009 roku współpracuje z instytucjami działającymi na rzecz równości w zakresie płci, genderu, seksualności oraz relacji i dostępu do praw seksualnych człowieka. Prowadzi prywatną praktykę oraz organizuje i prowadzi zajęcia dla osób, które chcą lepiej rozumieć własną seksualność oraz profesjonalnie pomagać innym w tym zakresie. Związana ze Światową Organizacją Zdrowia Seksualnego (WAS), amerykańskim SCU oraz brytyjskim Pink Therapy. www.sexpositiveinstitute.pl