GwiazdyOlga Paszkowska o życiu u boku Łukasza Nowickiego. Mało kto wie, czym zajmuje się żona dziennikarza

Olga Paszkowska o życiu u boku Łukasza Nowickiego. Mało kto wie, czym zajmuje się żona dziennikarza

Olga Paszkowska o życiu z Łukaszem Nowickim
Olga Paszkowska o życiu z Łukaszem Nowickim
Źródło zdjęć: © ONS.pl

Olga Paszkowska i Łukasz Nowicki poznali się zupełnie przypadkowo. Dziennikarz na pierwsze spotkanie zamiast kwiatów przyniósł słoik z ogórkami. Choć dzieli ich 13 lat, są niezwykle szczęśliwi i nie przejmują się plotkami na temat ich relacji.

Patrycja Ceglińska, WP Kobieta: Przy pani nazwisku często pojawia się stwierdzenie, że popularność przyniosło pani m.in. małżeństwo z Łukaszem Nowickim. Wkurza się pani, gdy czyta takie rzeczy?

Olga Paszkowska, psychoterapeutka, aktorka: W ogóle mnie to nie wkurza, bo nie postrzegam siebie jako osoby popularnej. Mój mąż jest rozpoznawalny i to jest historia o nim, o jego pracy i karierze w telewizji. Moją tożsamość budują zupełnie inne światy, a o tym, czym zajmuję się na co dzień, nie pisze się w nagłówkach i dla mnie to jest okej. Nie dla popularności zostaje się psychoterapeutą, a z powołania, aby pomagać innym. Ale rzeczywiście nie mam zgody na nagłówki typu "pokazał żonę", nie dlatego że się tym przyjmuję, ale dlatego, że nie zgadzam się na takie przedmiotowe pisanie o kobietach, o mężczyznach zresztą też. Zakładam, że z tym się wszyscy zgodzimy, że nie rozpoznawalność jest miarą człowieka.

Jest pani nie tylko aktorką, ale pracuje również jako psychoterapeutka. W czasie pandemii zgłaszało się do pani dużo kobiet?

Sytuacja była bardzo trudna. Wiele kobiet w tym okresie bardzo potrzebowało wsparcia, próbowały po nie sięgać. Kiedy dom pełen jest ludzi, trudno o intymność, szczególnie jeśli w grę wchodziły sprawy przemocowe, a oprawca podsłuchuje pod drzwiami lub kontroluje wszelkie próby nawiązania kontaktu. Wtedy najbezpieczniejszym miejscem okazywało się np. łączenie online z samochodu, który na czas sesji zamieniałyśmy w gabinet. Podczas pandemii pojawiali się też klienci potrzebujący ogólnie wsparcia, zmagający się z lękiem, z depresją, z samotnością. Cała nasza działalność została przeniesiona wtedy do pracy online. Dla całego naszego zespołu psychoterapeutów i psychologów to był intensywny, ale twórczy i ważny czas.

Nie zapomina jednak pani o teatrze. Obecnie gra pani w spektaklu "A mi to rybka", który miał mieć premierę przed pandemią. Wciela się tam pani w kochankę mężczyzny, którego gra pani mąż, zgadza się?

Tak, to prawda. Wejście w ten projekt było dla mnie ekscytującym wyzwaniem, powróciłam po 9 latach na deski teatru. Mąż w tych próbach mnie wspierał, czasem jego obecność niosła za sobą szereg zabawnych sytuacji. Wszelkie powroty w kręgu życzliwych osób zawsze są łatwiejsze, a ja mam szczęście do takich ludzi. Po przeczytaniu scenariusza ucieszyłam się, że nie gram żony, a kochankę, i to z Kaukazu… Dzięki temu mogliśmy łatwiej oderwać się od życia prywatnego, a te postaci wykreować z większym dystansem. Dzięki temu praca nad rolą była bardziej twórcza niż odtwórcza.

Brakowało pani teatru?

Przez parę lat nie. Odeszłam trochę zmęczona i przytłoczona. Pracowałam w kilku teatrach, m.in. w Teatrze Studio w Warszawie, wcześniej w Zielonej Górze. Jednak kiedy zostałam mamą, mój świat bardzo się zmienił. Macierzyństwo pchnęło mnie w zupełnie inne klimaty. Przede wszystkim zaczęłam się rozwijać, pracować nad sobą, interesować psychologią, rodzicielstwem bliskości. Po rocznym macierzyńskim zaczęłam jeździć do Wrocławia na plan serialu "Pierwsza miłość", wtedy zaczęłam rozglądać się za dobrym żłobkiem dla synka. I tak narodził się pomysł założenia własnej firmy i stworzenia najlepszego miejsca dla małego Zacharego, a potem dla Józi. I powstały Żłobki Miś Joga na Pradze. To był piękny czas. Ale też pracowity i intensywny.

W międzyczasie podjęłam studia psychoterapeutyczne i ostatecznie sprzedałam żłobki. Przyszedł czas na nowe wyzwania. Otworzyłam z dwiema przyjaciółkami gabinet psychoterapeutyczny Przy Iluzjonie na Starym Mokotowie, w którym pracuję do dzisiaj, wkładając w to, co robię, ogrom serca. To moja pasja i życie, dziś teatr traktuje jak dodatek, piękne hobby, którym się cieszę. W gabinecie pracuję z klientami indywidualnie, prowadzę grupy wsparcia dla kobiet, dla mam, zajęcia z redukcji stresu, z medytacji.

Ale jednak zdecydowała się pani na powrót.

Po urodzeniu Józefinki poczułam tęsknotę za teatrem. Z Eweliną Stepanczenko-Stolorz organizowałyśmy raz w miesiącu teatr stolikowy, czyli coś na kształt słuchowiska na żywo. W tamtym okresie zobaczyłam, że ten teatr mi w duszy wciąż gra. Z Łukaszem zaczęliśmy rozmawiać o wyprodukowaniu własnego spektaklu i chcieliśmy zrobić premierę w Teatrze Capitol, a potem jeździć po Polsce. Ania Gornostaj, gdy usłyszała o naszym pomyśle, zaprosiła nas do współpracy przy spektaklu "A mi to rybka", który nas zachwycił. Co prawda nie produkujemy go, ale role są niesamowite, więc z przyjemnością w to weszliśmy.

Pobrali się państwo w 2016 roku. Jak się państwo poznali, bo to nie jest powszechnie znana historia?

Minęło prawie 6 lat, od kiedy jesteśmy razem. W Teatrze Komedia odbywała się premiera spektaklu "Człowiek dwóch szefów", w którym grał mój przyjaciel Maciek Radel, ale też Łukasz Nowicki. Z grupą znajomych poszliśmy oglądać kumpla. Parę dni później byłam u Maćka na kawie i pomiędzy wierszami wymknęło mi się, że Łukasz to taki fajny facet i ma elektryzujący głos. Maciek w tym czasie już pisał SMS-a do Łukasza, że na premierze była taka kobieta… Gdy wróciłam do domu, to czekała na mnie wiadomość od Łukasza z zaproszeniem na kawę.

Wahała się pani?

Bardzo. Napisałam mu, żeby zostawił mi swój numer telefonu i jak będę gotowa, zadzwonię. Rok wcześniej rozstałam się z ojcem mojego synka i pomyślałam, że bezpieczniej będzie skupić się tylko na macierzyństwie. Później odwiedziłam mojego przyjaciela w szpitalu i pojawiła się refleksja, że życie jest takie kruche, i że warto dać sobie drugą szansę na zbudowanie relacji. Z tego szpitalnego korytarza zadzwoniłam do Łukasza i się umówiliśmy. Tak nam zostało do dzisiaj. Łukasz na pierwsze spotkanie nie przyszedł z kwiatami, a ze słoikiem ogórków kiszonych hodowanych na ekologicznym gnojniku. Trafił tym w moje kulinarne upodobania.

To nie mogło się skończyć źle!

Dokładnie. Śmiałam się sama, że to musiało skończyć się tylko ślubem. Do dzisiaj w każdą rocznicę dostaję słoik ogórków.

Dzieli państwa 13 lat. Miała pani obawy?

Różnica wieku nigdy nie była dla mnie problemem. To, że Łukasz był mężczyzną "po przejściach", że był również tatą, wzięłam za dobrą passę. Zaufałam, że oboje wyciągnęliśmy wnioski i że będziemy mądrzejsi o pewne życiowe doświadczenia. Rodzinę zakładaliśmy bardzo świadomie. I to rzeczywiście dziś procentuje. Nasza patchworkowa rodzina jest rodziną moich marzeń, oparta na różnorodności, szacunku i partnerstwie. Czasem ktoś z zewnątrz przypomina mi, że jesteśmy niestandardowi. Uśmiecham się wtedy i mówię: "Tak, niestandardowi i szczęśliwi".

Nie zniechęciły pani porównywania do byłej żony Łukasza, Haliny Mlynkovej?

To było na dalszym planie. Połączyła nas z Łukaszem nić porozumienia, więź. Szybko przedstawiliśmy sobie swoje dzieci. Poważnie i odpowiedzialnie podeszliśmy do naszej relacji, wiedząc, że jesteśmy rodzicami. Ważnie było dla nas poczucie bezpieczeństwa dzieci, żeby wiedziały, że budujemy coś stabilnego. A to, czy ktoś nas opisze, mnie porówna, było tłem. Zainteresowanie prasy nami zauważyłam przy ślubie, a potem narodzinach córeczki. Wtedy uświadomiłam sobie, jak media działają. I rzeczywiście zrozumiałam, że tam nie ma ciekawości, kim jestem, co nas łączy. Tam liczył się news i chwytliwy tytuł, nie człowiek.

Chętnie udostępniłabym nasze wspólne zdjęcie, gdyby ktoś o nie poprosił, udzieliła wywiadu, ale zamiast tego robiono nam wtedy zdjęcia z ukrycia, śledzono mnie, jak odprowadzałam synka do przedszkola, ktoś wkradł się na nasze wesele o 4 nad ranem. W takiej formie to ja dziękuję bardzo. Ja się na to nie obrażam, widząc, jak to działa, świadomie nie chciałam w to wchodzić.

Pani ma syna z poprzedniego związku, Łukasz również. Było ciężko poukładać sobie życie, kiedy żyje się z osobą publiczną?

Zawsze mówię, że razem mamy troje dzieci, a ja swoich dwójkę. Chociaż Piotrek na co dzień mieszka z mamą, to kiedy nas odwiedza, wtedy mamy pełnię szczęścia. Nie wiem, czy nam jako rodzinie było łatwiej, czy trudniej. Nie mam porównania. Było, jak było. Nam jest dobrze. Zresztą coraz więcej jest patchworkowych rodzin, coraz więcej klientów zgłasza się do gabinetu z tym tematem. Myślę, że pora na jakiś patchwork family’s workshop. Chętnie podzielę się swoim doświadczeniem. Trzeba zacząć głośniej o tym mówić i wspierać.

W ostatnim czasie pojawia się dużo materiałów w kolorowej prasie na temat byłej żony Łukasza, waszego małżeństwa, relacji. To jest dla pani przytłaczające i męczące?

Trudno powiedzieć, ponieważ ja tego nie czytam. Dlatego nie mam poczucia, że mnie to przytłacza.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (60)
Zobacz także