"On jest chory psychicznie". Amerykańscy psychiatrzy chcą odwołania Trumpa
Dyskusja o zdrowiu psychicznym Donalda Trumpa staje się coraz bardziej zażarta. Opublikowany w „New York Timesie” list psychologa Johna Gartnera, w którym stwierdza, że „prezydent cierpi na poważną chorobę psychiczną, czyniącą go niezdolnym do pełnienia obowiązków”, poparło już 26 tysięcy innych psychologów, psychiatrów i terapeutów. „Naszym obowiązkiem jest ostrzeganie społeczeństwa” - przekonują.
10.03.2017 | aktual.: 25.05.2018 15:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Różnego typu zdalne diagnozy 45 prezydenta USA to żadna nowość. W amerykańskiej prasie zaczęły się pojawiać od momentu, gdy Donald Trump rozpoczął swoją kampanię wyborczą. Początkowo opinie specjalistów były traktowane w kategoriach żartu, jednak im pewniejsza stawała się wizja Trumpa jako prezydenta, tym głośniej protestowali coraz ważniejsi eksperci. Profesorzy ze Szkoły Medycznej Harvardu oraz Uniwersytetu Kalifornia tuż po ogłoszeniu wygranej Trumpa w grudniu 2016 roku ogłosili, że konieczne jest wykonanie pełnej oceny medycznej i neuropsychiatrycznej prezydenta-elekta. "Jego powszechnie widoczne objawy niestabilności psychicznej: megalomania, impulsywność, nadwrażliwość na zniewagi lub krytykę i oczywista niezdolność do odróżniania fantazji od rzeczywistości, doprowadziły nas do kwestionowania jego kandydatury na ten ogromnie odpowiedzialny urząd" – pisali naukowcy. Ich apel nie odniósł jednak żadnego skutku.
Czy podobnie będzie z listem Johna Gartnera? Dowodzi on, że Donald Trump cierpi na zaburzenia narcystyczne, które objawiają się antyspołecznymi zachowaniami, megalomanią, agresją, brakiem empatii i nadwrażliwością na swoim punkcie. Zdaniem psychologa to uniemożliwia piastowanie najważniejszego stanowiska w kraju. Oponenci Gartnera natychmiast oskarżyli go (jak i wszystkich jego poprzedników) o nieetyczne zachowanie. Przypomnieli również o słynne w USA zasadzie Goldwatera, czyli przepisie ustalonym przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne w 1973 roku. Głosi on, że diagnozowanie jakichkolwiek zaburzeń psychicznych u osób pełniących funkcje publiczne bez poparcia rzetelnymi badaniami, jest niedopuszczalne. W przypadku Donalda Trumpa zasada ta została złamana już wielokrotnie.
List Gartnera odnowił dyskusję w mediach. W programie telewizji MSBC na temat Trumpa wypowiedział się prof. Lance Dodes z Harwardzkiej Szkoły Medycznej. Przypomniał on sytuację, w której Trump twierdził, że stracił w zamachach z 11 września setki przyjaciół, a następnie nie był w stanie wskazać żadnego nazwiska. „Kłamie po pierwsze z powodu swoich socjopatycznych skłonności: chce nabrać ludzi, sprzedać im jakiś produkt – mówił prof. Dodes. – A po drugie dlatego, że traci kontakt z rzeczywistością. Przyłapany na kłamstwie dalej w nie brnie. To bardzo niebezpieczne”. Zarówno Dodes jak i Gartner stwierdzili u prezydenta paranoję: „Wyobraża sobie, że jest atakowany przez wyimaginowanego wroga”.
Pod apelem Gartnera jak dotąd podpisało się 26 tysięcy amerykańskich lekarzy, psychiatrów, psychologów i terapeutów. Ostatnio dołączyli do nich słynny psycholog społeczny Philip Zimbardo i klinicystka Rosemar K.M. Sword. O Zimbardo zrobiło się głośno w latach 70 XX wieku. To on stał za stanfordzkim eksperymentem więziennym. 24 ochotników podzielono na osadzonych i strażników, a następnie zamknięto w skonstruowanym specjalnie do tego celu „więzieniu”. Zimbardo jest również autorem przełomowej książki „Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło”, zajmującej się psychologią zła, terroryzmu i dehumanizacji.
- Petycja psychiatrów nie ma żadnej mocy prawnej, ale pokazuje, jak bardzo specjalistów niepokoi zdrowie psychiczne naszego prezydenta - pisze Philip Zimbardo w „Psychology Today”.
Lekarze podważający kondycję psychiczną prezydenta USA odpierają ataki o łamanie etyki zawodowej. Twierdzą wręcz, że nieetyczne jest nieinformowanie społeczeństwa o swoich podejrzeniach, a unikanie dyskusji na ten temat byłoby sprzeniewierzeniem zaufania publicznego, którym jako lekarze są obdarzeni.
- Choroba psychiczna nie musi być zdiagnozowana w gabinecie lekarza - pisze w „New York Timesie” krytyk i publicysta Lee Siegel. - Tak jak nie potrzebujemy skomplikowanych badań do stwierdzenia, że osoba, która kicha i kaszle jest przeziębiona. Ktoś, kto kompulsywnie kłamie i atakuje innych ludzi, sam daje świadectwo, że z jego psychiką coś jest nie tak. Najbezpieczniejsze jest trzymanie się z daleka od takiej osoby.
Philip Zimbardo wskazuje, że liczba specjalistów tworzących front przeciw Trumpowi rośnie w bardzo szybkim tempie. Pod koniec stycznia list Gartnera podpisało 18 tysięcy amerykańskich ekspertów, obecnie jest ich ponad 26 tysięcy.
- Obserwujcie, bądźcie czujni, udostępniajcie nasz apel – zwraca się Zimbardo do amerykańskich obywateli. – Piszcie i dzwońcie do swoich gubernatorów. I miejcie nadzieję, że ze wsparciem lekarzy uda się dowieść, że Trump nie nadaje się na prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Odezwa Zimbardo odbija się głośnym echem m.in. w mediach społecznościowych. Internauci jak zwykle w tego typu dyskusjach są podzieleni:
"Pod tą opinią podpisały się tysiące osób ze stopniem doktora, a to już mówi samo za siebie. Zresztą nie trzeba być lekarzem, żeby stwierdzić, że Trump nie jest zrównoważony. Nie zostawiłabym z nim dziecka, a co dopiero kraju".
"Ci tak zwani specjaliści nadużywają swoich tytułów. To, co robią, jest obrzydliwe i nieetyczne".
"Jestem zdziwiona, że każdy prezydent nie przechodzi niezależnych badań psychiatrycznych, które byłyby udostępnione obywatelom. To powinno być obowiązkowe".
"Politycznie umotywowany artykuł, diagnozowanie kogoś na odległość jest nieprofesjonalne".
Niezależnie od temperatury debaty i ostrzeżeń ze strony psychiatrów, nie wydaje się, aby Donald Trump przejmował się tym sporem ani miał zamiar do niego ustosunkować. Raczej nie planuje również wizyty u żadnego innego specjalisty niż swojego osobistego lekarza, dr. Harolda Borsteina, który twierdzi, że "Donald Trump jest najzdrowszą osobą kiedykolwiek wybraną na prezydenta".
Zobacz także: Angela Merkel z wizytą u Beaty Szydło