Orki z Mordoru mają głos
O zagłębiu zajmowanych przez korporacje biurowców, mieszczącym się przy ulicy Domaniewskiej w Warszawie, ironicznie mówi się – nawiązując do tolkienowskiej krainy władanej przez Saurona, a zamieszkanej przez orki i trolle - „Mordor”. Pracownicy korporacji jak orki z „Władcy Pierścieni” pracują niemal do upadłego w wielkiej, anonimowej masie. Ale warszawskie orki mają coś, czego nie mają ich książkowe pierwowzory - „Głos Mordoru”.
29.09.2015 | aktual.: 29.09.2015 10:33
O zagłębiu zajmowanych przez korporacje biurowców, mieszczącym się przy ulicy Domaniewskiej w Warszawie, ironicznie mówi się – nawiązując do tolkienowskiej krainy władanej przez Saurona, a zamieszkanej przez orki i trolle - „Mordor”. Pracownicy korporacji jak orki z „Władcy Pierścieni” pracują niemal do upadłego w wielkiej, anonimowej masie. Ale warszawskie orki mają coś, czego nie mają ich książkowe pierwowzory - „Głos Mordoru”.
Jest za dziesięć dziewiąta rano. Pracownicy korporacji wysypują się z tramwajów (samochodem do pracy lepiej się nie pchać, bo i tak nie ma gdzie zaparkować). Planujących swój kolejny dzień pracy wyrywają z zamyślenia… elfy i czarodziej, rozdające przechodniom cienką gazetę. W taki sposób do rąk odbiorców trafił pierwszy numer „Głosu Mordoru” – bezpłatnego czasopisma dla pracowników korporacji.
- Jeśli trzymasz ręku „Głos Mordoru”, znaczy że pracujesz w jednej z korporacji na warszawskim Mokotowie – czytamy we wstępniaku na pierwszej stronie gazety. - Zastanawiasz się pewnie, kto jest po drugiej stronie. Nie, nie jesteśmy dziećmi żadnego koncernu mediowego, tylko dwiema dziewczynami pracującymi kiedyś na Domaniewskiej. Mamy dość wlepiania wzroku w smartfony i zwyczajnie lubimy „papier”.
Te dwie dziewczyny to Justyna Szawłowska (wcześniej menedżerka ds. marketingu serwisu Dom.gratka.pl) i Sisi Lohman (koordynatorka produkcji w SDI Media), które stwierdziły, że mają dość pracy w korporacji (obie na zdjęciu powyżej).
- Przez cały macierzyński zastanawiałam się, co by tu wymyśleć, aby nie wracać już na etat do korporacji – tłumaczy ideę powstania gazety Justyna. - Oczywiście przez cały rok urlopu nie wymyśliłam totalnie nic. Olśniło mnie w kilka dni po powrocie na Domaniewską, gdzie jeszcze niezawalona obowiązkami miałam okazję po roku nieobecności zobaczyć Mordor świeżym okiem, jakby trochę z innej perspektywy.
Justyna zorientowała się, że przez rok jej nieobecności na Domaniewskiej coś się zmieniło - określenie „Mordor” zyskało dużą popularność i rozpoznawalność (facebookowy profil „Mordor na Domaniewskiej” przyciągnął ponad 85 tysięcy fanów), a jej oczy odzwyczaiły się od długiej pracy przy komputerze. Zamiast gapić się w smartfona zaczęła więc w tramwaju czytać gazety.
- Dodałam to wszystko do siebie i wyszedł „Głos Mordoru” – mówi ze śmiechem Justyna. - Nie bolą od niego oczy, dowiaduję się z niego ciekawych rzeczy dotyczących miejsca, w którym pracuję i przede wszystkim robię coś dla siebie. Mogę elastycznie dobierać godziny pracy, wychowywać synka i nie tracić dwudziestu dni w roku na dojazdy. Do tej pory wychodziłam z domu o siódmej i wracałam około dziewiętnastej!
Z podobnymi problemami wkrótce, po odchowaniu dwójki dzieci i powrocie na Domaniewską, znów miała zmierzyć się Sisi Lohman, znajoma Justyny.
- Od razu wiedziałam, że jest idealną kandydatką na wspólniczkę do tego projektu. Nie protestowała, z radością wykrzyknęła „Wchodzę w to” i zaczęłyśmy pracę nad pierwszym wydaniem, głównie wieczorami, po położeniu dzieci do łóżek – opowiada Justyna.
Pierwszy numer „Głosu Mordoru” ma osiem stron, na których autorki trochę się z Mordoru i kłopotów jego pracowników podśmiewują (są kawały o korporacjach, zabawne historyjki z życia korpoludków), ale też inspirują (galeria „Uciekinierów z Mordoru”) i informują (tekst o tym, gdzie mieszkają pracownicy warszawskich korporacji). Ot, kawałek przyjemnej lektury do kawy czy lunchu.
- To pierwsze medium, które ma być prawdziwym, choć nie zawsze poważnym odbiciem Mordoru. Ma pokazywać jego mocne i słabe strony, zalety pracy w korporacji i poza nią – tłumaczy Sisi Lohman. - To również gazeta, z której pracownicy Mordoru poznają lepiej siebie nawzajem, ale i usłyszą głosy tych, którzy zdecydowali się założyć własny biznes. Będą też artykuły o ludziach, którzy pracują w korporacjach po to, by spełniać swoje marzenia.
Justyna i Sisi już po pierwszym numerze gazety mogą mieć pewność, że trafiły w sedno ze swoim pomysłem. O „Głosie Mordoru” napisały nie tylko branżowe serwisy, ale też niemal wszystkie portale internetowe. O swojej inicjatywie dziewczyny opowiadały też w radiu i telewizji. Co najważniejsze o gazecie mówi się też w Mordorze, a pierwszy numer „Głosu Mordoru” na Domaniewskiej przechodził z rąk do rąk. Nie wszystkim się podoba, ale wszyscy czekają na ciąg dalszy, żeby sprawdzić, jak rozwinie się idea tego projektu.
- Pierwszy numer pozostawia spory niedosyt – twierdzi Maciek, pracownik banku z siedzibą na Domaniewskiej. – Teksty mogłyby być dłuższe i generalnie mogłoby być ich więcej. Ale pierwsze koty za płoty. Liczę na to, że będzie tylko lepiej.
Kolejny numer „Głosu Mordoru” ma ukazać się za miesiąc - podobnie jak pierwszy - w wersji papierowej i elektronicznej. Dziewczyny chciałaby jednak, żeby w przyszłości gazeta była dwutygodnikiem.
- Jedno jest pewne. Chcemy tworzyć „Głos Mordoru” razem z czytelnikami i opisywać realne historie. Dlatego zapraszamy do kontaktu wszystkich, którzy chcieliby podzielić się z nami jakimiś spostrzeżeniami na temat pracy w korporacji.
Paulina Lipka/(gabi)/WP Kobieta