Blisko ludzi"Orzeszki w karmelu kup mój przyjacielu". Obrazki znad polskiego Bałtyku

"Orzeszki w karmelu kup mój przyjacielu". Obrazki znad polskiego Bałtyku

"Orzeszki w karmelu kup mój przyjacielu". Obrazki znad polskiego Bałtyku
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Adam Warżawa
Dominika Czerniszewska
26.08.2019 16:18, aktualizacja: 27.08.2019 18:30

Każdy, kto choć raz spędzał urlop nad Bałtykiem, kojarzy panów wędrujących pomiędzy parawanami z okrzykiem "Gotowana kukurydza, orzeszki w karmelu…". Mariusz i Tomek sztukę nadmorskiego marketingu opracowali do perfekcji.

"Zachodni wiatr spienione goni fale, wysoki gdzieś zawisnął mewy krzyk" i tak w towarzystwie muzyki podążamy na spacer z Mariuszem i Tomaszem, którzy postanowili porzucić obecną pracę na rzecz pozostania plażowymi handlarzami.

Pan od kukurydzy

Mariusz pracował w warsztacie samochodowym jako pomocnik. W tym roku postanowił porzucić swój fach na czas wakacji, aby więcej zarobić. Od znajomego usłyszał, że całkiem łatwe pieniądze są do zdobycia nad Bałtykiem. Zaczął przeglądać oferty i tak zatrudnił się na 3 miesiące w Darłowie jako sprzedawca. Nie wybrał jednak budki z goframi, a został panem od kukurydzy.

Od 29-latka dowiaduję się, że mieszka sam w małej mieścinie pod Bydgoszczą. – Zarabiałem jakieś grosze. O urlopie mogłem zapomnieć, więc postanowiłem, że połączę przyjemne z pożytecznym. Znalazłem ofertę na jednym z portali, w której było napisane, że gwarantują dniówkę i zakwaterowanie. Nie miałem nic do stracenia. Zwolniłem się i pojechałem "w ciemno" – mówi Mariusz.

Pracuje już prawie 3 miesiące, więc jego wakacyjna przygoda dobiega końca. Kiedy dopytuję, czy opłacało mu się porzucić pracę w warsztacie, odpowiada, że tak. – Jeżeli dadzą ci umowę, to automatycznie stawka spada, czyli zarobisz mniej. Więc wiadomo, że wybrałem opcję "na czarno" w tym przypadku. Umówiłem się z pracodawcą, że będę dostawał 20 proc. od tego, co sprzedam – dodaje.

Wyjaśnia, że kiedy pogoda dopisuje, zarabia prawie 300 złotych dziennie. Niektórzy dają nawet napiwki. Pracę zaczyna o 10:30 i kończy o 17:30. Chyba, że uda mu się szybciej sprzedać towar. Najgorsze są deszczowe dni, bo wtedy nic nie zarabia, a tylko zdziera gardło. Jego pensja zależy wyłącznie od pogody. Mariusz miał jednak szczęście, bo w tym roku lato było upalne.

– Nie byłoby mnie stać na wakacje nad Bałtykiem. Pracując jako roznosiciel kukurydzy, mam i pracę, i po części wakacje. Noszenie tych lodówek w upalne dni to naprawdę ciężka harówa, ale codzienne oglądanie zachodów słońca ma swoje uroki – wyjaśnia.

Najtrudniejsze dla niego było zderzenie z ludzkim chamstwem. – Wyzywali mnie od poj..ba, który psuje urlop wrzaskami. Jednak takich jest mało, natomiast fajne jest to, że można poznać ludzi z całej Polski. Ostatnio nawet zagadał mnie Anglik, który przyjechał do swojej narzeczonej z Gdańska. Oprócz zarobienia pieniędzy fajne jest to, że z innymi sprzedawcami umawiamy się często wieczorami na piwko przy molo – twierdzi 29-latek.

Przygoda Mariusza dobiega końca. We wrześniu wraca do rodzinnego miasta i szuka pracy. – Do warsztatu raczej nie wrócę, ale za rok nad Bałtyk na pewno. Tylko może tym razem zamiast Darłowa do Łeby. Kto wie… – kwituje.

"Mężu, mężu nie bądź głupi, niech ci żona kolbę kupi"

Z kolei 26-letni Tomek jest już "starym wyjadaczem". Sprzedaż na plaży w sezonie wakacyjnym prowadzi od 17 roku życia. Skończył technikum gastronomiczne w Gdańsku. Na praktykach dorabiał "na zmywaku", później jako pomoc kuchenna. Doszedł do wniosku, że jednak nie ma zdolności kulinarnych, ale za to ma gadane. Stąd narodził się pomysł, że zostanie kelnerem, a w sezonie letnim będzie dorabiał, chodząc z lodówkami po helskiej plaży. I tak już przez 9 lat swój plan wciela w życie.

Obrał taktykę, że w tygodniu jest kelnerem, a w weekendy sprzedaje przekąski na plaży. Doszedł do wniosku, że tak bardziej mu się opłaca. – Lubię obie prace, bo mam kontakt z ludźmi. Często do nich zagaduje, więc oni chętniej dają napiwki, nawet kupując watę cukrową – stwierdza Tomasz.

Wyjaśnia, że do plażowiczów trzeba podchodzić z humorem. Obecnie nie wystarczy krzyczeć: "Gotowana kukurydza, orzeszki w karmelu, nachosy z sosem". – Tak nawołuje pół plaży. Konkurencja jest tak duża, że lepiej postawić na rymowanki i kreatywność – dodaje 26-latek. Tomek, dzięki swoim okrzykom stał się rozpoznawalny. I tak… możemy usłyszeć: "Nawet papież w Watykanie jada kolbę na śniadanie" albo "Mężu, mężu nie bądź głupi, niech ci żona kolbę kupi" lub "Ej, ty za parawanem, kup orzeszki, będziesz panem".

I tak w wakacje staje się specjalistą ds. nadmorskiego marketingu, a przez resztę miesięcy pracuje jako kelner w różnych restauracjach w Trójmieście. Mówi, że w gastronomii to normalne, że jest taka roszada ludzi. Nie podoba ci się w jednej restauracji, przechodzisz do drugiej. Na koniec rozmowy Tomek mówi, że ta praca nie jest łatwa. Przemierzanie kilometrów po piasku z ciężkimi lodówkami, slalom pomiędzy parawanami i żar, który leje się z nieba zdecydowanie nie pomagają. – Przynajmniej oszczędzam na siłowni. Nawet nie wiesz, jaka kondycja i opalenizna zostaje po tych maratonach – śmieje się mężczyzna.

Plaża miejscem zakupów

Ze strony internetowej prawokonsumeckie.pl dowiadujemy się, że zgodnie z art. 60 kodeksu wykroczeń handel lodami czy kukurydzą albo innymi artykułami na plaży podlega przepisom o handlu obwoźnym. Właściciel takiego biznesu musi mieć zarejestrowaną działalność. Taką działalność należy zarejestrować w urzędzie miasta i gminy. Okazuje się, że plaża może być również uznana za targowisko. Wówaczas taka osoba będzie musiała zapłacić opłatę targową.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (89)
Zobacz także