Pani z wózkiem
Zawsze chciałam być mamą. Bo uważałam, że będzie to moja życiowa rola. Chociaż często piszę o tej gorszej stronie macierzyństwa, to przyznaję, że jest to jedna z najfajniejszych rzeczy, jakie mi się przytrafiły w życiu.
Zawsze chciałam być mamą. Bo uważałam, że będzie to moja życiowa rola. Chociaż często piszę o tej gorszej stronie macierzyństwa, to przyznaję, że jest to jedna z najfajniejszych rzeczy, jakie mi się przytrafiły w życiu. Ale mam tak chwile, kiedy chciałabym wyjść z tej roli. Nie, nie chcę porzucić swoich dzieci, zamknąć ich w przytułku, oddać do jakiejś innej zamkniętej instytucji i zrzec się praw rodzicielskich. Nie. Ale przecież nie jestem przez 24 godziny na dobę córką, żoną, pracownikiem, ciocią, przyjaciółką. Ja nią bywam.
A jednak od tego „mamowania” trudno się uwolnić. I jest to jedyna rola, która tak w pełni cię określa, tak się w tobie rozsiada, tak cię pochłania i nawet jak dajesz sobie czasem na luz i uciekasz z domu, to inni postrzegają cię i tak już tylko jako mamę. Albo przede wszystkim mamę. A to niesie ze sobą dość specyficzną ocenę ciebie, twoich możliwości, zainteresowań, a nawet twojego charakteru.
Przede wszystkim w oczach innych nie funkcjonujesz już bez dzieci. Jesteś postrzegana często jako „mama Iksa”, taka bezimienna istota, której bez potomka u boku nikt by nie poznał albo pani Iks, która często chodzi na zwolnienia lekarskie „na dziecko”, bo ciągle te przeziębienia i grypy i jeszcze na pewno urlop będzie chciała w sierpniu, bo przedszkole zamknięte. Albo ta pani z trzeciej klatki, która ma dwoje głośnych dzieci, a tak nie można, przecież tu spokojni ludzie mieszkają.
Pamiętam jak kiedyś poszłam odebrać córkę z przedszkola; wyjątkowo byłam sama, bez malutkiego wtedy syna, który wciąż korzystał ze spacerówki. Po drodze spotkałam znajomą mamę, która mało brakowało, a minęłaby mnie bez słowa. Nagle spojrzała na mnie i krzyknęła: „O matko, to pani! Bez wózka pani nie poznałam”. Jakoś w jej oczach ja, mój syn i ta cholerna spacerówka staliśmy się nierozłączni, osiągnęliśmy symbiozę idealną, zlaliśmy się w jedną całość. Siekło mnie to wtedy nieźle, bo poczułam, że w oderwaniu od dzieci powoli zaczynam nie istnieć. Wiecie jak to jest – człowiek zawsze czuł się sobą, a tu nagle bach! – jesteś panią z wózkiem.
Na dodatek okazuje się, że kiedy jesteś mamą, kierują tobą jakieś ukryte motywy, z których nie zdawałaś sobie sprawy. Jak poprosisz, żeby ktoś ustąpił ci miejsca w kolejce w sklepie czy urzędzie, kiedy twoje potomstwo wyje wniebogłosy, to nie prosisz innych o przysługę, tylko „szantażujesz dzieckiem”. Jeśli wjedziesz z wózkiem do autobusu lub tramwaju i poprosisz kogoś, żeby przesunął się kilka kroków, bo blokuje ci miejsce, to „się rozpychasz”, „szarogęsisz”. Wychodzisz z maluchami na spacer, a one bezczelnie postanawiają być głośne? „Terroryzujesz otoczenie”.
Gdybyś znalazła się w tych sytuacjach „solo”, ludzie może by pomarudzili, pokręcili nosem, odmówili ci albo ustąpili, ale na pewno nie usłyszałabyś tej litanii narzekań, tych zdecydowanych opinii na swój temat od osób, które w ogóle cię nie znają, ale wiedzą, że jesteś mamą, więc pewnie czegoś tam żądasz, domagasz się, „cóż za roszczeniowa postawa, za moich czasów proszę pani tak nie było.”
Dlatego czasami chciałabym wyjść z tej roli, strząsnąć ją z siebie na moment, poczuć się znowu tylko i wyłącznie sobą: osobą, którą denerwuje wścibskie starsze panie, nie dlatego, że jestem mamą, ale dlatego, że ta cecha zawsze mnie irytowała; kobietą, która nie znosi sprzątać, a nie „leniwą matką”; człowiekiem, który tak zwyczajnie liczy czasem na uprzejmość innych, a nie rości sobie do niej prawo.
Potem mogę spokojnie wrócić do bycia mamą i panią z wózkiem.