UrodaPatrz mi w oczy czyli historia sztucznych rzęs

Patrz mi w oczy czyli historia sztucznych rzęs

Sztuczne rzęsy stały się znakiem rozpoznawczym wielu celebrytek. Nosi je Kim Kardashian, chwalą się nimi polskie gwiazdy. Jak jednak wyglądała historia tego kosmetycznego hitu?

Patrz mi w oczy czyli historia sztucznych rzęs
Źródło zdjęć: © Shutterstock

13.11.2015 | aktual.: 15.11.2015 10:57

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Sztuczne rzęsy stały się znakiem rozpoznawczym wielu celebrytek. Nosi je Kim Kardashian, chwalą się nimi polskie gwiazdy. Jak jednak wyglądała historia tego kosmetycznego hitu?

Średniowieczne kobiety, z uwagi na wysoką pozycję kościoła, musiały żyć i wyglądać tak skromnie, jak tylko się dało. W świecie makijażu triumfowała wówczas bladość i drobne zabiegi upiększające, mające przedstawicielki płci pięknej zbliżyć do panujących wtedy standardów. Kobiety dążyły do wydłużenia czoła, co skutkowało nie tylko podgalaniem linii włosów, ale nawet całkowitą depilacją brwi i – w skrajnych przypadkach – wyrywaniem górnych rzęs.

W historii makijażu średniowiecze zapisało się jako jedyna epoka, w której miejsce wyeksponowanych, ciemnych rzęs zajęły włoski rozjaśnione lub usunięte. Zarówno w starożytności, jak i w epoce odrodzenia kobiety pozwalały sobie na znacznie więcej. Chętnie podkreślały tak usta, jak i rzęsy. Sztuczne rzęsy, stworzone ze zwierzęcego włosa, aplikowały sobie już w starożytnej Grecji. Podobne standardy panowały także kilkaset lat później, o czym świadczy wzmianka w „Historii naturalnej”. Jej autor, Pliniusz Starszy, podkreślał, że zachowanie długich rzęs przez kobiety miało charakter symboliczny. Miały one świadczyć nie tyle o urodzie, co o niewinności i czystości. Jednak o ile malowanie rzęs obecne było już setki lat temu, o tyle ich doklejanie – już nie zupełnie.

Bolesne wejście w nową erę

W prasie pierwsze wzmianki o sztucznych rzęsach pojawiły się już w XIX wieku. W 1882 roku w brytyjskim periodyku „Truth” pisał o nich Henry Labouchère, a w 1899 roku „The Dundee Courier”. Jeśli wierzyć doniesieniom mediów sprzed ponad wieku, modna wówczas metoda przedłużania rzęs była wyjątkowo brutalna. Paryżanki, które z niej korzystały, najwidoczniej wychodziły z założenia, że chcesz być piękna – musisz cierpieć. Sztuczne rzęsy stworzone z naturalnych włosów nie były przyklejane, lecz wszywane w górne powieki.

Kobietom nie podawano znieczulenia albo – w najlepszym przypadku – poddawany zabiegowi obszar znieczulano przeciwbólową kokainą. Brzmi brutalnie? Owszem. Podobnego zdania był wcześniej wspomniany Henry Labouchère, ale już na przykład w jednym z wydań „The Newcastle Courant” z 1882 roku możemy przeczytać, że jest to bezbolesne. Dziennikarz nie przekonał się jednak o tym osobiście, a jedynie przyznał, że tak właśnie mu powiedziano. Dziś przypuszcza się, że wszywanie rzęs nie było zbyt popularne, czemu zresztą nie można się dziwić.

Kolejne metody przedłużania rzęs były już znacznie bardziej humanitarne. Stworzenie pierwszego prototypu dzisiejszych sztucznych rzęs przypisuje się perukarzowi pracującemu przy filmie „Nietolerancja” z 1916 roku. Reżyser D.W. Griffith chciał, by odtwórczyni głównej roli, Seena Owen, miała na tyle długie rzęsy, że będą rzucały cień na policzki. Efekt został osiągnięty, jednak od aktorki wymagało to pewnego poświęcenia. Rzęsy z ludzkich włosów i siatki z gazy zaaplikowane były klejem do charakteryzacji, który raczej nie nadawał się do stosowania na powiekach. Lillian Gish, koleżanka z planu, wspominała później, że pewnego dnia Seena Owen przyszła do studia z tak spuchniętymi oczami, iż wyglądały na niemalże zamknięte.

Spopularyzowanie sztucznych rzęs możemy zawdzięczać Maxowi Factorowi, który w 1927 roku stworzył sztuczne rzęsy dla kolejnej gwiazdy kina niemego – Phyllis Haver. Spojrzenie aktorki, odtwórczyni roli Roxie Hart w musicalu „Chicago”, zyskało głębi, a jej trzepotanie rzęsami pokochali wszyscy hollywoodzcy wizażyści. Efekt był jednak strasznie sztuczny i nietrwały, ale kobiety robiły wszystko, by choć w niewielkim stopniu móc skorzystać z dobrodziejstw makijażu scenicznego. Niektóre postanowiły jednak poczekać, aż aplikacja sztucznych rzęs będzie znacznie wygodniejsza. Dwie dekady później w ich zasięgu na szczęście znalazły się rzęsy na pasku.

Rzęsy na pasku

Na przeszkodzie rozwojowi produktów do makijażu stanęła oczywiście druga wojna światowa. Jednak tuż po jej zakończeniu, na początku lat 50. moda na sztuczne rzęsy rozkwitła. W sklepach dostępne były już rzęsy na pasku, w których gustowała chociażby Marylin Monroe. Z każdym rokiem chętnych na przyklejanie rzęs przybywało. Apetyt na ten kosmetyczny gadżet wzbudziła przede wszystkim Twiggy, ikona lat 60., która słynęła z mocno przerysowanych rzęs. Przez długi czas, mimo obecności na rynku zestawów sztucznych rzęs, które można było stosować w domu, wiele kobiet preferowało wizyty w salonach piękności.

Informacje o rzęsach na pasku pojawiały się oczywiście już wcześniej. Przykładowo, w 1903 roku „Sheffield Daily Telegraph”, wspomniano o salonie przy Great Castle Street. Jego założyciel, urodzony w Niemczech Charles Nessler w 1901 roku przeniósł się z Paryża do Londynu i opatentował nową, ulepszoną metodę wyrabiania sztucznych brwi i rzęs. Dwa lata później do sprzedaży wprowadził sztuczne rzęsy z ludzkich włosów przyczepionych do rybich łusek, jak napisano w „Sheffield Daily Telegraph”, odpornych nawet na ataki histerii. W 1934 roku sztuczne rzęsy opisywał też „The Hairdresser and Beauty Trade”. W tamtych czasach rzęsy na pasku stwarzały rzecz jasna szereg problemów: przesuwały się, odklejały, trudność sprawiało też dopasowanie odcienia.

1:1, czyli Shu Uemura w akcji

Dziś za królową sztucznych rzęs uchodzi Kim Kardashian, która z odpowiedniej w jej mniemaniu oprawy oczu raczej nie pojawia się publicznie. Jednak, choć rzęsy z kolekcji Kardashian Beauty cieszą się dużym zainteresowaniem, brawa bardziej należą się marce Shu Uemura. Nieżyjący już japoński makijażysta interes w przedłużaniu rzęs wyczuł w 2003 roku. To właśnie 12 lat temu na rynku kosmetycznym zawitała metoda 1:1, czyli przyklejanie do każdej naturalnej rzęsy jej sztucznego przedłużenia. Shu Uemura użył rzęs z norki syberyjskiej, a pierwszą osobą, która miała okazję je przetestować, była Madonna.

Dziś przedłużanie rzęs metodą 1:1 oferują gabinety w całej Polsce, a sam zabieg już dawno utracił miano czegoś ekskluzywnego. Co więcej, sztuczne rzęsy są powszechniejsze niż nam się wydaje. W zasadzie widzimy je na co dzień, ot, choćby w reklamach mascar. Efekt pogrubiający czy przedłużający rzęsy, jaki widzimy na modelkach, rzadko kiedy (o ile w ogóle), jest wynikiem działania tuszu. Mascara, obok czerwonej szminki najważniejszy kolorowy kosmetyk w kobiecej toaletce, niestety nie posiada takiej magii, jaką mają w sobie sztuczne rzęsy.

Małgorzata Mrozek / Kobieta WP

POLECAMY:

Komentarze (8)