Paulina K. nie zrozumie, że źle zrobiła - prof. Marek Konopczyński o tragedii 14‑latki z Poznania

Od kilku dni Polska żyje sprawą porwania 14-latki z Poznania i gwałtu na niej ze szczególnym okrucieństwem. Policja szybko ujęła podejrzanych, wśród których znalazło się kilkoro nastolatków, a także matka koleżanki ofiary, 39-letnia Paulina K. - to ona wg śledczych miała być pomysłodawczynią akcji. - System nastawił się na ukaranie jej, ale przypuszczam, że ona tego nie zrozumie - komentuje prof. Marek Konopczyński, pedagog resocjalizacyjny i twórca koncepcji twórczej resocjalizacji.

39-letniej Paulinie K. grozi do 15 lat pozbawienia wolności
39-letniej Paulinie K. grozi do 15 lat pozbawienia wolności
Źródło zdjęć: © East News | AGENCJA SE, East News, PAWEL JASKOLKA
Dominika Frydrych

Dominika Frydrych, Wirtualna Polska: Jakie miał pan refleksje, kiedy usłyszał pan o sytuacji z Poznania? Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Łukasz Wawrzyniak stwierdził, że chociaż pracuje od 20 lat, nie spotkał się jeszcze z tak dehumanizującym potraktowaniem ofiary.

Prof. Marek Konopczyński: Chyba miałem w głowie to, co miliony Polaków: to nie powinno było się wydarzyć, bo jest absurdalne, tragiczne i bezsensowne. To nie tylko dramat pojedynczych osób, ale dwóch rodzin, dwóch środowisk społecznych. To też dramat nas wszystkich, bo uświadomiliśmy sobie, że zło czyha tuż za rogiem. Wcale nie jest daleko, może spotkać każdego z tak błahego powodu jak e-papieros warty 20 zł.

Oczywiście najcięższym przestępstwem, najbardziej traumatycznym jest morderstwo. Spotykałem się ze zbrodniarzami, którzy spędzali całe życie w zakładach karnych i którzy po wielu latach dochodzili do wniosku, że to, co zrobili jest całkowicie destrukcyjne i nie da się już tego naprawić. Jeśli odbierze się komuś życie, już się go nie wróci. Zarówno w tamtych przypadkach, jak i w sprawie z Poznania krążymy wokół podstawowego pytania: czy musiało do tego dojść?

I musiało?

Jest tutaj kilka wątków. Pierwszy dotyczy najbliższego środowiska tych młodych osób. Krzywda nie była zrobiona obcej osobie, ale koleżance. Coś takiego nigdy nie dzieje się z dnia na dzień, ta sytuacja musiała przez pewien czas narastać. To nie była akcja odwetu w afekcie, tylko akt bezsensownej zemsty podzielony na etapy. Na ogół ludzie, którzy planują zemstę, komunikują to najbliższym. Widać narastającą frustrację, złość, chęć odwetu. Zanim człowiek zaatakuje fizycznie, najczęściej atakuje też werbalnie. Zastanawiam się, czy ktokolwiek na to zareagował.

O kim pan myśli?

O najbliższym środowisku. Jest podwórko, sąsiedzi, rodzina. Przecież te dzieci chodzą do szkół. Nie zauważono, że coś się z nimi dzieje? Że mają wyższy poziom agresji? Czy ktoś zainteresował się domem? Pomoc społeczna, Centra Pomocy Rodzinie? Gdyby wcześniej włączyć pomoc, przypuszczam, że nie doszłoby do tej tragedii. Zabrakło życzliwości i empatii.

Ta skrzywdzona 14-latka prawdopodobnie też doświadczała wcześniej agresji, słyszała komentarze: "oddaj pieniądze". Przypuszczam, że podzieliła się tą sytuacją chociażby z najbliższą koleżanką. Czy była na to czyjaś reakcja? Umknęło nam budowanie solidaryzmu społecznego.

Jaki jest kolejny wątek?

Bardzo zła rola Pauliny K., która stała się prowodyrką akcji. To dla mnie najbardziej poruszające w tej sprawie – matka, która obcej osobie robi coś, czego na pewno nie chciałaby dla swojego dziecka.

Takie czyny na ogół robią ludzie ze środowisk patologicznych, defaworyzowanych. Kluczowe jest jednak to, że ona nie żyła w próżni społecznej. Skoro było ją stać na takie zachowanie, wcześniej też musiały być jakieś symptomy. Podobnie jak przy pierwszym wątku: czy ktoś wyciągnął do niej rękę? Spróbowano pomóc osobie, która pewnie borykała się z wieloma problemami i dała wyraz frustracji w tej strasznej zbrodni?

Czy gdyby Paulina K. nie była zaangażowana w tę zemstę, nastolatki zdecydowałyby się na tak drastyczne rozwiązanie?

Nie miałyby nawet technicznych możliwości, choćby zorganizowania samochodu. Prawdopodobnie doszłoby do wykręcenia ręki, pobicia. Na ulicy trudno jest ogolić głowę i brwi czy przypalać papierosem. Matka spełniła tu okrutną rolę.

Ale na czym polega tragedia? Na tym, że skupiamy się wokół kary. Matkę zamkną, zabiorą jej dzieci. One pójdą do obcych środowisk, będą za nią tęsknić - bo dla dziecka rodzic, bez względu na to, jaki jest, zawsze będzie ważniejszy niż opiekun zewnętrzny, nawet najlepszy. I tak, to będzie dla niej kara. Ale kara powinna być tylko elementem poprawy, a nie istotą pomocy. Nigdy nie mówi się, co zrobić, żeby do tego następnym razem nie doszło.

W mediach pojawiają się już informacje na temat 39-latki. Piotr Żytnicki w "Gazecie Wyborczej" pisze, że wychowywała ją babcia, a matka była alkoholiczką i zmarła, kiedy dziewczyna miała 12 lat. Potem, już jako dorosła, za pośrednictwem mediów szukała rodzeństwa, z którym została rozdzielona.

Nikt nie przerwał tego zaklętego koła. Można domniemywać, że poszkodowane dzieci, czyli sprawcy, które też są ofiarami, będą powielać te wzorce.

Spotkałam się też z komentarzem, że jest to sytuacja, w której dorosła weszła w rolę dziecka, a dziecko w rolę dorosłego. Tak określiła to Martyna Bunda w "Polityce". Z kolei sąsiadka kobiety we wspomnianym reportażu "Wyborczej" przyznała, że Paulina K. usiłowała stylizować się na znacznie młodszą.

Takie zachowania eksperci oceniają często jako tożsamość niedojrzałą. Tożsamość to w tym wypadku pewien sposób myślenia o własnych priorytetach i rozumienia otaczającej rzeczywistości.

System nastawił się na ukaranie Pauliny K., ale przypuszczam, że ona tego nie zrozumie. Tak jak dziesięciolatek nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego jest ukarany, bo jego świat wartości wygląda inaczej – tak samo u tej kobiety. Zakład karny tylko to utrwali.

Powtórzę: nie pomagamy ludziom, tylko ich karzemy. Tworzymy cywilizację karania zamiast cywilizacji solidaryzmu. Tego się najbardziej obawiam.

Paulina K. i Alan O. usłyszeli zarzuty m.in. uprowadzenia i pozbawienia wolności, stosowania przemocy oraz zgwałcenia ze szczególnym okrucieństwem
Paulina K. i Alan O. usłyszeli zarzuty m.in. uprowadzenia i pozbawienia wolności, stosowania przemocy oraz zgwałcenia ze szczególnym okrucieństwem© PAP | Marek Zakrzewski

Jak wygląda w tym momencie resocjalizacja?

W Polsce potrafimy świetnie karać, ale nie potrafimy pomagać przed kratami i za kratami. Luką naszego systemu resocjalizacji jest brak opieki następczej, brak readaptacji społecznej. Młodzi ludzie, którzy wychodzą z placówek, zostają zostawieni sami sobie. Są kuratorzy, ale system przygotowuje ich na urzędników, a nie na działaczy społecznych. Centra pomocy, pomoc społeczna? Błagam. Opiekowałem się przez kilka lat grupą zabójców. Ci ludzie wychodzą z placówek i zakładów karnych, i nikogo nie interesują.

Jeśli ktoś wpada do instytucji, ma prostą drogę na samo dno, bo po wyjściu nie ma żadnego wsparcia. Nie mówię o pomocy w postaci wręczenia 300 czy 500 zł, tylko o drugim człowieku.

Wspomniał pan o profilaktyce. Jak ona mogłaby wyglądać?

Na świecie funkcjonuje tzw. system probacji. Są oficerowie probacyjni, czyli ludzie, którzy nie siedzą za biurkami, tylko są aktywni w środowisku, chodzą do ludzi i pomagają. W Polsce była próba stworzenia wychowawców ulicy - osób, które pracują z dzieciakami wałęsającymi się na podwórkach i na ulicach. Rozmawiają, organizują im czas.

Profilaktyką jest też to, że kiedy widzimy symptomy, że coś złego dzieje się z dzieckiem, na przykład ma siniaki, nie wdrażamy postępowania karnego, opiekuńczego i zabieramy dziecko, tylko staramy się pomóc całej rodzinie. Tymczasem w Polsce nie mamy podejścia systemowego.

Jak to wygląda w kontekście podpisanej ostatnio przez prezydenta ustawy o resocjalizacji? Czy ona wpłynie na to, co będzie działo się z tymi dziećmi?

To patologiczna ustawa. W tytule ma rzeczywiście "wsparcie i resocjalizację", ale nie ma z tym nic wspólnego, potwierdza filozofię karania. Są w niej trzy zasadnicze wątki. Ustanowienie wieku odpowiedzialności za demoralizację na 10 lat, co jest sprzeczne ze współczesną wiedzą psychologiczną, neurologiczną i pedagogiczną. Dziesięciolatek nie jest w stanie zinterioryzować norm społecznych i obyczajowych. Wie, że istnieją, ale nie musi się do nich stosować, bo ich nie uwewnętrznił. To jest jak z kierowcą, który widzi znak ograniczenia, ale nie stosuje się do niego, bo nie ma doświadczenia, co może się wydarzyć po przekroczeniu prędkości. Nie bierze pod uwagę, że może kogoś zabić albo zginąć, reflektuje dopiero po tym, kiedy doszło do tragedii. I tak jest z tym dzieckiem. Karanie dziecka, które nie jest w stanie uświadomić sobie skutków działania, przypomina też karanie osoby niewidomej za to, że potrąca innych ludzi. Absurd.

Poza tym w tej ustawie legalizujemy stosowanie przemocy wobec dzieci - kajdanki, pasy bezpieczeństwa, kaftany. Trzecia rzecz to przeniesienie części uprawnień sądów rodzinnych na dyrektorów szkół. Na mocy ustawy będzie określał poziom demoralizacji dziecka, co do tej pory robiły zespoły biegłych. Licealista pójdzie na strajk – i to już może być przesłanką do tego, że jest zdemoralizowany. To ogromne pole do nadużyć.

Czy nowe przepisy pomogą w czymkolwiek nastolatkom z Poznania i innym? Nie, one tylko pogłębią istniejące patologie. Ustawa mówi o karach, ale ani słowa o tym, co z nich wyniknie, nic o profilaktyce ani o tym, co będzie z młodymi ludźmi, gdy opuszczą placówkę. Jest antyresocjalizacyjna i antypomocowa.

To wszystko rysuje się w czarnych barwach. Zastanawiam się, czy widzi pan jakąś szansę dla nieletnich podejrzanych z Poznania.

Wszystko zależy od ludzi. Sam system jest bezduszny. Jeszcze 8-10 lat temu był kreowany na pomoc, teraz w pełni nastawiony jest na karanie, czego kwintesencją jest ta ustawa.

Znam większość placówek resocjalizacyjnych w Polsce. Są wśród nich znakomite, ze świetną kadrą. Gdybym musiał, sam zostawiłbym w nich swoje dziecko. Ale są też miejsca, które maltretują dzieci. Maszyna losująca wrzuca nieletniego do bębna i on gdzieś trafia – nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czym to się zakończy. W przypadku umieszczenia w placówce karnej dziecka w wieku 10-13 lat, jest też ryzyko, że stanie się ono przedmiotem agresji i wyzysku.

Zajmie najniższe miejsce w hierarchii.

Oczywiście. I będzie trudne do odratowania, dotknie je tzw. syndrom dziecka placówkowego - bezradnego społecznie, z dużym poczuciem krzywdy i niechęcią do społeczeństwa, które tak go karze.

Czyli wszystko zależy od ludzi, a nie od systemu.

Część placówek w Polsce pracuje metodą twórczej resocjalizacji, którą opracowałem. Polega ona na poszukiwaniu potencjałów wychowanków. Nie nastawianie się na wyrównywanie deficytów, tylko szukanie mocnych stron. Ci ludzie odnoszą potem duże sukcesy. Jeśli w dziecku z placówki znajdzie się pozytywy, a w każdym człowieku tkwią talenty i zasoby, jeśli się to rozwinie, wtedy jest wielka szansa, że wyjdzie na prostą. Jeżeli będziemy nastawiali się na karanie, dziecko znajdzie się na równi pochyłej.

Prof. Marek Konopczyński - kierownik Katedry Pedagogiki Specjalnej na Uniwersytecie w Białymstoku, wiceprzewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk, pedagog resocjalizacyjny i twórca koncepcji twórczej resocjalizacji. Ma ona na celu rozwijanie potencjałów u pojedynczych osób albo grup. Opiera się na kreatywnej działalności resocjalizacyjnej, która prowadzona jest za pomocą metod kulturo-technicznych oraz metod wspomagających.

Rozmawiała Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (421)