Detektywka Marczulewska: Szantaży na tle erotycznym jest coraz więcej
Zdrada małżeńska, udział w orgiach seksualnych, relacje seksualne z osobami tej samej płci lub transseksualnymi to doskonała pożywka dla szantażystów, których przybyło wraz z nadejściem pandemii. Przestępcy wyciągają od ofiary wszystkie pieniądze, doprowadzają do zadłużenia i rujnują zdrowie psychiczne. O przerażającym procederze w rozmowie z Wirtualną Polską opowiada Małgorzata Marczulewska, detektywka z agencji Averto.
Iwona Wcisło, Wirtualna Polska: Polskie media żyją sprawą Sebastiana Fabijańskiego i szantażu, jakiego miała się dopuścić Rafalala. Jak często do pani biura zgłaszają się po pomoc ofiary szantażystów?
Małgorzata Marczulewska, detektywka: Z szantażami mamy styczność praktycznie od początku naszej działalności, ale zauważalny wzrost liczby takich spraw zaczął się wraz z nadejściem pandemii. Zamknęło się wtedy wiele firm i ludzie zaczęli mieć problemy finansowe. Niektórzy z nich przeszli na "ciemną stronę" i zaczęli żyć z szantażowania innych.
Średnio zgłasza się do nas kilkanaście ofiar szantażystów miesięcznie, ale nie podejmujemy się każdej sprawy. Czasami po wycenie okazuje, że klienta nie stać na taką usługę, a czasami sprawa jest tak poważna, że odsyłam go do odpowiednich służb.
Co najczęściej jest przedmiotem szantażu?
Ok. 90 proc. spraw to szantaże na tle erotycznym: zdrada małżeńska, udział w orgiach seksualnych, relacje seksualne z osobami tej samej płci lubi transseksualnymi. Są to działania, które ofiara szantażu skrzętnie ukrywa przed całym światem. Wielu ludzi prowadzi podwójne życie i przeraża ich sama myśl, że prawda mogłaby ujrzeć światło dzienne.
Mamy więc sprawy przykładnych mężów i ojców, którzy utrzymywali relacje seksualne z innymi mężczyznami, albo takich, którzy brali udział w kilkunastoosobowych orgiach seksualnych, na których nie brakowało alkoholu i substancji psychoaktywnych, gdy tylko żona wyjeżdżała z dziećmi za miasto.
Zdarzają się też szantaże, w których groźbą jest oskarżenie o gwałt czy pedofilię. Np. mąż zostawia żonę dla kochanki, a ona grozi mu, że zgłosi na policję, że ją zgwałcił albo wykorzystywał ich dzieci. Taki mężczyzna zgłasza się do nas, żebyśmy znaleźli dowody na jego niewinność. Boi się, że takie oskarżenie zniszczy jego reputację. Wtedy nie zbieramy dowodów na potwierdzenie szantażu, tylko na to, że dana sytuacja nie miała miejsca.
Pozostałe 10 proc. to szantaże w stylu: "Wiem, że zatrudniasz nielegalnie pracowników i cię zgłoszę, jeżeli mi nie zapłacisz czy nie dasz podwyżki".
Czytaj również: Kasia Pieluszka zamieszkała na Bali. O tym, jak sypia z mężczyznami z całego świata, napisała w książce
Ale co w sytuacji, gdy oskarżenia o gwałt lub pedofilię okażą się prawdziwe?
Jeśli w trakcie śledztwa wyjdzie nam, że doszło do przestępstwa, nie ukrywamy tego. Mam zasadę: jeśli przychodzi do mnie ktoś z prośbą o zebranie dowodów na zaprzeczenie pedofilii lub gwałtu, to zaczynam rozmowę od jednego zdania: "Mnie, jako detektywa, obowiązuje lojalność wobec klienta, ale w przypadku pedofilii czy gwałtu nie zamierzam tej ustawy stosować i jeżeli w toku czynności wyjdzie, że jest pan winny, to ja będę pierwszą osobą, która to wpisze w sprawozdanie". Obserwuję wtedy reakcję klienta. Zdarza się, że mówi: "To ja się jeszcze zastanowię", "Muszę jeszcze pieniądze zebrać" itp. I nigdy już nie wraca.
Wiele przykładów podanych w naszej rozmowie dotyczy mężczyzn. Czy rzeczywiście to oni częściej padają ofiarą szantażu na tle erotycznym?
Ok. 70 proc. przypadków, którymi się zajmujemy, zgłaszają nam rzeczywiście mężczyźni. Prawdopodobnie dlatego, że to oni częściej niż kobiety mają przygodne stosunki seksualne, tym samym częściej "dostarczają" szantażystom pretekstu do wyłudzania pieniędzy.
Co ciekawe, ofiary to nie zawsze są osoby z pierwszych stron gazet i milionerzy. Szantaże dotykają też zwykłych obywateli, którzy nie zarabiają wielkich pieniędzy. Wtedy wyłudzane są po prostu niższe kwoty, np. 500 zł czy 1 tys. zł miesięcznie. I jeżeli szantażysta ma 10 takich ofiar, to jego zysk jest już całkiem niezły.
Ludziom się wydaje, że jak umawiają się na anonimowość, używają zaszyfrowanych nicków i na schadzki chodzą do hoteli za miastem, to są bezpieczni. Nic bardziej mylnego. Szantażyści tylko czekają na momenty naszych słabości, a najłatwiej jest szantażować historiami z podtekstem seksualnym, bo to sprawy, które najczęściej chcemy ukrywać.
W jakim staniem trafiają do pani ofiary szantażystów?
Najczęściej są w bardzo złym stanie psychicznym. Dzwonią z płaczem i mówią, że jak my im nie pomożemy, to ze sobą skończą, bo tylko to im zostało. Wiele z tych osób ma już za sobą kilka prób samobójczych. Nie mają już żadnych środków, bo przelały szantażyście już wszystko, łącznie z pieniędzmi z chwilówek i pożyczonymi od znajomych. A na pożyczkę w banku musieliby dostać zgodę współmałżonka.
Ci ludzie są strzępkiem nerwów. Opowiadają mi, że wystarczy dźwięk telefonu czy sygnał SMS-a, by wpadli w panikę i czuli się, jakby mieli za chwilę dostać zawału. Robią się bladzi, trzęsą im się ręce, bo nie wiedzą, czy to znowu pisze szantażysta, czy po prostu małżonek lub dziecko.
W długi weekend czerwcowy, podczas urlopu, miałam sytuację, gdy zadzwonił do mnie szantażowany mężczyzna, który był w takim stanie, że nie namyślając się długo, wsiadłam w samochód i się z nim spotkałam. Wiedziałam, że to sprawa, która wymaga natychmiastowej interwencji, bo za cztery dni ofiara szantażysty mogłaby już nie żyć.
Czym był szantażowany ten mężczyzna?
Miał rodzinę i dzieci, ale umówił się na spotkanie z innym mężczyzną. Choć na spotkaniu nie doszło do stosunku, to był szantażowany nagraniami, na których widać, jak wchodzi i wychodzi z mieszkania tego mężczyzny. Była też cała korespondencja między nimi. Wszystko to miało na celu stworzenie wrażenie, że się ze sobą przespali.
Klient był w tak ciężkim stanie psychicznym, że wsadziłam go do samochodu i pojechaliśmy na policję. Musieliśmy szybko namierzyć sprawcę, a mi zajęłoby to więcej czasu. Po wyjściu z komendy skontaktowałam się z szantażystą, podałam mu swoje personalia i powiedziałam, że już nie będzie ani jednego przelewu od tego pana, a sprawa została zgłoszona na policję. Wysłałam mu też zdjęcie sprzed komendy. Zagroziłam, że jak pojawi się jeszcze jedna próba szantażu, to dostanie kolejne zarzuty do tej sprawy. Wystraszył się i szantaże ustały. Szantażysta musi czuć, że się nie ugniemy.
Bo szantażyści są jak terroryści?
Dokładnie. Nie ma tam żadnej przestrzeni do negocjacji. Jeżeli zapłacimy raz, to będziemy płacić regularnie. Należy od razu sprzeciwić się szantażowi, a jeżeli nie potrafimy tego zrobić sami, to skorzystajmy z pomocy innych osób. Zgłośmy się na policję lub do detektywa. Każde zawahanie z naszej strony to zachęta dla szantażysty, który dzięki nam zyskuje źródło dochodu na najbliższe miesiące, a nawet lata.
Trzeba też pamiętać, że szantażysta rzadko kiedy odsłania od razu wszystkie karty. Wie, że gdy spełni swoje groźby, to skończy mu się pole do negocjacji. Dlatego nie jest zainteresowany tym, żeby sprawa ujrzała światło dzienne, tylko tym, żeby jak najdłużej trzymać ją w tajemnicy i wyciągać pieniądze od ofiary.
Ale trzeba być też przygotowanym, że kompromitujące materiały mogą wypłynąć.
Oczywiście. Tego ryzyka nie da się uniknąć.
Do jakich metod uciekają się szantażyści?
Wszystko zależy od ich kalibru. Czy mamy do czynienia z osobą, której akurat nadarzyła się okazja i zrobiła kompromitujące zdjęcia na imprezie integracyjnej, czy ze zorganizowaną grupą, która przeprowadza celową prowokację, żeby zdobyć kompromitujące materiały. Nad takimi prowokacjami pracuje cały sztab przeszkolonych ludzi. Ich celem jest sprowokowanie określonej sytuacji, a potem wyciągnięcie od ofiary jak najwięcej pieniędzy.
Są sprawy błahe, na zasadzie groźby mailowej w stylu: "Jak czegoś nie zrobisz, to powiem twojej żonie, twojemu mężowi", i poważniejsze, w których szantażysta umieszcza filmik z kompromitującymi treściami na YouTube, ale z ustawieniami prywatnymi. Ofiara otrzymuje link i groźbę, że jeżeli nie wpłaci określonej kwoty w podanym terminie, to filmik zmieni status z prywatnego na publiczny.
Szantażyści potrafią być perfidni. Najpierw badają, jaki jest czuły punkt ofiary, a potem przechodzą do działania. Jeżeli jest to np. reputacja w mediach, to szantażują kogoś właśnie utratą takiej reputacji. Jeśli są to dzieci, to informują, że pójdą do szkoły i pokażą zdjęcia dzieciom i ich znajomym.
Co ważne, szantażysta często na początku robi rozeznanie finansowe, żeby wiedzieć, ile pieniędzy może wyciągnąć od ofiary. Mężczyźni na ogół sami się podkładają, kiedy w rozmowie z podstawioną kobietą przechwala się majątkiem czy zarobkami. Popularną praktyką jest też obserwowanie ofiary zanim dojdzie do szantażu. Ale, tak jak już wspomniałam, wiele zależy od kalibru szantażysty.
Z jakimi kosztami trzeba się liczyć, jeśli chcemy w takiej sprawie skorzystać z pomocy detektywa?
- Zawsze zaczynam od konsultacji, które mogą trwać nawet kilka godzin, i one są bezpłatne. Później każda sprawa jest wyceniana indywidualnie. Cena zależy od stopnia jej złożoności i pracy, jaką trzeba wykonać. Czy mamy do czynienia z kolegą, który szantażuje zdjęciami z imprezy, czy ze zorganizowaną grupą przestępczą. Na ogół są to kwoty w przedziale 5-30 tys. zł.
Rozmawiała Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo