Pięć lat temu była przykuta do szpitalnego łóżka. Dzisiaj ratuje innych i walczy o swoje marzenia
Któregoś dnia kręgosłup Jagody wyłączył się na dobre. Dla sportowca to często koniec świata. Operacja, rehabilitacja. Ona jednak pokazała, że nie ma dla ludzi rzeczy niemożliwych. – Uparte ze mnie stworzenie. Nie mogłabym tylko siedzieć i pachnieć. Jeden lekarz mówi: kategoryczny zakaz biegania. Drugi – to samo. A ja na to: zakazy są po to, żeby je łamać – opowiada nam Jagoda Szwarc, która dziś walczy o to, by dalej móc spełniać swoje marzenia.
29.08.2017 | aktual.: 29.08.2017 11:49
Karolina to jedna z byłych podopiecznych Jagody. Jako pierwsza przekonała się, że Jagoda potrafi zdziałać cuda. Ponad trzy lata temu uległa wypadkowi. – Początkowo nie wykryto u mnie złamania, a po kilku dniach okazało się, że doszło już do przemieszczenia i konieczna będzie interwencja chirurgiczna – wspominała w rozmowie z "Biegowym Światem".
Przeszła operację zespolenia kości w stawie łokciowym i zetknęła się z trudną rzeczywistością po operacji ortopedycznej. – Zaczęło do mnie dochodzić, że o sporcie jeszcze długo nie będę mogła myśleć. Na ponad dwa miesiące musiałam zawiesić treningi. Do aktywności wróciłam dopiero na początku lipca i była to bardziej rehabilitacja przez sport. Przez ponad półtora miesiąca od operacji słyszałam tylko złe scenariusze. Nikt nie dawał mi szans na powrót do sportu. Zarówno lekarze jak i rehabilitanci mówili, że staw łokciowy jest najtrudniejszym stawem do rehabilitacji i mam się przygotować na to, że powrót do sprawności potrwa rok, a na triathlon w sierpniu nie ma żadnych szans – opowiadała.
I jakoś wtedy na jej drodze pojawiła się Jagoda. Ona sama miała już na koncie walkę o swoje zdrowie. Doskonale wiedziała jak to jest, gdy wszyscy dookoła mówią ci, że twoje życie będzie musiało się zmienić.
Bo pani taka młoda
– Problemy zaczęły się już w ogólniaku – opowiada mi Jagoda i trochę nie chce mi się wierzyć, że ta drobna blondynka startuje dziś w zawodach rodem z filmu o komandosach. – Leczono mnie na różne rzeczy: rwę kulszową, zapalenie mięśni, ale nikt nie wiedział, co to tak naprawdę jest – mówi.
– Trwało to długo, a przychodziły dni, w które dosłownie zwalało mnie z nóg. Potem jakiś czas było lepiej. Poszłam do wymarzonej Akademii Wychowania Fizycznego. Tam sieknęło mnie znowu. I to solidnie. W końcu trafiłam do specjalisty, który stwierdził, że to problem z dyskami. Dobra, zaczynamy działanie. Był zabieg, wstawili mi jakieś blokady. Dobrze było jakiś czas, aż znowu mój kręgosłup się wyłączył. Nie mogłam się ruszyć. To był taki ból, od którego mdlałam. Nie mogłam nawet dojść do toalety – wspomina.
To było 5 lat temu. Szpital. Operacja. Wszyscy się dziwili. Wysportowana, młoda, szczupła dziewczyna – dla lekarzy był ewenementem.
Ataki zdarzały się coraz częściej, więc nie miała innego wyjścia. – Fizyczny ból jakoś się zniesie, ale psychicznie jest najtrudniej. Naszpikują cię morfiną, kroplóweczka... Ale to, co dzieje się w głowie, to prawdziwa rzeźnia. Masz 20-kilka lat i leżysz bez ruchu – dodaje.
Lekarze takich jak Jagoda nie zawsze traktują poważnie. Bo za młoda, bo może się przecież ruszać, bo pewnie symuluje. Klasyka gatunku. – Przepisać środki przeciwbólowe może każdy, ale jeśli chodzi o poważną diagnostykę i wyjście poza schematy, to już sprawa dla wybranych lekarzy – opowiada. Pomogli lekarze, pomogła też Katarzyna Bieluczyk - fizjoterapeutka, która cały czas opiekuje się Jagodą.
– Nie przeszło ci wtedy przez myśl, że trzeba będzie skończyć ze sportem? – pytam.
– O, tak. Milion myśli kłębiących się w głowie. Powaliło mnie przecież w środku studiów. Myślałam: "Kurczę, no i co teraz? Przecież to niemożliwe. Jaka operacja? Przecież trzeba zrobić licencjat, magisterkę, uczestniczyć we wszystkich zajęciach praktycznych". Cały czas zastanawiałam się, jak ja to zrobię. Przecież nikt nie da mi taryfy ulgowej, a zresztą nawet nie chciałam nikomu nic mówić. Dopiero teraz usilnie namówili mnie znajomi, żebym opowiedziała to ludziom. Nie po to, żeby zrobić z siebie bidulinkę – wiesz, taką użalającą się na sobą – a pokazać, że można. Wielu jest takich ludzi, którzy zrywają ze sportem i aktywnością, bo źle dzieje się z ich zdrowiem.
Ktoś uratował ją, teraz ona ratuje innych
Znany osteopata z Gdyni powiedział jej, że "bieganie w takim przypadku to ogromny błąd". Ona chciała spróbować. Słuchała tego, co podpowiadało jej ciało. Coś zaczynało boleć, wracała na kanapę. Małymi kroczkami organizm przyzwyczajał się, budowała sprawność. Aż szczęśliwie doszła do momentu, w którym jest dzisiaj.
Poddanie się i zalegnięcie na kanapie przed telewizorem nie było dla niej. Miłość do biegania wyssała z mlekiem matki – sprinterki, wielokrotnej medalistki. Miłością do wody zaraził ją tata – ratownik. Pływała, zanim jeszcze nauczyła się czytać i pisać.
W wieku 15 lat Jagoda była już ratownikiem wodnym. Po ukończeniu Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku poszukiwała swojej drogi w życiu. Pracowała w szkole jako nauczyciel wychowania fizycznego oraz instruktor pływania. Uczyła dzieciaki tańca, ratowała ludzi, podawała kawę, odbierała telefony… Rozpoczęła nawet proces rekrutacji do policji, to jednak wciąż nie było to.
Gdy udało się jej wygrać walkę o swoje zdrowie, zaczęła pomagać innym. Jagoda odkryła metodę nauki pływania – Total Immersion, znalazła ukojenie w wodzie. Jest medalistką aquathlonów oraz biegów z przeszkodami w tym Mistrzostw Europy. Gdy opowiada o swojej pracy, błyszczą jej oczy. Od razu widać, że to jest to, co kocha. Trudno wyobrazić sobie Jagodę w garsonce przy biurku, gdzieś w oszklonym budynku korporacji. Ona stworzona jest do uprawiania sportu. I pomagania innym.
– Z jakimi historiami trafiają do ciebie podopieczni? – podpytuję.
– Przychodzą do mnie osoby, które nie potrafią pływać, a kończą w triathlonach. Przyszła raz pani po sześćdziesiątce. Chciała nauczyć się pływać kraulem. No dobra, uczymy się. Koordynacji – zero. Czasem musiałam liczyć do 10 i zaczynać tłumaczenie wszystkiego od początku. Było źle. A w tym roku wzięła udział w sztafecie Herbalife. Przepłynęła. Inne panie słyszą, że w tym wieku powinny siedzieć w domu. Zawzięła się, zaangażowała, pływała i pływała, i w końcu udało się jej osiągnąć sukces - opowiada.
– Uczę panią, która kiedyś się topiła. Panicznie bała się wody. Do basenu wchodziła, ale musiała czuć dno i trzymać się krawędzi. Nie położyła się na wodzie ani na brzuchu, ani na plecach. Nie chciała nawet zanurzyć głowy. Tak było na początku. Teraz potrafi przepłynąć jeden basen na plecach. Cały czas kontroluje ręką krawędź basenu, ale płynie – wylicza dalej z uśmiechem.
– Wiesz, mogłabym nosić czapeczkę z napisem "sport leczy". Jestem chyba idealnym przykładem, że jak człowiek się zaweźmie, to jest w stanie wyjść ze wszystkiego – przyznaje.
Oh, Kanado
– Sport stał się modny – mówi Jagoda. – Statystyczny Janusz wstaje z kanapy i chce zostać triathlonistą. Bardzo dobrze, bo Janusz będzie zdrowy, a ja będę miała pracę. A jeszcze jak jego żona zrobi dobry obiad... To mamy sytuację idealną. Gdy się ktoś wkręci w sport, to się zaczyna przenosić na innych. Opowiada, jak to się świetnie czuje, jak fajnie jest na treningach i nagle żyją tym jego znajomi. Oni też wkręcają się w sport. Rozprzestrzenia się to jak choroba zakaźna. Z pozytywnymi skutkami.
Po tym wszystkim, co przeszła, czuje, że to jest jej moment, by spełniać największe marzenia. Jednym z nich jest start w Międzynarodowych Mistrzostwach Biegów z Przeszkodami (OCR World Championships) w Kanadzie.
Ważna i droga sprawa. Koszty lotów, noclegów, bo trzeba być na miejscu kilka dni wcześniej, ekwipunek i tak dalej – do tanich taka wyprawa nie należy. W sumie – 7 tysięcy złotych na spełnianie marzeń. Jagodzie pomagają dziś w zbiórce przyjaciele i rodzina, a także internauci.
Wspierać mogą wszyscy za pośrednictwem oficjalnej zbiórki: Wyjazd na Mistrzostwa Świata w Biegach z Przeszkodami
– Czuję, że teraz jest mój moment – mówi Jagoda.
Biegi przeszkodowe aspirują do tego, aby stać się dyscypliną sportową, nawet olimpijską. Droga do celu jest długa i kręta, ale dzięki zaangażowaniu osób z całego świata ich miłośnicy nie są bez szans. Na trasie wspinają się po linach, przesuwają i dźwigają ciężary, podciągają się na drążkach, czołgają się pod drutem kolczastym i przeskakują przez ogień.
Współcześni komandosi. Wariaci, którzy przekraczają kolejne granice. Zapaleńcy, którzy motywują innych do stawania się lepszymi wersjami siebie. Jagoda marzy o tym, by móc dostać swoją szansę na mistrzostwach.
– Póki mamy ręce i dwie nogi, to nie ma co narzekać. Gdyby powtórzyła się historia z operacją, to już wiem, że walczyłabym. Nie ten typ człowieka – śmieje się Jagoda. – Dziś biegam, skaczę, dźwigam, czołgam się i każdym udanym startem, kiedy wskakuję na pudło, udowadniam, że można wrócić do sportu po kontuzji. Trzeba się podnieść, walczyć, zwyciężać, bo można żyć z pasją, jednocześnie ciesząc się dobrym zdrowiem.
A dlaczego kręci ją taplanie w błocie?
– W każdym z nas drzemie małe dziecko i coś z wariata, tylko nie każdy pozwala się temu ujawnić. Bo już nie te lata, bo nie wypada, bo co ludzie powiedzą. Przy okazji biegów przeszkodowych pozwalam, by ta kilkuletnia Jagódka, ze swoją radością i zaciekawieniem, przypomniała mi, jak świat jest kolorowy. Dla mnie błoto to nie kolejna porcja brudu, tylko kolorowa paleta wspomnień, radości, beztroski, wolności. Poza tym uwielbiam las. Dla mnie to świat, który koi, uspokaja i przytula wolnością. Bieganie w lesie to mój sposób na wdzięczność, rozmowę ze sobą i światem. Odnalazłam swoja pasję.