Blisko ludziPiękno dodaje sił

Piękno dodaje sił

Mały kącik przylega do przeszklonej ściany. Piątkowym popołudniem gromadzi się w nim grupka kobiet. Bożena z Pomorza: - Odkąd Synek choruje, zupełnie zapomniałam o swojej kobiecości, przestałam się malować, nawet by mi przez myśl nie przeszło, żeby robić fryzurę, malować paznokcie.

Piękno dodaje sił
Źródło zdjęć: © Robert Janiszewski
Aneta Wawrzyńczak

Dzień pod hasłem "Piękno jest w Tobie" zorganizowała fundacja "Gdy liczy się czas" z Lublina. W Centrum Zdrowia Dziecka gości już trzeci raz, wcześniej była tu na przykład z akcją "Wylosuj Anioła", żeby dzieciaki z onkologii mogły wyciągnąć kartki z życzeniami od nadawców z całej Polski, a nawet świata, odpisać, opowiedzieć o swoich marzeniach.

Trzy Agnieszki, Julia i Anna są tu, bo chcą.
Na przykład Agnieszka Sielewicz, makijażystka: - Staram się w takie akcje angażować, bo skoro mam, powiedzmy, jakiś talent, to fajnie jest się tym dzielić. Tak naprawdę po to się człowiek tego wszystkiego uczy.

Anna Pietrzak, menedżerka firmy perukarskiej Rokoko Hair Company: - Jeśli tylko mogę komuś pomóc swoją wiedzą i doświadczeniem, to zawsze to zrobię z przyjemnością.

Agnieszka Przybysz, manicurzystka: - Dlaczego tu przyszłam? Powodów jest bardzo wiele, ale głównie dlatego, że lubię pomagać, dawać coś od siebie. Mam dużo szczęścia w życiu, a niektórzy mają tego szczęścia mniej. I nigdy nie wiadomo, kiedy to ja będę potrzebowała pomocy. A wierzę, że karma do człowieka wraca.

Obraz
© Robert Janiszewski

Agnieszka Wojtecka, makijażystka: - Gdy tylko dowiedziałam się, o co chodzi - o okolicznościach, miejscu, ludziach, którym trzeba pomóc, byłam zdecydowana od razu, na 100 procent.

Bożena i Klaudia z kolei są tu, bo muszą.
Bożena: - Jestem tu 24 godziny na dobę, od połowy grudnia, z "przepustkami" na 10-14 dni. Syn, 11 lat, ma nowotwór złośliwy płata czołowego.
Klaudia: - Lena, córeczka, choruje od prawie dwóch lat, przeszła dwie operacje i leczenie neurochirurgiczne, od listopada jesteśmy tutaj, na oddziale onkologii Centrum Zdrowia Dziecka.

Dziewczynka księżniczką, chłopiec rycerzem

W przededniu imprezy Natalia Voytsel, psycholożka i współzałożycielka fundacji, wyjaśnia: - Chcemy dać siłę do walki pięknym dziewczynkom, dzielnym chłopakom i ich cudownym mamom. Żeby każda dziewczynka poczuła się księżniczką, a każdy chłopiec rycerzem.

Stąd: dobieranie peruk dzieciom (dziewczynkom i chłopcom, dla mam i chętnych małych pacjentek manicure i profesjonalny makijaż, dalej: pokaz broni średniowiecznej, strojów rycerskich i sukien renesansowych, wreszcie mini-turniej walki na szable.

Obraz
© Robert Janiszewski

- Kiedy tu przebywałam, bardzo brakowało mi jakiejś odskoczni od kłębiących się w głowie myśli, zamartwiania się o dziecko, biegania po lekarzach. Stąd pomysł, by choć na chwilę odciągnąć czuwające przy dzieciach mamy od szpitalnej rzeczywistości, wprowadzić trochę normalności do ich szarej codzienności, chociażby przez to, że zostaną profesjonalnie umalowane, będą miały perfekcyjny manicure - wyjaśnia Natalia, która na oddziale onkologii Centrum Zdrowia Dziecka spędziła prawie rok ze swoją córką.

I dodaje, że "rycerska" część akcji to nie tylko zabawa i uśmiech dla dzieci, ale i metafora tego, co robią ich matki. - Mama na onkologii, czy w ogóle żyjąca w szpitalu u boku dziecka, jest jego rycerzem: chroni je, opiekuje się nim, towarzyszy mu w walce.

To jest tak pół na pół

Część wolontariuszy instaluje się na onkologii na siódmym piętrze, część na mniejszym oddziale na poziomie -1, gdzie już czeka Lena. Ma siedem lat, prawie osiem, w CZD mieszka z przerwami od prawie dwóch. Cierpliwie przymierza kolejne peruki, które podaje jej Anna Pietrzak, co chwilę biegnie do lusterka zobaczyć, jak wygląda.

Menedżerka Rokoko Hair Company (która zajmuje się m.in. produkcją peruk z włosów syntetycznych i naturalnych, od dawna też współpracuje z różnymi fundacjami, najdłużej z Rak’n’Roll, współtworząc akcję "Daj Włos", i WeGirls) wyjaśnia: - Udział w akcji fundacji "Gdy liczy się czas" był oczywisty. Jako firma mamy świadomość, jak mało osób niestety wie, że technologia bardzo się zmieniła i obecnie peruki z włosów syntetycznych wyglądają bardzo naturalnie. A dzieci, w szczególności dziewczynki w czasie dojrzewania, przykładają uwagę do wyglądu. Jak każda kobieta.

Lenka swoje włosy po chemioterapii ma króciutkie, jakieś pół centymetra, delikatne jak puch pisklaka, jeszcze nie zakrywają blizny wzdłuż czoła. - Mamo, daj telefon, to pokażę, jakie miałam wcześniej włosy! - mówi między przymiarkami.

Obraz
© Robert Janiszewski

Decyduje się na krótkie blond włosy, Ania Pietrzak urywa więc metkę i wręcza jej pudełko od peruki, a Klaudia podpina grzywkę spineczką. - Moja buzia kochana! Pokaż mi się, wyślemy zdjęcie tatusiowi? - mówi czule do córki. Lenka na razie perukę zdejmuje, będzie biegać w tę i we w tę, zaraz wybierze kolor, na jaki Agnieszka Przybysz pomaluje jej paznokcie, poza tym musi się przyzwyczaić do tego, że znów ma włosy. Jak sama mówi: to jest tak pół na pół. Trochę się przyzwyczaiłam, że nie mam włosów, a trochę się już przyzwyczajam, że mam.

Gdy Lena ogląda kolejne buteleczki z lakierami, Ania Pietrzak instruuje Klaudię: - Tak się perukę zakłada, tu ma pani regulację, jakby było zbyt luźno lub zbyt ciasno. Można myć szamponem dla dzieci, ale bez ruchów okrężnych, suszymy na płasko, ale nie suszarką. To właściwie tyle. Niech się dobrze nosi.

W kąciku są już dwa improwizowane stanowiska do manicure i dwa do makijażu. W czasie pracy toczą się zwykłe babskie rozmowy: o kosmetykach do pielęgnacji ciała, twarzy, włosów, makijażu; trochę o dzieciach i mężach - ale tylko w kontekście: "co powiedzą, jak mnie zobaczą!". Rak to dziś temat tabu, ani słowa o chorobie, strachu, bólu. - O to właśnie chodzi: żeby przynieść tym mamom i dzieciom kawałek naszego świata i jednocześnie wyrwać je na chwilę z tego, w którym żyją na co dzień - mówi Agnieszka Sielewicz.

Dla Syna

Bożena z Pomorza towarzyszy Synowi w Centrum Zdrowia Dziecka w walce z chorobą od ponad trzech miesięcy. Przebrnęli już przez chemię, dopiero co zaczęła się radioterapia, w planie są 33 naświetlania, później znów chemia. Męża i trójkę pozostałych dzieci widuje tylko na przepustkach, kiedy mogą na kilkanaście dni pojechać do domu. Wcześniej pracowała na umowę zlecenie, ze względu na Syna, z pracy musiała zrezygnować całkowicie.

Namiastkę domu jakoś udaje się jej w CZD stworzyć. - Tu, na dolnym oddziale, w piwnicy, jest nas mało, mamy dostęp do automatu na ciuchy, żeby zrobić pranie, i kuchni, więc mogę ugotować Synkowi to, co lubi - mówi Bożena. I dodaje: - Jak się Synek dobrze czuje, cieszy się, ma siłę, może się bawić, to jeszcze jakoś jest. Ale kiedy w czasie chemii tylko leży i wymiotuje, kiedy w czasie naświetlań boli go głowa, brzuch, to jest bardzo ciężko.

Do godziny 11 mają radioterapię, a później do wieczora człowiek się tak snuje po oddziale, dni upływają na tęsknocie za dziećmi, co innego można tu robić? Akcja fundacji "Gdy liczy się czas" to dla nich bardzo miła niespodzianka. - Odkąd Synek choruje, zupełnie zapomniałam o swojej kobiecości, przestałam się malować, nawet by mi przez myśl nie przeszło, żeby robić fryzurę, malować paznokcie. Gdy jesteśmy w domu, mąż mówi: odpocznij, idź do fryzjera, do kosmetyczki. Ale jak? Gdy trzeba walczyć o dziecko, kobiecość schodzi na dalszy plan.

Obraz
© Robert Janiszewski

Albo całkiem się chowa. Klaudia z Dolnego Śląska, mama 7-letniej Leny, wyjaśnia: - Ograniczam się do podstawowej higieny, prysznica, mycia zębów, spięcia włosów na szybko. Nie patrzę na siebie przez pryzmat kobiety, jestem po prostu rodzicem, tutaj płeć się całkowicie zatraca.

Od prawie dwóch lat walczą z rakiem mózgu. Lenka przeszła dwie operacje i leczenie neurochirurgiczne, gdy guz odrósł po raz trzeci, dostały skierowanie na onkologię. Są już po chemioterapii i trzeciej operacji, zostały cztery tygodnie naświetlań plus chemia podtrzymująca. Zdaniem Klaudii faktycznie da się w szpitalu stworzyć coś na kształt domu, ale to zależy nie tyle od miejsca, co od ludzi wokoło. - Już się przekonałam, czy to neurochirurgii, czy na onkologii, że wszyscy jedziemy na jednym wózku, wobec choroby jesteśmy równi. Tu nie ma znaczenia, czy jesteś prawniczką, czy bezrobotną gospodynią domową - wyjaśnia. I dodaje: - Staramy się zachowywać normalnie. Nie ma nadmiernego rozpieszczania, w dalszym ciągu obowiązują te same zasady co w domu, staramy się celebrować posiłki, co się nie zawsze udaje, wiadomo, chemia, brak apetytu, wymioty…

Uchylić nieba

Natalia z własnego doświadczenia wie, że między łóżkiem dziecka, gabinetami lekarzy, apteką, szpitalną kaplicą i kroplówkami z chemią ginie kobiecość. - Ostatnie, co kobiecie przychodzi w takim miejscu do głowy, to żeby o siebie zadbać, pójść do fryzjera, zrobić makijaż, pomalować paznokcie.

Anna Pietrzak przyznaje, że do CZD weszła trochę przerażona, czy da radę. - Powiem szczerze: czułam się jak na egzaminie. Wtedy spotkałam Lenę i wszystko minęło. Tak bardzo chciała perukę. I cały jej optymizm zalał salę. Jej mama powiedziała, że nie widziała Leny tak szczęśliwej od bardzo dawna, zupełnie jakby nie była chora. Chyba najlepszym podsumowaniem jest jej uśmiech po tym jak, mogła wpiąć spineczkę we włosy. Nie zdajemy sobie sprawy, jak ważną rolę włosy odgrywają w naszym życiu.

Obraz
© Robert Janiszewski

Agnieszka Sielewicz wspomina, jak w czasie walki z rakiem swojego taty i po jego odejściu bardzo pilnowała, by zawsze mieć makijaż. - To była taka moja maska, dzięki niej miałam siłę, żeby się kompletnie nie rozkleić, bo, jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało, gdybym pękła i się popłakała, wyglądałabym po prostu idiotycznie - wyjaśnia. I dodaje: - Dziś widzę, jak te matki znów stają się "normalnymi" kobietami, rozmawiają na zupełnie inne tematy niż na co dzień, mogą na chwilę odetchnąć. To jest cudowne i niesamowicie wzruszające. Takie chwile ściągają człowieka na ziemię, sprawiają, że się zapomina o jakichś wymyślonych problemach, pozwalają zatrzymać się na chwilę i docenić zwykłe, proste rzeczy, które nas otaczają.

Gdy Agnieszka Przybysz z kolei zawitała na onkologię w CZD zapytać, czy ktoś reflektuje na manicure, odpowiedział jej las rąk. - Wszystkie panie były chętne, dziewczynki też. Widziałaś, jak się Lenka cieszyła, gdy jej robiłam paznokcie? Dla nich to jest jakaś rozrywka, urozmaicenie tego szpitalnego życia. Jedna z mam mówiła, że na co dzień chodzi nieumalowana, w rozciągniętych spodniach, czuje się jak kopciuch. A chciałaby się podobać mężowi, kiedy przyjeżdża do nich w odwiedziny. W tej całej walce o życie i zdrowie dzieci to jest dla nich jakaś odskocznia.

Agnieszka Wojtecka przyznaje, że przed wejściem na oddział miała mnóstwo pytań, a wręcz obaw. - To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Nie wiedziałam, jak zareaguję na to miejsce, i jak mamy i dzieci zareagują na nas, na tę akcję. Człowiek chciałby im wszystkim nieba uchylić, ale jak to zrobić delikatnie, żeby kogoś nie urazić? Sama mam przecież prawie dorosłe dziecko i wiem, ile rodziców kosztuje choroba dziecka - wyjaśnia. Wraz z wejściem na oddział niepewność prysła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, która tego dnia przybrała formę pędzelka do makijażu. - To nie było dla nas wielkie wyzwanie, robimy to na co dzień. Cudnie było zobaczyć, jak to działa na dziewczynki i kobiety, zobaczyć błysk w ich oku, kiedy spojrzały w lustro i zobaczyły, że mimo zmęczenia mogą ładnie wyglądać.

Obraz
© Robert Janiszewski

Natalia: - Bardzo ważne jest, by móc poczuć się piękną. Podobną akcję robiliśmy w szpitalu w Lublinie, aż przyjemnie popatrzeć na mamę, która przychodzi szara, wymęczona, smutna, a wychodzi zadbana, promienna, po prostu piękna. Od razu wtedy zmienia się tok myślenia, nastawienie. Piękno dodaje kobiecie siły, którą później może przekazać swojemu dziecku.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (5)