Blisko ludziPielgrzymka z prezentami. Dzieci rozwodników wiecznie chodzą z walizkami

Pielgrzymka z prezentami. Dzieci rozwodników wiecznie chodzą z walizkami

Pielgrzymka z prezentami. Dzieci rozwodników wiecznie chodzą z walizkami
Źródło zdjęć: © East News
Aleksandra Kisiel
12.12.2019 14:22, aktualizacja: 14.12.2019 18:05

Wyobraź sobie wigilijną imprezę. Od hojnych znajomych dostajesz laptopa, ale możesz z niego korzystać tylko wtedy, gdy będziesz u nich. Absurd, prawda? Tymczasem dzieciaki, których rodzice nie mieszkają razem, doświadczają tego na każdym kroku. W święta widać to wyraźnie.

Rodzice Hani i Mani rozstali się dwa lata temu, ale mieszkają blisko siebie. Choć formalnie bliźniaczki są z mamą, u taty nocują kilka razy w tygodniu. Radek wynajmuje dwupokojowe mieszkanie. Córki mają więc swój pokój, szafę pełną ubrań, zabawki, książki, przybory szkolne.

Nowa normalność

– Nie muszą targać ze sobą siatek z lalkami czy klockami, bo w obu domach mają wszystko, czego im potrzeba – wyjaśnia Radek i dodaje, że gdy dziewczynki dostają prezenty, same decydują, w którym domu będą je trzymać. – Gdy coś wyjątkowo przypadnie im do gustu, podróżują z tym z jednego domu do drugiego. Choć muszę przyznać, że to ich mama częściej kupuje zabawki.

– I nie ma problemu z tym, że córki zostawiają te rzeczy u ciebie? – pytam nieco zaskoczona. – Absolutnie nie, przecież to ich zabawki, a nie Eweliny, mojej byłej żony. Tłumaczymy im tylko, że ilość zabawek jest ograniczona, więc jeśli wyniosą wszystko z jednego domu do drugiego, to nie będą się miały czym bawić. Na szczęście nigdy się tak nie stało.

Rodzinna sytuacja Radka po rozwodzie jest modelowa. Rodzice dzielą się opieką i kosztami utrzymania dzieci, a gdy pojawiają się wątpliwości - rozmawiają o nich.

Czy takich rodzin jest więcej? Na pewno tak, choć ja częściej słyszę historie rozwiedzionych par, które z każdej sytuacji czynią pole walki. A przedmioty należące do maluchów czy otrzymywane przez nie prezenty to punkt zapalny.

Kto kupuje, ten przechowuje

Justyna jest mamą dwójki dzieci. 8-letnia córka i 4-letni synek są pod jej opieką. Tatę widują sporadycznie, mimo wyznaczonych sądownie kontaktów. Mężczyzna regularnie płaci niewysokie alimenty. – Do niedawna musiałam dzieciom pakować torbę na wyjazd do taty, bo nie miał dla nich nic. Ani ubrań, ani zabawek, ani nawet podstawowych kosmetyków. Prosiłam zawsze, żeby wszystko wracało do mnie do domu – mówi Justyna. Pytana dlaczego zależało jej na zwrocie przedmiotów, rzeczowo tłumaczy, że nigdy nie wiedziała, kiedy dzieci znowu pojadą do ojca. Nie widziała więc sensu, żeby ukochane zabawki czy ubranka leżały bezczynnie w mieszkaniu byłego męża.

– Ale ostatnio kontakty zaczynają być bardziej regularne. Córka mówi, że tata kupuje im zabawki, robi małe prezenty. Niczego nigdy do domu nie przyniosły. Ponoć ojciec nie pozwala. Z jednej strony to rozumiem, ale z drugiej uważam, że to okrutne. Gdy synek dostał od niego na urodziny wypasiony wóz z Psiego Patrolu, mógł się nim bawić tylko przez weekend. Był bardzo smutny, gdy opowiadał mi o świetnym prezencie od taty, którego nie mógł zabrać ze sobą.

– Może się boi, że dzieciaki zostawią te rzeczy u mnie i będzie musiał kupować kolejne? A może chce im pokazać, że u niego jest fajniej niż u mnie? A może jest po prostu małym człowiekiem i próbuje się na mnie odegrać. To głupie, bo przecież cierpią na tym dzieci. Ja się obejdę bez patrolowca Rydera – gorzko śmieje się mama, gdy pytam o przyczyny takiego zachowania byłego męża.

Na złość ojcu puszczę dziecko w łachmanach

Jurek ma 10-letnią córkę. Od kilku lat toczy z byłą żoną sądową batalię w sprawie opieki nad dziewczynką. Dopóki sąd nie postanowi inaczej, Ewa spędza z tatą dwa weekendy w miesiącu. – To duża dziewczyna, ale gdy w piątek po szkole ma jechać do mnie, rano mama wybiera jej ubrania. Wiesz jakie? Najgorsze łachmany. W środku zimy idzie do szkoły w cienkich, za krótkich leginsach i obrzydliwym golfie. Dzieciaki się z niej śmieją. A moja była żona chyba chce mnie zawstydzić, puszczając dziecko do szkoły w takich szmatach – Jurek mówi bardzo ostro.

Wyjaśnia, że przez pewien czas próbował reagować. Gdy dziewczynka wracała do matki, ubierał ją w najładniejsze ubrania. – Po pewnym czasie szafa córki w moim mieszkaniu przypominała bardzo źle zaopatrzony lumpeks. Do matki szła w nowych dżinsach, ładnej bluzie, fajnych butach, wracała w za małych, spranych dresach i kaloszach. Więc teraz wraca do domu w tym, w czym przyszła, bo już nie wiem, jak tę sprawę rozwiązać.

Może pogadać z byłą żoną? – Ha, myślisz, że nie próbowałem. Ona chce rozmawiać tylko na sali sądowej i tylko o wyższych alimentach. Ewa ma u niej mnóstwo zabawek, tablet, telefon, gry, filmy, co tylko zapragnie. A jedyne co czasem do mnie przynosi, to stare pluszaki, które dostała, gdy jeszcze mieszkałem z jej matką – Jurek zupełnie nie rozumie takiego zachowania byłej żony i zauważa, że ten kategoryczny podział rzeczy córki na te od mamy i te od taty zaczyna dziewczynce doskwierać. – Może gdybym zaczął płacić kilka tysięcy złotych alimentów, rozwiódł się z obecną żoną i może jeszcze wyrzekł dziecka z obecnego związku mama Ewy byłaby zadowolona? – ironizuje Jurek.

To tylko rzeczy

Ironiczny śmiech pojawia się również, gdy rozmawiam z Bartkiem. Po 15 latach małżeństwa przyszedł rozwód. I konieczność zaczynania wszystkiego od zera. – Zostawiłem byłej żonie wszystko. Włącznie z mieszkaniem. Nowe musiałem po kolei wyposażać, biorąc pod uwagę potrzeby dwuletniej wówczas Dominiki, mojej córki. Na początku było tak, że to, co kupiłem, zostawało w moim mieszkaniu. Chyba że Dominika chciała to zabrać. W przypadku dużych i trudnych do przewożenia rzeczy, typu rower, robimy tak, że u mamy ma jeden, u mnie drugi – wyjaśnia.

A co z drogimi prezentami? Jeśli dziewczynka chce je zabrać do mamy, tata nie ma z tym problemu? – Absolutnie nie. To ona jest właścicielem rzeczy, którą otrzymuje i ona decyduje, co z nią zrobić. Elektryczna deskorolka czy hulajnoga, którą kupiłem, jest przewożona do mamy i z powrotem. Choć bywa tak, że rzeczy zabrane do matki już nigdy do mnie nie wracają. Nie wiem, czy była żona je sprzedaje, czy z czystej złośliwości nie pozwala Dominice się nimi bawić.

Bartek ma tylko jeden wyjątek od tej reguły. Do domu mamy Dominika nie zabiera elektroniki. Dlaczego? – Bo nawet jeśli weźmie ze sobą smartwatcha czy telefon, mama nie pozwala jej z tych rzeczy korzystać. Ma paranoję, że będę ją podsłuchiwał, nagrywał, lokalizował. Jakbym nie miał innych zajęć w życiu niż śledzenie mojej byłej…

Pytam Bartka, czy taka sytuacja, kiedy rzeczy nie wracają i co jakiś czas pojawia się konieczność kupowania nowych, go nie irytuje. – Wiesz, zabawki to tylko przedmiot. One się znudzą. A więź i wspólny czas zostaną na zawsze . Nie warto się spinać z powodu jakiś przedmiotów. Trzeba się cieszyć życiem i dać drugiej osobie wszystko, co można. Dla mnie ważniejsze jest spędzanie czasu z córką. Robię to bardzo aktywnie, dlatego nie płaczę po tych zabawkach, które zostały u mamy Dominiki – Bartek opisuje dzień spędzony z córką.

– Chodzimy na rolki, ścianki wspinaczkowe, basen, trampoliny. Zwykle 6-8 h dziennie spędzamy na jakiś atrakcjach i coś robimy w mieście. Gdy wracamy do domu, córka pada ze zmęczenia. Wtedy czuję, że dobrze się sprawdzam jako ojciec. A zabawki? To tylko kupienie sobie świętego spokoju. Cieszę się, że ich nie przywozi i więcej czasu spędza ze mną, a nie z gadżetami.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (158)
Zobacz także