Blisko ludziPisarki, które zatrzęsły światem

Pisarki, które zatrzęsły światem

Kobiety przez długie stulecia nie miały prawa głosu. Gdy go uzyskały, chwyciły za pióra i zmieniły jednolity męski świat literatury. Są jednak pisarki, które swoimi słowami wywołały rewolucję. Do dzisiaj ich odwaga i bezkompromisowość wzbudzają podziw.

Pisarki, które zatrzęsły światem
Źródło zdjęć: © 123RF

02.08.2012 | aktual.: 27.08.2012 16:05

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Literatura, jak właściwie każda inna sfera naszego życia, tworzona była przez tysiące lat wyłącznie męską ręką (lub, jak powiedzieliby szczególnie złośliwi feminiści i feministki, nawet jeśli przez kobiety, to i tak przedmiotem o mocno fallicznym kształcie). Dopiero intensywne przemiany społeczne XIX wieku, rewolucja przemysłowa i postępująca do dziś emancypacja pozwoliły przebić się kobietom jako pełnoprawnym obserwatorkom i komentatorkom rzeczywistości, spojrzeć na świat z niewidzianej dotąd perspektywy. Siła literatury kobiecej rosła stopniowo – „Trędowatą” Mniszkówny dzielą od „Biegunów” Olgi Tokarczuk lata świetlne, oczywiście w kontekście możliwości zabrania głosu w każdej, nie tylko miłosno-trywialnej sprawie.

Czy książki pisane już na klawiaturze rodzaju żeńskiego, a nie fallicznym długopisem, mają taką samą moc oddziaływania jak niegdyś dzieła Marxa? Czy wzbudza tak gorące namiętności jak drukowany w gazetach, „ku pokrzepieniu serc”, Sienkiewicz, czy porażającą agresję i nienawiść jak „Szatańskie wersety” Salmana Rushdiego? Poniżej - zaledwie kilka autentycznych historii, w których słowa kobiet zmieniały oblicze świata.

Czyste chorwackie powietrze

Jesienią roku 1992 w niemieckiej gazecie Die Zeit pojawił się esej Dubravki Ugresic. Chorwacka pisarka znana wówczas za granicą głównie dzięki powieści „Stefcia Ćwiek w szponach życia”, nazywanej pierwowzorem „Bridget Jones”, władająca kilkoma językami wybitna eseistka, wykładająca teorię literatury na zagrzebskim uniwersytecie, zajęła na łamach prasy stanowisko w sprawie rodzącego się w Chorwacji nacjonalizmu. Pomysł na esej narodził się pod wpływem popularnych gadżetów sprzedawanych w chorwackich kioskach tuż po ogłoszeniu niepodległości - aluminiowych puszek z napisem „Czyste chorwackie powietrze” oraz bombonierek w kształcie i kolorach chorwackiego paszportu. To za pomocą, między innymi, takich gadżetów lokalni specjaliści od inżynierii politycznej oddzielali stare od nowego i złe od dobrego, kształtując zręby narodowej odrębności młodej Chorwacji…

Powietrze z tytułowej puszki spowodowało według Ugresic ogólnochorwackie szaleństwo, manię niszczenia – opisywała to z ironią przemieszaną z przerażeniem. Chorwaci wzięli się za sprzątanie swej ojczyzny z trochę zbyt dużym entuzjazmem - z łatwością wyrzekali się jugosławiańskiego dziedzictwa kulturowego, niszczyli książki, dzieła sztuki. Nadrzędnym celem stawało się bezrefleksyjne pozbywanie się jakichkolwiek śladów poprzedniego reżimu i ówczesnego śmiertelnego wroga - Serbii. Ugresic w swym eseju przywołała również te mniej wyrafinowane sposoby robienia porządków, to jest, np.: pozbywania się „brudnych” Serbów za pomocą dynamitu czy bardziej ekstrawaganckie - wysmarowanie domu byłego jugosłowiańskiego ministra fekaliami. Ponurego obrazu szaleństwa dopełniały opisy kuriozalnych deklaracji czystości krwi, nie posiadania „bizantyjskich” (serbskich) przodków wygłaszanych publicznie przez państwowych oficjeli.

Przygnębiający esej Dubravki Ugresic błyskawicznie przetłumaczono i przedrukowano w lokalnych gazetach – jak sama pisarka wspominała po ponad dekadzie – nigdy nie sądziła, że jej opinia, jej sposób widzenia rzeczywistości zawarty w kilkuset słowach wybuchnie z tak porażającą siłą.

„Zdrajczyni ojczyzny”, „wróg młodego chorwackiego państwa”, „feministka gwałcąca Chorwację”, ”intelektualna i moralna samobójczyni”, „kobieta wątpliwej reputacji”, „jugo-nostalgiczna wariatka”, „narodowa daltonistka”… W eseju „Kwestia perspektywy” z 2011 roku, powracając do tej historii, Ugresic przytoczyła prawie pół setki oryginalnych obelg i wyzwisk, którymi codziennie przez wiele miesięcy obrzucana była w prasie i telewizji. Historia zdrady narodu zaczęła żyć własnym życiem podsycana coraz to nowymi oskarżeniami. Chwilę później okazało się bowiem, że Ugresic miała rzekomo razem z czterema innymi pisarkami chorwackimi sabotować 59. światowy kongres PEN Clubu. Uznano, że to one stały za protestem przeciwko organizowaniu go w Zagrzebiu. Kongres instytucji mającej stać na straży wolności słowa planowany był bowiem w Chorwacji - kraju w którym wolności słowa nie było.

W gazetach publikowano dziesiątki analiz przyczyn podłości i zawziętości pięciu pisarek – polowanie na czarownice, które wówczas zafundowała sobie Chorwacja znamiennie nazwano „procesem pięciu wiedźm”. Trudno w to dziś uwierzyć, ale media doszukiwały się przyczyn buntu intelektualistek w ich frustracji seksualnej, urodzie - a raczej jej braku, prześwietlano ich karierę, podkreślając, a nierzadko wymyślając związki z reżimem jugosławiańskim. Komentowano również szczegóły życia prywatnego i rodzinnych koligacji wiele pokoleń wstecz, doszukując się śladów serbskiej krwi. Na domiar złego, dwie pisarki miały serbskich mężów, co pozwoliło również snuć w mediach wywody o agenturalnym podłożu działalności „pięciu wiedźm”. W takich okolicznościach codzienność Ugresic zmieniła się w koszmar. Zniknęli znajomi, gdziekolwiek się pojawiała, ludzie odwracali wzrok, przełożeni i współpracownicy szykanowali ją w pracy, była zaczepiana na ulicach. Panującą wówczas atmosferę dobrze ilustruje jedna z przytaczanych w jej
ostatniej książce „Karaoke Culture” rozmowa:
- No dobra, droga sąsiadko, to kiedy wyjeżdzasz? - to „wyjeżdżanie”, jak się domyślałam, było pytaniem o to kiedy opuszczam Chorwację.
- Dlaczego miałabym wyjeżdżać? – zapytałam.
- No przecież ciągle piszesz te wszystkie kłamstwa o nas.
- A ty w ogóle czytałeś to, co napisałam?.
- A po co? Może teraz będziesz mi wmawiać, że to wszyscy inni kłamią?!.

Początkowo Ugresić, ogłoszona zdrajczynią narodu, nie dawała za wygraną. W kolejnym eseju „Dobranoc chorwaccy pisarze” odniosła się do niszczenia wolności słowa w Chorwacji. Milczenie swoich swoich kolegów po fachu porównała do milczenia posłusznie zasypiających ptaków w klatce – wszystko co trzeba zrobić, aby ucichły, to przykryć klatkę. Wtedy, gdy potrzebny był zdecydowany głos za prawem do posiadania innej niż narodowo-oficjalne poglądy, chorwaccy literaci i intelektualiści milczeli, a ich milczenie było przyzwoleniem na szykany, m. in. Ugresic. Słowa wypowiedziane kiedyś przez Virginię Woolf i wspominane w jednej z książek Ugresic jako jej życiowe motto – „Jako kobieta nie mam ojczyzny. Jako kobieta nie pragnę ojczyzny. Jako kobieta za moją ojczyznę uznaję cały świat”, trafnie opisują życie chorwackiej pisarki od tego momentu – wobec prześladowań i poczucia realnego zagrożenia z dnia na dzień wyjechała do Holandii i poprosiła o azyl polityczny.

Trauma wojny domowej i wydarzenia będące jej udziałem okazały się – jeśli można tak to ująć, szczęściem dla światowej literatury, jej najlepsze dzieła – miały dopiero powstać. Wśród nich - zbiór esejów "Kultura Kłamstwa” czy „Ministerstwo Bólu”, w którym przedstawia historię jugosławian-uchodźców wygnanych z kraju wojną i studiujących na amsterdamskim uniwersytecie literaturę jugosławiańską – nieistniejącą literaturę nieistniejącego kraju. Książka „Baba jaga zniosła jajo” przyniosła Ugresić nominację do jednej z najbardziej prestiżowych nagród literackich świata – Man Booker Prize. Dziś pisarka znana jest przede wszystkim z setek esejów publikowanych regularnie w gazetach na całym świecie, komentujących rzeczywistość z osobliwego miejsca „ obywatelki kraju, którego języka nie zna”. Po latach w całkowicie wolnych już mediach chorwackich „aferę czarownic” i wypędzenie Ugresic nazwano najbardziej wstydliwym momentem historii chorwackiej kultury. Słowa na ostrzu noża (do tapet)

Również i w Polsce autorkami mniejszych i większych rewolucji bywały piszące kobiety. Najbardziej efektownych i z perspektywy najwartościowszych społecznie i obyczajowo dostarczała Manuela Gretkowska. Niepokorna pisarka wzburzała krew polskich moralistów od początku lat 90. Jedna z jej pierwszych książek – „Kabaret Metafizyczny”, którego główna bohaterka rozprawiała o zaletach posiadania dwóch łechtaczek oraz autorstwo scenariusza okrytego złą sławą filmu „Szamanka”, ugruntował połączenie epitetu „skandalistka” z nazwiskiem pisarki. Sama Gretkowska wolała mówić o sobie przekornie, że jest po prostu autorką „harlequinów dla intelektualistów”. Filozofka i antropolożka wykształcona na paryskiej Sorbonie nigdy nie uznawała autorytetów ani cenzury – do dziś pisze bez zahamowań o kobietach, cielesności, polityce, piętnując i wykpiwając narodowy patos i wszechobecne stereotypy.

W 2005 roku na łamach miesięcznika „Sukces” opublikowała felieton „Kły kłamią”, krytykujący decyzje polityczne ówczesnego premiera. Iskrą zapalną były błędy faktograficzne – Gretkowska wysnuła między innymi hipotezę o podświadomych motywach premiera, stojących za powołaniem Zyty Gilowskiej na ministra finansów. Porównała ją do rzekomo owdowiałej matki znanych polityków, która twardą ręką pilnowała domowego budżetu, matka premiera jednak nie była wdową. Po pojawieniu się felietonu szefowa biura prasowego prezydenta wystosowała oficjalny list do redakcji, określając felieton mianem „pseudointelektualnego bełkotu naszpikowanego kłamstwami”, dodała również: ”Dziwi jednak fakt, że „Sukces”, pismo, które stara się zachowywać wysoki poziom, otwiera swe łamy na tego rodzaju publicystykę”.

Redaktor naczelna „Sukcesu” nie uznała gniewnego listu reprezentantki prezydenta za sprostowanie i nie zamieściła go w kolejnym numerze miesięcznika. Zezwoliła jednak na zamieszczenie polemiki Gretkowskiej „Dyskretny gust Kancelarii Prezydenta”, wyśmiewającej literackie pretensje i barwne epitety wyprodukowane na urzędowym papierze przez nadgorliwą urzędniczkę. Wiadomość o państwowej interwencji dotarła jednak do właściciela „Sukcesu” i podjął on decyzję, najwyraźniej obawiając się procesu o złamanie prawa prasowego, o wycięciu (za pomocą nożyków do tapet) całego, wydrukowanego już, nakładu magazynu w ilości 90 000 egzemplarzy.

Zarówno autorka listu, który swoim tonem i doborem słów przywodził twórczość partyjnych działaczy ery komunizmu, jak i miesięcznik w kuriozalnej wersji chałupniczo ocenzurowanej był obiektem drwin i żartów całej Polski. Gretkowska natomiast, dość przypadkiem, bohaterką najdziwniejszego skandalu medialnego-politycznego od czasu „Erotycznych immunitetów” Anastazji P. W kolejnym numerze Sukcesu pojawił się ponownie pierwszy felieton Gretkowskiej, list z kancelarii i obok niego niesławna, ocenzurowana miesiąc wcześniej polemika. Sama pisarka dolewała oliwy do ognia, z ironią oświadczając, że żyje w wolnym kraju, w którym życiorysów przywódców na pamięć jeszcze nie trzeba się uczyć, i że zwróci się o pomoc do samego prezydenta, bo obiecywał bronić dziennikarzy przed wydawcami. „Czuję się wyjątkowo, bo po raz pierwszy zostałam ocenzurowana z powodu pana prezydenta” - mówiła.

Partia kobiet

Kilka miesięcy później Manuela Gretkowska raz jeszcze zabrała głos w sprawie politycznej, stając się założycielką pierwszej w historii Polski partii feministycznej. W 2006 roku tygodnik „Przekrój” zamieścił manifest zaczynający się od słów: „Polka, matka, katoliczka i skandalistka Manuela Gretkowska wzywa kobiety: załóżmy partię, zdobądźmy Sejm i dajmy odpór męskiej hegemonii. Po najbliższych wyborach to my – mądre, światłe i przedsiębiorcze – zastąpimy zaściankowych, nierozgarniętych, nieudolnych polityków”. Felieton był reakcją na coraz śmielsze próby regulowania życia obyczajowego, niekończące się , ostre dyskusje o moralności, katolickiej obyczajowości czy całkowitym zakazie aborcji. Chyba najbardziej wymownym obrazem, obowiązującej linii retorycznej ówczesnych czasów, był rechoczący Andrzej Lepper, dziwiący się, jak można zgwałcić prostytutkę.

Manifest brzmiał autentycznie – w swojej twórczości pisarka konsekwentnie dawała odpór męskiej hegemonii, demoludowemu „machismo” i dziwacznie pojmowanej „tradycji”. Pisarka zarezerwowała domenę www.polskajestkobieta.org i wezwała do pomocy w tworzeniu nowej partii, która zmieni obraz i jakość uprawianej w Polsce polityki. Idea partii kobiet ponad podziałami światopoglądowymi była świeża, obiecująca i zyskiwała poparcie gwiazd, m. in. Krystyny Jandy, Maryli Rodowicz czy Urszuli, co ułatwiało utrzymanie zainteresowania mediów. Jak się jednak okazało, choć dyskutowali o tym fenomenie wszyscy, nie miało to przełożenia na poparcie wyborców. Partia kobiet została oficjalnie zarejestrowana, nie zdołała jednak wejść do sejmu, zbierając mniej niż jeden procent głosów. Duże znaczenie miał fakt, że Partia Kobiet odrzuciła ofertę przejścia pod skrzydła Platformy Obywatelskiej i zdecydowała na samodzielny start, rejestrując jedynie 7 list wyborczych.

Gretkowska po wyborach zrezygnowała z kierowania partią, twierdząc, że nigdy nie było jej celem przeobrażenie się w polityka. Jako założycielka Partii Kobiet chciała zapewnić jej medialny rozgłos, użyczając swojego wizerunku i nazwiska. Po stworzeniu zrębów struktur politycznych o tysiącach publicznych wystąpień, oddała pole działaczkom, pozostając honorową przewodniczącą. Pomimo porażki wyborczej, Partia Kobiet była zjawiskiem społecznym w historii Polski nigdy nie spotykanym. Jedna osoba – pisarka, niemal zmusiła opinię publiczną i media do dyskusji na tematy, które sama uznawała za ważne i do tej pory nieobecne w mediach. Parytety, praca kobiet, przemoc domowa, urlopy macierzyńskie zaczęły być postrzegane nie jako idee fixe obłąkanych ekstremistycznych feministek lecz jako problemy zgłaszane przez dziesiątki tysięcy obywatelek, płacących podatki i posiadających moc sprawczą, czyli możliwość głosowania. Pojawienie się realnej siły politycznej oznaczało realną możliwość spojrzenia na polską politykę okiem
kobiet i poprzez pryzmat ich potrzeb.

Pomruk niezadowolenia z powodu chwilowej kradzieży blasku fleszy przez Gretkowską wydała z siebie niemalże cała elita polityczna. Najbardziej błyskotliwy wytrysk erudycji zapewnił wówczas poseł Jacek Kurski, plotąc o „kobietonach” w polityce – czyli o wynaturzonych, sfrustrowanych seksualnie i, co najważniejsze, niepożądanych przez mężczyzn robotach. Nelly Rokita - doradczyni prezydenta ds. kobiet oświadczyła, z wrodzoną sobie finezją retoryczną, że „partia kobiet to trochę poroniony pomysł”. Z dzisiejszej perspektywy powiedzieć można, że o ile Gretkowska jakości polskiej polityki nie zmieniła, bo nie znalazła zrozumienia i odpowiedniej liczby sojuszników, to na pewno niektóre procesy społecznych przemian przyspieszyła. No Logo

Co musi się wydarzyć, aby firma produkująca odzież i sprzęt sportowy, generująca 20 miliardów dolarów przychodów rocznie, publicznie i na cały świat tłumaczyła się ze swojej filozofii zarządzania biznesem, etyki działania i warunków zatrudnienia w fabrykach produkujących ich dobra? Przede wszystkim należy nazywać się Naomi Klein, opublikować książkę „No Logo” i poświęcić kilkadziesiąt z ponad pół tysiąca stron słynnej marce Nike. Gwałtowna reakcja korporacji była jedną z wielu, lecz najbardziej przemawiającą do wyobraźni, gdy spojrzy się na liczby. Było to starcie młodej pisarki i dziennikarki ze światowym gigantem, którego roczne przychody są większe niż np. produkt narodowy brutto blisko 7-milonowego Paragwaju.

No Logo przedstawiało praktyki wielkich korporacji, polegające na masowej „implanatacji” swoich produktów i marek w każdą dostępną publiczną czy prywatną przestrzeń, manipulacje konsumentami poprzez nieuczciwe praktyki rynkowe oraz bezwzględny wyzysk taniej siły roboczej w krajach mniej rozwiniętych. Wszystkie te aspekty nowego, zglobalizowanego kapitalizmu omawiane były w poszczególnych rozdziałach i podpierane dobrze udokumentowanymi dowodami. Rozdział „No Space” traktował o historii rozwoju marek i strategii swoistej „siłowej” edukacji konsumentów od dzieciństwa poprzez obecność w szkołach liceach i uniwersytetach (np.: Pepsi, Nike).

„No Choice” o ograniczaniu wyboru poprzez strategię agresywnej ekspansji (Walmart, Starbucks). „No Jobs” o zjawisku Macpracy i powstaniu paradoksu „permanentnych pracowników tymczasowych”. Wreszcie, w ostatnim rozdziale o takim samym tytule jak sama książka, Naomi Klein wskazywała na społeczne postawy sprzeciwu (np. działalność fundacji Adbusters), omawiała także takie fenomeny kulturowe jak „subvertising” czyli przerabianie popularnych reklam i logotypów, czy „culture jamming” - wprowadzanie w przestrzeń publiczną haseł i szokujących obrazów, zmuszających do myślenia i kwestionowania sztucznie wytwarzanych przez mistrzów marketingu marzeń i potrzeb. Najsłynniejszy chyba „culture jamming” to zdjęcie anorektyczki przy muszli klozetowej opatrzone logotypem perfum „Obsession” Calvina Kleina.

Co ważne, No Logo nie było suchą listą faktów ani nawiedzonym bełkotem o posmaku ekstremalnego anarchizmu. Książka oferowała inteligentną analizę zjawisk ekonomiczno-społecznych, rozwijających się szczególnie intensywnie od lat 90. Naomi Klein stroniąc od tabloidowej formuły i uwiarygadniając swoje przemyślenia dowodami, stała się realnym, zdroworozsądkowym głosem sprzeciwu wobec szalejącego konsumeryzmu. Klein wykazała się również fenomenalnym wyczuciem. Pojawienie się książki zbiegło się z gigantycznymi protestami alterglobalistów w roku 1999, podczas obrad Światowej Organizacji Handlu w Seattle w USA. Alterglobaliści bardzo szybko uznali No Logo za swoją biblię, a Naomi Klein za kluczowego adwokata zmian i dobrze radzącego sobie z mediami sojusznika.

Drukowany nakład książki przekroczył milion egzemplarzy, przetłumaczona została na 28 języków. 2 lata temu autorka, chcąc podkreślić aktualność treści No Logo, opatrzyła dziewiąte wydanie książki wstępem, w którym analizowała pojawiające się w ostatniej dekadzie zjawisko stosowania mechanizmów marketingowych w każdej sferze życia. Szczególną uwagę zwracała na zatrważające zjawisko zamiany polityki w niekończącą się kampanię reklamową.

Pierwsze wydanie No Logo spowodowało międzynarodowe zamieszanie. Protesty alterglobalistów przetaczały się przez kolejne miasta USA i Europy. Wspominany wcześniej gigant Nike opublikował listę sprostowań, odnosząc się w punktach do zarzutów przedstawionych przez Naomi Klein. Na całym świecie dziennikarze brali pod lupę i piętnowali korporacje korzystające ze tzw. „sweatshopów” czyli fabryk w krajach, w których nie istniały prawa pracownicze. PR-owcy liczących się wytwórców dóbr licytowali się natomiast w deklaracjach o zwracaniu uwagi na zrównoważony rozwój firmy, etykę biznesową, świadomość ekologiczną, fair-trade itp...

Naomi Klein przez wiele miesięcy, a nawet lat, mierzyła się z atakami i rozległą krytyką, m. in. wiodącego magazynu świata ekonomii – „The Economist”, który publikował polemiki, a nawet aranżował publiczne debaty w cyklu „No Logo vs. Pro Logo”. Życie Naomi Klein było pod stałą, wręcz absurdalną obserwacją – jak sama wspominała, samo pojawienie się np. z puszką Coli z widocznym logotypem mogłoby wzbudzić sensację. Zarzucono jej również hipokryzję, ponieważ, choć sama piętnowała postępujący proces zastrzegania marek i sloganów reklamowych - zarejestrowała znak No Logo. Pisarka odpierała ataki, tłumacząc, że zrobiła to tylko na potrzeby wydania książki i nie planuje czerpać zysków ze sprzedaży swojego znaku towarowego.

Słowa dotrzymała, choć na rynku pojawiły się produkty o nazwie No Logo – od zdrowej żywności po ubrania. Naomi Klein wyjaśniała również, że nie ma nic przeciwko markom czy brandom jako takim, bezwzględnie sprzeciwiała się natomiast i piętnowała próby manipulacji ludźmi przez korporacje będące tych marek właścicielami. No Logo zdeterminowało dalszą twórczość i życie pisarki – kolejne książki powodowały kolejne burze i dyskusje. „Fences and Windows” było zbiorem esejów publikowanych po No Logo i obserwacją rozwoju sytuacji po publikacji książki. Masę kontrowersji wzbudziła również „Doktryna Szoku” z 2007 roku, analizująca m. in. wykorzystywanie katastrof naturalnych i międzynarodowych konfliktów zbrojnych do propagowania idei neoliberalnego kapitalizmu.

Trudno jest określić „łatwopalność” dzieła w momencie, gdy ono powstaje, nie sposób też przewidzieć, czy te same dzieła napisane przez mężczyzn miałyby taki sam wpływ na świat i na samego autora. Pisarki używające swojego głosu, talentu i autorytetu spotykały się przecież za każdym razem najpierw z lawiną argumentów „ad personam” nie mających nic wspólnego z ich talentem, kompetencjami czy, co zdawać by się mogło najważniejsze, wartością przekazywanych treści. Dubravka Ugresic była nazywana głupią krową, zdrajczynią i agentką, Gretkowska pustą skandalistką, tlenioną blondynką czy kobietonem, Naomi Klein – hipokrytką. Kobiety wciąż płacą wysoką cenę za publiczne wyrażanie swoich poglądów - lecz przestały być ignorowane.

* Adrian Zawadzki*
Z wykształcenia: psycholog, kulturoznawca, zarządca nieruchomości oraz pianista. Z niewykształcenia z powodu studiów nieukończenia: japonista, amerykanista oraz specjalista od marketingu i zarządzania. Aktualnie - adept Tradycyjnej Medycyny Chińskiej i choć w trakcie małego urlopu - student Gender Studies na Uniwersytecie Warszawskim. Z zawodu: menadżer PR. Po pracy literaturoznawca, antropolog kultury i instruktor fitness. Feminista, poliglota, zwolennik produktów spożywczych o niskiej zawartości cukru i powszechnego prawa do kwestionowania dogmatów. Zaangażowany w projekt www.kobiecos.pl, w ramach którego zaprasza na cykl autorskich spotkanio-wykłado-dyskusji krążących wokół wszelkich form kobiecej literackiej ekspresji. Spotkania bazują na materiałach do planowanych i wymarzonych studiów doktoranckich eksplorujących twórczość współczesnych pisarek.

Źródło artykułu:WP Kobieta
nikepisarkamanuela gretkowska
Komentarze (2)