Po co nam Święty Mikołaj?
"Mamo, czy to prawda, że to rodzice kupują prezenty, a nie Mikołaj?"
Pytanie zadano niewinnym tonem, córka rzuciła je ot tak w eter podczas zakupów nie mając bladego pojęcia, że właśnie wbija matce kołek w serce.
14.12.2011 | aktual.: 14.12.2011 16:46
"Mamo, czy to prawda, że to rodzice kupują prezenty, a nie Mikołaj?" Pytanie zadano niewinnym tonem, córka rzuciła je ot tak w eter podczas zakupów nie mając bladego pojęcia, że właśnie wbija matce kołek w serce. "A kto ci to powiedział?"
"Maks w szkole".
Maks automatycznie wskoczył na moją czarną listę. Tyle lat misternych knowań, spiskowania, udawania i ściemniania własnych potomków, żeby tylko uwiarygodnić istnienie pewnego brodatego gościa i jakiś Maks próbuje zniweczyć wszystkie moje wysiłki jednym zdaniem?
"Porozmawiamy o tym w domu, teraz wybierz sobie jogurty" - zakończyłam szybko temat. Zgodnie z moimi przewidywaniami sprawa się rozmyła; zanim doszłyśmy do domu kwestia Mikołaja wsiąkła w czarną dziurę spraw wypartych z umysłu przez pracę domową, walkę o dostęp do komputera, walkę o niejedzenie obiadu, kłótnie z bratem i tym podobne elementy codzienności. Jednak mi sprawa świętego brodatego zaległa na wątrobie. Zaczęłam się zastanawiać: czy w erze szeroko dostępnych dziecięcych dóbr wszelakich istnienie Świętego Mikołaja ma jeszcze sens?
Kiedyś sprawy wyglądały inaczej. Sklepy świeciły pustkami, więc każdy prezent, nie tylko gwiazdkowy, który nie pochodził z pobliskiego kiosku Ruchu, stanowił cud, dziw nad dziwy i szybko zamieniał się w lokalną atrakcję. Moja śpiewająca po hiszpańsku lalka odbyła 30 lat temu tournée po całym osiedlu i odniosła tak duży sukces, że do dziś żałuję iż bliski kontakt III stopnia koleżanek z zabawką nie był biletowany. Zostałabym krezusem jeszcze w podstawówce.
Wyprawy do Baltony lub Peweksu były świętem, mały człowiek stał przy ladzie i po prostu gapił się i ślinił: Barbie, Matchbox, Lego, Duplo, Milka - zawrót głowy! I jeszcze te walkmany, zegarki elektroniczne z melodyjkami, magnetowidy, które całą rodzinę ustawiały na szczycie hierarchii osiedlowej...
Samo patrzenie było atrakcją i wyliczanie w myślach, cóż to ja bym sobie kupiła! O zakupach mowy nie było, rodzice stali w kolejce po szynkę „Krakus” i kawę i na takie wyliczanki czasu nie mieli. Ale za to kiedy pod choinką znalazło się takiego żelaźniaka albo jakąś zagraniczną lalę, to człowiek skakał ze szczęścia!
A teraz? Włączysz telewizor i już wszystkie zabawki drą się na całe gardło: kup mnie!!! A najlepiej mnie i moje gadżety! Oto ja, Barbie, i mój samochód, sypialnia, garderoba, zestaw ciuchów na wieczór, biżuteria, rower, kabriolet, piesek, no i Ken.
Wszystkiego jest dużo, dostać to można wszędzie, o każdej porze, bo supermarkety bywają otwarte w porach nieprzyzwoitych. Przyzwyczailiśmy się, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a nasze dzieci uważają to za stan naturalny. Daniel Olbrychski w jednym z ostatnich wywiadów przyznał, że ma problem z wytłumaczeniem wnukom, że dawniej w sklepach na półkach stał tylko ocet. „W Galerii Mokotów tylko ocet?” - dziwią się.
Co więc może zrobić dzisiaj Święty Mikołaj, żeby powalić dzieciaki na kolana? Czy pan w czerwonym kubraczku ma jeszcze rację bytu w krainie obfitości?
Ma brodaty szczęście, że jego istnienie opiera się na wierze dzieci, które kupują w ciemno także istnienie Wróżki Zębuszki, elfów i innych istot, które bez tej ślepej wiary w cuda i dziwy już dawno przeszłyby w stan spoczynku. A tak wciąż jeszcze pozostają w gronie zatrudnionych i wyczekiwanych. Chociaż roszczeniowa postawa i wysokie wymagania ich dzisiejszych pracodawców sprawiają, że ich fucha staje się nieziemsko ciężka...
(ma)/(kg)