Pojechałam tam chociaż ich nie znoszę. Cała prawda o wyprzedażach
Wyprzedaże trwają w najlepsze. To właśnie teraz możemy kupić w atrakcyjnych - nawet o połowę niższych cenach - perełki, do których wzdychaliśmy przez kilka ostatnich miesięcy. Jednak wyprzedaż to nie tylko tanie łupy, które poprawią nasze samopoczucie. To także przedzieranie się przez tłum klientów, zbieranie ubrań z podłogi i czekanie w godzinnych kolejkach do przymierzalni. Odechciało ci się kupować? A co w takie dni mają powiedzieć sprzedawcy, którzy najpierw przez kilka nocy przygotowywali sklep na zakupowy szał, a później mogą jedynie patrzeć na to, co wyprawiają klienci?
Informacja o tym, że wyprzedaż w Zarze zaczyna się w czwartek, dotarła do mnie niezawodną pocztą pantoflową. Godzina 0 miała wybić o 10 rano. Byłam pewna, że przyjeżdżając do sklepu o tej porze, zastanę pustki i spokojnie poprzeglądam wyprzedażowe perełki. Nic z tego. Byłam cztery minuty po otwarciu sklepu, a na ziemi już walały się sterty wieszaków, ubrania leżały poupychane na nieswoich półkach, a w sklepie były tłumy. Chciałam przechytrzyć klientki Zary i dostać się na wyprzedaż jako pierwsza, a to one przechytrzyły mnie.
- Jak ja nie cierpię wyprzedaży – taka była moja pierwsza myśl po szybkiej analizie sytuacji. Uzbroiłam się w cierpliwość. Podeszłam do pierwszego wieszaka z ubraniami. Przywitała mnie taka liczba produktów, że nie mogłam nawet jednego dokładnie obejrzeć. A to jeszcze nie wszystko.
- Towar jest na bieżąco uzupełniany. Przecież wszystko nie zmieściłoby się na sklepie – opowiada Paulina, która pracuje w odzieżówce. Ja tu myślę o tym, jak przyjemnie polowałoby się na wyprzedaży, kiedy asortymentu byłoby o 50 procent mniej, a tu taka wiadomość. – Przecenione jest wszystko, co znajduje się na sklepie i z magazynu dosyłane są ubrania z tej oferty. Jak się skończą w magazynie, kończy się u nas wyprzedaż – dodaje Natalia, kierownik jednej z polskich sieciówek.
Przeglądam trzeci z kolei wieszak pełen ubrań. Udało mi się nawet wybrać kilka rzeczy, m.in. błękitną bluzkę w paski, która będzie pasowała do wszystkiego, i różowe, luźne spodnie – najgorętszy trend tego sezonu (nie mogłam sobie odmówić). Docieram do przymierzalni – wszystko zajęte, a przede mną 11 osób czeka w kolejce. Mam chwilę, żeby popatrzeć na to, co się dzieje w sklepie. Na stołach leżą swetry pomieszane z butami. Obok przebiega zdyszany pracownik, który rozwiesza to, co klientki zostawiają w przymierzalni. Na wieszakach z sukienkami leżą rzeczy przypuszczalnie podrzucone przez kogoś, komu nie chciało się odłożyć ubrań na swoje miejsce. Wokół mnie kręcą się klientki, które tak samo, jak ja, kręcą głową z niedowierzaniem. Później to one opisują swoje wrażenia z wyprzedaży w sieci.
- Zainspirowana wątkiem o najgorszych przymierzalniach, postanowiłam dodać ten o wyglądzie sklepu w czasie wyprzedaży. Szok, szał i niedowierzanie! Tak wygląda „szanujący się” sklep. Porozwalane po całym sklepie podarte ubrania, wieszaki i buty, gdzie znalezienie dwóch do pary graniczy z cudem. Nie wspomnę o kłębach kurzu walających się po ziemi. Nigdy nie mierzę ubrań w Zarze, bo wejście do tych syfiastych przymierzalni przyprawia mnie o mdłości – pisze jedna z internautek na popularnym forum internetowym.
Czuję, jakby wyjęła mi to z ust – mnie też wkurza bałagan. Ale co tak naprawdę mają zrobić biedni pracownicy sklepu, kiedy klientów przybywa, a rąk do pracy wciąż jest tyle samo?
- Czas wyprzedaży to najgorszy czas pracy w odzieżówce. Są nocki, trzeba reorganizować cały salon, trzeba też przemetkować wszystkie ubrania. W czasie wyprzedaży zazwyczaj na zmianie jest więcej pracowników niż normalnie, ale to też zależy od sklepu, bo nie każdy może sobie na to pozwolić. Jak jest wyprzedaż, teoretycznie mamy mniej obowiązków. Ale co z tego, kiedy to ludzie robią na salonie straszny bałagan, bo rzucają ubraniami jak szmatami i na koniec dnia wszystko jest do góry nogami. W przymierzalniach są całe góry ubrań i nie nadążamy ich roznosić – opowiada Paulina, która pełni funkcję sprzedawcy w sieciówce.
To niejedyny problem, który stwarzają klienci. Przeżyję te tłumy, przeżyję sterty ciuchów na ziemi. Ale dekolt upatrzonej przeze mnie niebieskiej bluzki usmarowany wzdłuż ciemnym podkładem już mnie przerasta. Patrzę na te mijające mnie kobiety i wydaje mi się, że dla wyprzedaży są w stanie urwać się z pracy, a nawet, wziąć sobie wolne! Nic dziwnego później, że makijaż wyjściowy ląduje na teoretycznie nowej, ometkowanej rzeczy. Kondycja ubrań, które przetrwają setki przymierzeń nie może być dobra.
- Nie zaglądam zbyt często do sieciówek. Zdecydowanie bardziej wolę wizyty w second handach. Wiem, że wielu z was powie zaraz, że używany ciuch to nie to samo, co nowy, prosto z półki, ale czy tak jest naprawdę? Szczególnie podczas wyprzedaży! Ile osób przed wami przymierzy tę spódnicę czy koszulkę? 10, 20? Te rzeczy naprawdę niczym nie różnią się od tych kupowanych w ciucholandach pod względem czystości – zdradza redaktor prowadząca WP Kobieta, Ola Nagel.
Niejeden sprzedawca, który pracuje lub pracował kiedykolwiek w sklepie z ubraniami, doradzał mi, aby przed założeniem wyprać rzeczy kupione na wyprzedaży. Oczywiście znajdą się wśród nas osoby, które będą uważać, aby nie ubrudzić, nie rozerwać i nie pognieść ubrań. Znajdą się takie, które zawsze skrupulatnie odłożą wszystko na swoje miejsce, ale ilu z nas zdarzyło się niechcący coś upuścić, a następnie tego nie podnieść?
Możemy mieć pretensje o to, że niektóre ceny są zawyżane, a materiał na metce nie zgadza się z rzeczywistym składem ubrania. Ale ten wyprzedażowy bałagan, te sterty rzeczy na ziemi i stołach, ten fluid na kołnierzyku to nie wina sprzedawców. Niestety, w dużej mierze, stoimy za tym my sami. I chociaż doskonale o tym wiem, przeszkadza mi to i za każdym razem zarzekam się, że nigdy więcej…
Tymczasem wyszłam ze sklepu z parą różowych spodni, które wpadły mi w oko parę akapitów wyżej. Będą idealnie pasowały do kupionej na zimowej wyprzedaży pasiastej bluzki.