Polka mieszka w Teksasie. "Na drodze do szkoły mojego syna są trzy sklepy z bronią"
- Wielu Amerykanów żyje w lęku. Boją się, nawet posyłając dziecko do szkoły. Kiedy my pierwszy raz przyjechaliśmy do Stanów w 2012 roku, moja 10-letnia wówczas córka, wróciwszy z rozpoczęcia roku szkolnego, powiedziała mi, że mieli pogadankę o tym, co zrobić, jeśli do szkoły wejdzie zły człowiek. Początkowo byłam przerażona — mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Ludmiła Mitula, Polka, która mieszka w Dallas w Teksasie.
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: W tym roku w USA doszło już do 213 masowych strzelanin (takich, w których zginęły co najmniej cztery osoby, nie licząc sprawcy). Najgłośniejsza miała miejsce w szkole podstawowej w Uvalde, gdzie z rąk 18-letniego Salvadora Ramosa zginęło 21 osób. Poprzednia, tak tragiczna w skutkach, wydarzyła się zaledwie kilka tygodni wcześniej w Buffalo. Tymczasem były prezydent Donald Trump nie przestaje mówić, że "złego człowieka z pistoletem może powstrzymać tylko dobry człowiek z pistoletem".
Ludmiła Mitula, Polka mieszkająca w Dallas: Właśnie mija Memorial Day, który jest bardzo ważny świętem pamięci w Stanach Zjednoczonych, porównywalnym do 4 lipca. To taki dzień, który Amerykanie zwykle celebrują, organizując spotkania ze znajomymi przy grillu czy idąc na piknik. W tym roku ten dzień był bardzo przygnębiający. Nie słyszałam, żeby u kogokolwiek z sąsiadów były spotkania towarzyskie. Wszyscy żyją tragedią z Uvalde.
Jest to bardzo smutne, co mówi Donald Trump, ale prawdą jest, że Republikanie popierają jego opinię. Oni nie widzą w tym problemu. Uważają, że to nie broń zabija, tylko zły człowiek. Powołują się na 2. poprawkę do Konstytucji, która gwarantuje obywatelom prawo do posiadania broni. Mówią, że chcą być wolni i jest to ich prawo, by broń posiadać.
Amerykanie nie boją się, że oni lub dzieci, sami mogą stać się ofiarami tego złego człowieka z bronią? Strzelanina w Uvalde odbyła się w szkole, podobnie jak wiele poprzednich. Nie trzeba przesadnie używać wyobraźni, by uruchomić w sobie obawę o to, że każdy może znaleźć się na linii strzału szaleńca.
Wielu Amerykanów żyje w lęku. Boją się, nawet posyłając dziecko do szkoły. Kiedy my pierwszy raz przyjechaliśmy do Stanów w 2012 roku, moja 10-letnia wówczas córka, wróciwszy z rozpoczęcia roku szkolnego, powiedziała mi, że mieli pogadankę o tym, co zrobić, jeśli do szkoły wejdzie zły człowiek. Początkowo byłam przerażona, ale potem zrozumiałam, że to standardowa procedura, by uświadomić dzieci, jak mają się zachować, jeśli do takiej sytuacji dojdzie, np. gdzie mogą się schować. Takie zajęcia organizowane są cyklicznie, zawsze na rozpoczęcie roku szkolnego.
Właśnie miałam zapytać, czy szkoły przygotowują uczniów do tego typu sytuacji, ponieważ częstotliwość podobnych tragedii jest przerażająca. Dochodzi średnio do ponad 10 tygodniowo. Nie sposób uniknąć tego tematu. Jak nauczyciele rozmawiają o tym z dziećmi?
W czasie spotkań padają pytania o to, czy w domu jest broń, a jeśli tak, gdzie jest przechowywana. Mój 4-letni wówczas syn miał taką rozmowę nawet w przedszkolu. Wrócił wówczas do domu i zapytał mnie: "Mamusiu, gdzie mamy broń?". Wytłumaczyłam mu, że nie mamy broni w domu, że jesteśmy z innego kraju, więc nie mamy takiego zwyczaju.
Statystki mówią o tym, że na 100 Amerykanów przypada 120 sztuk broni. Oznacza to, że w wielu amerykańskich domach jest broń. Da się to zauważyć?
Tak, szczególnie tu w Teksasie. Wiele osób trzyma broń w specjalnych, wyeksponowanych gablotach, do których klucz trzymają rodzice. Zdarza się, że taka gablota jest umieszczona w centralnym miejscu domu. Bywa też, że miejsce na nią przeznaczone jest w garderobie lub gabinecie pana domu. Jest coś zupełnie normalnego i powszechnego. Do tego stopnia, że na drodze do szkoły mojego syna, której przejechanie zajmuje około 20 minut, są aż trzy sklepy z bronią.
Salvador Ramos, który był sprawcą masakry w Uvalde, był latynoskiego pochodzenia. Według informacji przekazanych przez amerykańskie media rówieśnicy mieli kpić z ubioru 18-latka i kiepskiej sytuacji materialnej jego rodziny.
Niestety w Stanach Zjednoczonych wszystko kręci się wokół pieniędzy. Ludzie bardzo patrzą tu na status majątkowy. Zwykle najpierw pytają nowo poznaną osobę, gdzie mieszka, w jakiej dzielnicy. Lokalizacja wyznacza status danej osoby. My wynajmujemy dom dość daleka od szkoły syna. I zawsze, kiedy odwiedzają go koledzy ze szkoły, pytają, dlaczego mieszkamy w tym miejscu. Odpowiadamy, że wybraliśmy to miejsce, bo bliżej szkoły nie było domów do wynajęcia. Gdybym odpowiedziała, że np. tu jest taniej i wynika to z oszczędności, to by było źle widziane w szkole. Także tu sprawdza się powiedzenie, że "It’s all about money".
Można się domyślać, nikogo nie usprawiedliwiając, lecz próbując zrozumieć, że sprawcy mierzą się z dużymi trudnościami psychicznymi, które pchają ich w kierunku zbrodni.
Tak, i tutaj też dochodzimy do kwestii pieniędzy. W Stanach Zjednoczonych nie ma publicznej służby zdrowia, jest tylko prywatna, więc, żeby dostać się psychologa czy psychiatry trzeba zapłacić za wizytę niemałe pieniądze. Wielu osób zwyczajnie na to nie stać. Problem zdrowia psychicznego w USA jest ogromny, większy nawet niż w Europie.
Po tej tragedii szkoły organizowały dla uczniów rozmowy z psychologiem?
Tak, u mojego syna w szkole było takie spotkanie. Jednak warto zauważyć, że do podobnych tragedii dochodzi tak często, że ludzie już nauczyli się z tym żyć. Mój syn, początkowo zszokowany takimi pogadankami w szkole, teraz już się przyzwyczaił, że one się odbywają. Powiedział do mnie: "Mama, to już normalne. Przecież to się ciągle dzieje". Takie sytuacje zdarzają się na tyle często, że nawet ludzie nie zdążą otrząsnąć się z jednej strzelaniny, a już dochodzi do kolejnej.
Zmieniając temat, co wśród Polaków w USA mówi o wojnie w Ukrainie?
Przede wszystkim widoczne jest ogromne zaangażowanie Polaków, solidarność. Każda z polskich organizacji, które tu funkcjonują, np. polska szkoła czy polski kościół, zbierała pieniądze na pomoc Ukrainie. Ja sama również angażowałam się w takie zbiórki. Ja jako Polka, stale spotykam się ze słowami uznania ze strony Amerykanów. Kilka dni temu byłam na manifestacji w geście solidarności dla Ukrainy. Kiedy ludzie dowiadywali się, że jestem Polką, ściskali mnie i dziękowali za to, co Polacy robią dla Ukraińców.
W polskich mediach gorącym tematem jest obecnie tzw. "proces dekady", czy sądowa batalia hollywoodzkich sław: Amber Heard i Johnny’ego Deppa. Domyślam się, że po drugiej stronie Atlantyku, też ludzie tym żyją. Zastanawia mnie, jak odbierają takie publiczne "pranie brudów", które w Polsce byłoby nie do pomyślenia.
W pierwszych dniach procesu faktycznie wszyscy tym żyli, później trwało oczekiwanie na wyrok. Przykro się tego słucha, bo to rzeczywiście w tym procesie wszystko jest "nagie". Zaskakujące jest to, że w Amerykanów to nie dziwi. Czasem mam wrażenie, że w Stanach nikogo nic nie szokuje. To ma odzwierciedlenie również w codziennym życiu.
Skandale obyczajowe, jak zdrady czy rozwody, zdarzają się nawet osobom piastującym wysokie stanowiska w ważnych instytucjach. Ale już po kilku dniach emocje opadają i Amerykanie zaczynają takie osoby, że tłumaczyć, że przecież to normalne, bo wielu ludzi się rozwodzi i nie jest to nic nadzwyczajnego. Dlatego to, co dla Polaków jest szokujące w procesie Heard kontra Depp, Amerykanie przyjmują jako coś normalnego.
A jednak się tym emocjonują.
Tak, co ciekawe, postrzegają to jako coś równie istotnego, jak wspominany wcześniej temat dostępu do broni czy wojnę w Ukrainie. Nie potrafią rozgraniczyć, co tak naprawdę ma znaczenie. Podobnie przez wiele dni emocjonowali się aferą z Willem Smithem. Ludzie dyskutowali o tym, jakby to było coś niezwykle ważnego. Ameryka tym żyła. Tak jest, aż dany temat się wypali. A później pojawia się kolejny.
Z pewnością Amerykanie żyją też wysoką inflacją, która w USA sięga obecnie 8,4 proc. i jest najwyższa od czterech dekad, przebiła prognozy.
Zgadza się. Jest to bardzo odczuwalne, szczególnie jeśli chodzi o ceny żywności i paliwa. Wcześniej za zatankowanie auta do pełna płaciliśmy około 60 dolarów, obecnie 100. Mleko kosztowało 1,20 dolara, teraz kosztuje już ponad dwa. Tradycyjny bajgiel kosztował 70 centów, teraz 1,20 dolara. Nie ma już chyba niczego, co można by kupić za jednego dolara. Jeszcze do niedawna za 10 dolarów można było kupić siatkę podstawowych produktów żywnościowych, teraz trzeba na nie wydać dwa razy tyle. Drastycznie wzrosły też ceny samochodów używanych i nieruchomości. Domy, które przed pandemią kosztowały 600-700 tys. dolarów, teraz kosztują ponad milion.
Ameryka przestaje być ekonomicznym eldorado?
Mam wrażenie, że Ameryka faktycznie przystaje być krajem, o którym się marzy. Robi się bardzo droga, a także coraz mniej stabilna. Poza tym, państwo nie roztacza opieki nad obywatelami. Jeśli coś się stanie, a np. nie ma się prywatnego ubezpieczenia medycznego, to jest duży problem. W sytuacjach poważnych chorób ludzie tracą domy, bo nie są w stanie zapłacić za opiekę medyczną. Często, z dnia na dzień, tracą też pracę, a żaden zasiłek im nie przysługuje. Ameryka nie jest już tym rajem, którym kiedyś była.
Jednak mimo tych wszystkich niedogodności lubię Amerykę, bo to kraj wielu możliwości. Poza tym podoba mi się myślenie Amerykanów, że wiek to tylko liczba. Równouprawnienie jest realne, a kobiety są silne i bardzo przedsiębiorcze. A przede wszystkim, w Ameryce podoba mi się to, że prawie na każdy problem znajdzie się rozwiązanie.
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.