Polki na misjach w najodleglejszych zakątkach świata
Jak się daje komuś krzyż na drogę, to w slangu oznacza: i tak ci się nie uda. Magda też dostała krzyż - tyle że dosłownie, wraz z Biblią z rąk arcybiskupa. Razem z nim wyruszyła na misję do Afryki. Zresztą bardzo udaną.
08.07.2015 | aktual.: 08.07.2015 13:20
Jak się daje komuś krzyż na drogę, to w slangu oznacza: i tak ci się nie uda. Magda też dostała krzyż - tyle że dosłownie, wraz z Biblią z rąk arcybiskupa. Razem z nim wyruszyła na misję do Afryki. Zresztą bardzo udaną.
Tej niedzieli Magda nie zapomni chyba do końca życia. 14 grudnia 2014 roku na uroczystej mszy arcybiskup poznański Stanisław Gądecki zwraca się do niej z ambony. Mówi wtedy: Droga siostro w Chrystusie, Bóg wybrał cię, abyś szła i owoc przynosiła, i aby owoc twój trwał. Idź więc i głoś Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Oto twoi przewodnicy na apostolskich drogach: krzyż i Biblia. Oto twoja pomoc w każdym niebezpieczeństwie. Oto twoja pociecha w życiu i przy śmierci.
Jej idolka walczyła z trądem
Magda sama przyznaje, że nie wie, skąd dokładnie jej się to wzięło. To, czyli pragnienie, może nawet potrzeba wyjazdu na misję chrześcijańską. - Nie kojarzę tego z jakimś konkretnym wydarzeniem czy spotkaniem - mówi. Już w liceum wiedziała, że chce podążyć śladami jej wielkiej idolki, dr Wandy Błeńskiej, która przez ponad 40 lat pracowała w ośrodku leczenia trądu w ugandyjskiej Bulubie nad Jeziorem Wiktorii i była nazywana Matką Trędowatych. Magda, która miała okazję spotkać ją parokrotnie, mówi: Dla mnie jest ona wzorem misjonarki świeckiej, przepełnionej Bogiem i miłością do drugiego człowieka.
Z biegiem lat pragnienie nie słabło, wręcz przeciwnie. Magda na swoim blogu przyznała kiedyś: Z lekarską częścią marzenia troszkę nie wyszło (choć fizjoterapia po części medyczna też jest). Za to misyjna część na studiach zaczęła się coraz bardziej urealniać, dzięki Akademickiemu Kołu Misjologicznemu (AKM), utworzonemu w 1927 roku przy wydziale teologicznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Działała w nim aktywnie przez całe studia, a nawet i później.
Wciąż było jej jednak mało, wciąż szukała swojej drogi, która niechybnie wiodła do Afryki. I wtedy zrządzeniem losu w czasie Europejskich Spotkań Młodych Taize w Rotterdamie, gdzie jako wolontariuszka sprzątała po posiłkach, między stołem a workiem na śmieci poznała grupę braci ze zgromadzenia Misjonarzy Kombonian Serca Jezusowego. Zaraz po powrocie do Polski dołączyła do TUCUM, czyli chrześcijańskiego ruchu związanego z kombonianami. Pod jego skrzydłami zaliczyła kolejne kamienie milowe na drodze do Afryki: warsztaty, rekolekcje, comiesięczne wyjazdy do Krakowa, przygotowania do świeckiej misji. - Jeszcze bardziej rozkochiwałam się w misjach i pragnieniu wyjazdu - przyznaje.
Wśród misjonarzy dominują kobiety
W Polsce odgrodzonej od świata żelazną kurtyną na odrodzenie misyjne trzeba było czekać do początku lat 70. Wcześniej księża, zakonnicy i zakonnice wyjeżdżali nieoficjalnie, dopiero w 1968 roku ojcom werbistom udało się zorganizować pierwszą formalną misję.
Centrum Formacji Misyjnej kilkanaście lat temu zaczęło na misje wysyłać też ludzi bez habitów, ale z Bogiem w sercu i na ustach. - To były inicjatywy oddolne, osoby świeckie same zaczęły przychodzić, dopytywać o możliwość wyjazdu. Po prostu są ludzie, którzy chcą służyć kościołowi nie tylko na miejscu, ale i na drugim końcu świata - wyjaśnia dyrektor Centrum Formacji Misyjnej ks. Jan Fecko, misjonarz z prawie 30-letnim stażem (14 lat w Afryce, najpierw w Górnej Wolcie, obecnie Burkina Faso, później Wybrzeżu Kości Słoniowej, 15 lat w Belgii). - Mam więc doświadczenia kościoła i rozwijającego się i zwijającego - śmieje się ks. Fecko.
W 2014 roku pod skrzydłami CFM działało na całym świecie 2065 misjonarzy, w tym 61 świeckich. Zdecydowana większość z nich to kobiety. - Myślę, że kobietom z racji tego, że mają strzec ogniska rodzinnego, troszczyć się o życie, nie tylko fizyczne, ale i duchowe, religijność przychodzi łatwiej. Są też zazwyczaj bardziej uczuciowe: widząc obrazek, co prawda mocno zdeformowany, afrykańskiej biedy, wzruszają się, chciałyby się nad tymi ludźmi ulitować, pomóc im - mówi ks. Fecko.
Osoby świeckie przygotowują i wysyłają na cztery kontynenty także Świeccy Misjonarze Kombonianie. Jak do tej pory w ciągu roku wyjechało pięć kobiet, kolejne trzy właśnie przygotowują się do podróży.
Konieczne zaświadczenie od księdza i psychologa
Standardowo formacja i w CFM i w ŚMK trwa dwa lata. Ks. Fecko mówi, że czasem dostaje maile i telefony z serii: straciłem pracę, a lubię podróżować, to może pojechałbym sobie na misję. - Od razu mówię, że najpierw trzeba zaangażować się w działalność misyjną w kraju. Wtedy temat się kończy - śmieje się dyrektor CFM.
Żeby w ogóle móc na poważnie planować misję, trzeba spełnić kilka warunków: mieć za sobą co najmniej rok zaangażowania misyjnego w Polsce, dekret od biskupa, a ten mogą dostać tylko gorliwi chrześcijanie, praktykujący i zaangażowani w działalność charytatywną. Niezbędne są również badania lekarskie, bo praca na misji to ciężki kawałek chleba, także duchowo, więc obowiązkowe jest orzeczenie od psychologa. Później jest dwuletnia formacja i jej zwieńczenie: doświadczenie wspólnotowe przez co najmniej kilkanaście tygodni (u Kombonianów) albo nawet i rok (w CFM).
W przypadku Magdy formacja przeciągnęła się do trzech lat, by mogła skończyć studia fizjoterapeutyczne i mieć konkretny fach w ręku. W międzyczasie dwa razy była na misji w Republice Zielonego Przylądka. Najpierw w 2011 roku przez miesiąc pomagała w prowadzeniu rekolekcji dla młodzieży na Wyspie Santiago, później w 2012 roku przez dwa miesiące odwiedzała chorych, pomagała fizjoterapeutycznie w szpitalu, prowadziła warsztaty z pierwszej pomocy i profilaktyki dla dzieci ulicy.
Była też wolontariuszką w prowadzonym przez siostry elżbietanki sierocińcu Dom Pokoju na Górze Oliwnej w Jerozolimie, doświadczenie misyjne zdobywała również w Ghanie. - Podczas wolontariatu na Cabo Verde czy w Jerozolimie doświadczyłam, jak ogromną łaską jest wiara, którą mi przekazano, kochająca rodzina, dom. Jest to ogromnym darem od Boga, bo tak wielu ludzi tego nie ma - wyjaśnia Magda.
W końcu, po 11-tygodniowym doświadczeniu wspólnotowym, była gotowa do wyjazdu. - Byłam w pełni otwarta na miejsce, do którego zostanę posłana, choć miałam wybór. I jakoś tak wyszło, że tym miejscem okazała się Etiopia, z czego ogromnie się cieszę – tłumaczy.
Rodzina tęskni
Od pół roku jest już na misji w Etiopii. Przyznaje, że jak na razie jedyną trudność sprawiają jej czasami różnice kulturowe i język, choć od przyjazdu intensywnie uczy się amharskiego. - To czasami powoduje drobne nieporozumienia, a przede wszystkim może utrudniać relacje z ludźmi - wyjaśnia. Ale tylko czasami. - W Etiopii ludzie są wspaniali, bardzo otwarci i pozytywni, chętni do pomocy i troskliwi, dzięki czemu aż tak bardzo nie odczuwam, że jestem daleko od bliskich, bo ludzie tu chcą sprawić, bym czuła się jak w domu.
Misjonarka przyznaje, że dla rodziny i przyjaciół jej wyjazd jest dość trudny. Wiadomo, odległość i tęsknota, a także strach, jak sobie poradzi i czy będzie bezpieczna. - Do tego też dochodzi troszkę stereotypowe postrzeganie Afryki jako miejsca przepełnionego biedą, chorobami, brakiem cywilizacji. I dlatego też boją się, że może mi się coś tu stać - wyjaśnia Magda. Dodaje, że stopniowo przygotowywała najbliższych na zbliżający się wielkimi krokami wyjazd. Widzieli przecież, jak mocno jest zaangażowana w misyjną działalność, jak dużo szczęścia jej to dawało. - Choć wiem, że cały czas mieli też nadzieję, że „zmądrzeję” i zostanę. Mimo że nie do końca zgadzali się z moją decyzją, to ją zaakceptowali, co dla mnie było bardzo ważne – mówi.
Na razie mieszka w Addis Abebie, gdzie jest - jak sama określa - całkiem po europejsku. - Tym, co mnie do tej pory szokuje, jest ogromna liczba osób bezdomnych i żebrzących. Naprawdę ogromna! Też jest tu wielki kontrast - z jednej strony naprawdę nowoczesne budynki, a tuż obok nich malutkie domki zbudowane z błota i blachy - opowiada. - Ludzie są niezwykle sympatyczni, bardzo często zagadują, są niesamowicie chętni do pomocy w znalezieniu miejsca czy jakimkolwiek innym problemie z odnalezieniem się - dodaje.
Najpierw nakarmić, potem nauczać
Codzienność Magdy to modlitwa i praca. Wylicza: każdego dnia Eucharystia we wspólnocie, wieczorne nieszpory, adoracja, modlitwa osobista i czytanie Pisma Świętego, poza tym oczywiście normalna praca z chorymi, w końcu jest fizjoterapeutką. Wyjaśnia: Wykonuję moją pracę maksymalnie dobrze, starając się w ten sposób pokazać tym ludziom, często bardzo cierpiącym i opuszczonym, miłość i troskę Chrystusa o każdego z nich. Czasami ludzie pytają, co ja tu robię, dlaczego zostawiłam Polskę, rodzinę, przyjaciół, pracę, by być z nimi. I wtedy jest okazja, by dzielić się wiarą.
- Osoby świeckie sakramentów udzielać nie mogą, jadą więc do pomocy księżom i zakonnicom, by budować wspólnotę chrześcijańską, a jeżeli już istnieje - by ją umacniać. A misjonarze świeccy, podobnie jak siostry zakonne, ponadto pracują: w szpitalach, w szkole, w sierocińcach - wyjaśnia ks. Fecko.
To kontrastuje z obrazem misjonarza, jaki podsuwają internetowe memy. Na przykład taki z Europejką i małym czarnoskórym dzieckiem, które z zaskoczeniem pyta: czyli mówisz, że przyjechałaś opowiadać o Jezusie, a nie przywiozłaś nic do jedzenia?
Magda przyznaje, że z takim zarzutem się spotkała. I jednocześnie tłumaczy: Obecnie zasadą misjonarzy jest to, by najpierw dać jeść czy pomóc tak po ludzku, dopiero potem nauczać. Bo wiadomo, że jak ktoś jest głodny, to raczej będzie mieć problem, by skoncentrować się na czymś więcej, niż poszukiwanie jedzenia. No i też takim najlepszym świadectwem misyjnym, o wiele mocniej przemawiającym niż słowa, jest miłość i miłosierdzie okazywane drugiemu człowiekowi.
- Misjonarze mają doskonałą opinię wszędzie na świecie, są z ludźmi, mieszkają wśród ludzi i żyją dla ludzi. Żaden misjonarz, czy to kościoła katolickiego, czy protestanckiego, nie ma problemów, żeby zostać przyjętym, bo dzielimy z ludźmi ich troski, zmartwienia, radości – wyjaśnia ks. Jan Fecko. I wspomina, jak na misjach w Górnej Wolcie i Wybrzeży Kości Słoniowej często słyszał od miejscowych: ty jesteś nasz. Odpowiadał im zawsze: jak wasz, popatrzcie na moją biała skórę. A oni mu na to: nieważne, jesteś nasz, mówisz jak my, jesz to, co my.
Dlatego zdaniem Magdy świeccy misjonarze są bardzo potrzebni. - Poprzez prowadzenie zwyczajnego życia, takiego jak wszyscy wokół, mają możliwość bycia bliżej ludzi - mówi. I zapewnia, że jej dwuletnia służba na misji nie jest żadnym wielkim wyrzeczeniem ani bohaterstwem. - Ogólnie powołanie misyjne ma każdy ochrzczony. Choć dla większości jest to misja w swoim środowisku, świadczenie o Chrystusie w szkole, w pracy, na ulicy, wszędzie tam, gdzie jesteśmy. Choć w przypadku świeckiej osoby jest to wciąż stuprocentowo świeckie życie, bo pracujemy najczęściej w swoim zawodzie, możemy założyć rodzinę, itp. Tylko miejsce pracy troszkę bardziej odległe - śmieje się Magda.
Aneta Wawrzyńczak/(aw)/(kg), WP Kobieta