Półnagi Apollo w autobusie. Polski mężczyzna jak go Pan Bóg stworzył© Shutterstock.com

Półnagi Apollo w autobusie. Polski mężczyzna jak go Pan Bóg stworzył

Przemysław Bociąga

Latem na polskich ulicach kwitną nagie torsy mężczyzn. Rozbierają się, bo nie potrafią dobrze się ubrać. Niezależnie od wieku, tuszy i muskulatury torsów owych wolelibyśmy nie oglądać. Zanim jednak przejdziemy do rad w kwestii letniej ulicznej mody, musimy zaliczyć lekcję podstawowej przyzwoitości i higieny.

Nie oszukujmy się: żyjemy w świecie Mad Maxa. Jak w tym postapokaliptycznym filmie wyglądają ludzie, żyjący na pustyni bez wody ani cienia?

Mniej więcej tak, jak w polskim autobusie miejskim między czerwcem a przynajmniej początkiem października: między ludźmi nie ma przyjaciół a w ludziach nie ma przyzwoitości. W surowym środowisku po zagładzie świata, jaki znamy (czytaj: w 2019 roku w warunkach fali upałów) liczy się tylko przeżycie. Żeby przeżyć, trzeba się schłodzić.

W filmie, gdzie gangi kontrolujące nieliczne pozostałe ujęcia wody i źródła energii brutalnie zniewalają ludzi, wygląd pozbawiony elegancji jest uzasadniony. Ludzie ubierają się w byle co albo wcale, bo dokładnie tyle mają do dyspozycji: trudno oczekiwać fraka i muchy, kiedy dokoła susza i walka o wodę z kaktusów. Ale dlaczego kultywować bylejakość, gdy woda jest – jeszcze – ogólnodostępna, nie żyjemy na zabójczej pustyni, a i klimatyzacja bywa tu i tam?

Druga przewaga kina nad autobusem: w kinie nie śmierdzi spoconym aktorem.

"Piwo ukształtowało..."

W rzeczywistości A.D. 2019, czyli j e s z c z e przed katastrofą klimatyczną, widok nagich i półnagich torsów, na który jesteśmy narażeni każdego dnia, kiedy temperatura wskakuje na ponad 28 stopni, w ogóle nie jest nam potrzebny.

Nie chodzi bowiem tylko o to, że w ich obecności (ze względu na antyczne zamiłowanie do popiersi można spotkać nazwę „gołoklates”) innych ludzi płci obojga bolą oczy, a czasem nosy. Rzecz w tym, że ubranie służy do czegoś więcej niż ochrony przed pogodą. Strój jest elementem szeroko pojętej kultury, czyli tym, co wyróżnia ludzi spośród innych ssaków. Z całym szacunkiem do szympansów i goryli, nie bez powodu rzadko spotykamy je w tramwajach i w metrze. Przyjęło się bowie uważać, że z człowieczeństwem ściśle wiąże się kilka społecznych przyzwyczajeń, a odziewanie się jest jedną z nich.

W dzielnicy mieszkaniowej w upalną niedzielę widok faceta bez koszulki pod blokiem jest na porządku dziennym. W bardziej publicznych miejscach, na przykład w autobusie – staramy się (nieco) bardziej: tu męska golizna od pasa w górę jest na ekspozycji tylko troszeczkę.

Ale to i tak o troszeczkę za dużo. Plagą polskich miast są koszulki bez rękawów, za to z rozcięciem na ręce tak wielkim, że bez trudu przywdziałby je ludzik Michelin. Moja dzisiejsza poranna podróż do redakcji przebiegała w towarzystwie sympatycznego mężczyzny lat czterdziestu kilku, o urodzie zawodowego dusiciela, który ramiona eksponował tak wyraźnie, że niemal widać było sutki.

Kadry, które są wyraźnie zakazane w mediach społecznościowych, widzimy na ulicach niemal codziennie. Mój dzisiejszy współpasażer nie był niestety rekordzistą. Piękno swojej talii dał mi wczoraj podziwiać inny Atrakcyjny Kazimierz, łysy i niedogolony, za to rzetelnie owłosiony na całym torsie i plecach, co z łatwością mogłem dostrzec dzięki uprzejmości koszulki, do której producent zapomniał doszyć boki, że o rękawach nie wspomnę – miała tylko przód i tył.

Może więc powinienem się cieszyć, że dane mi było zaznać widoku męskiego ciała, które zimą tak pilnie strzeżone jest przez puchowe kurtki i mechate polary? Niestety, nie był to żaden Efeb. Boskie ciało przechodnia nie znało siłowni ani diety pudełkowej, jeśli dostąpiłem jakiejś łaski, to raczej widoku nagich piersi. Niżej jednak, zgodnie z porzekadłem, "piwo ukształtowało to wspaniałe ciało".

Ośmielę się także podejrzewać, że delikatne lśnienie widocznych zdecydowanie zbyt często w naszej przestrzeni publicznej tak zwanych okolic brzusznych nie jest zasługą brokatowych mgiełek z fikuśnej drogerii czy oliwki do ochrony pięknej skóry, ale namacalnym i wyczuwalnym w powietrzu dowodem, że nagość nie jest najskuteczniejszym z antyperspirantów.

Antyczny wzorzec przechodnia

W 1930 roku John C. Fluegel zadał w swojej książce "Psychologia ubioru" kluczowe pytanie: jaka jest pierwotna funkcja odzieży? Czy jest nią ochrona przed czynnikami atmosferycznymi? Nie – odpowiedział – bo nie każde warunki wymagają ochrony, a nawet ludzie żyjący w bezdeszczowych tropikach zakładają coś na siebie. Już prędzej – dowodzi – chodzi o wstyd, chociaż nawet w społeczeństwach, które nie znają tabu nagich piersi czy przyrodzenia, jakaś forma ubrania występuje. W pierwszej kolejności musi więc chodzić o ozdobę – oto konkluzja psychologa.

Co zmieniło się przez 90 lat, które upłynęły od postawienia tej tezy? Na to, jak się ubieramy, zaczęło mieć coraz większy wpływ pojęcie wygody, czy też, jak kto woli, komfortu. Może trudno w to uwierzyć, ale pomysł, że ubrania służą do tego, by było nam w nich wygodnie, jest stosunkowo nowy. To właśnie idea ozdoby – a w drugiej kolejności, przynajmniej w wypadku Europy – skromności – rządziła przez stulecia naszym wizerunkiem i odpowiadała za to, jakie części ciała zakrywamy, a które możemy pozostawić odsłonięte.

A z męskim ciałem wiadomo – sprawa nie jest łatwa. Z jednej strony bowiem stawiane było za wzorzec piękna. Wystarczy przywołać tu jako dowód liczne wizerunki świętych czy (niemal) nagiego, ukrzyżowanego Chrystusa. Albo sławny rysunek Leonarda da Vinci – nagiego mężczyznę wpisanego w kwadrat i okrąg tak, by ukazać jego idealne proporcje. Genialny Leonardo zilustrował w ten sposób starożytny traktat architektoniczny, którego autor Witruwiusz właśnie z męskiego ciała wywodził idealne proporcje, które proponował zastosować przy projektowaniu budynków.

John Fluegel twierdził, że mężczyźni ładniejsi są w ubraniu niż bez, w przeciwieństwie do kobiet. Przez wieki przesadnie rozebrana kobieta gorszyła wielu tak samo jak przesadnie wystrojony mężczyzna. Do dzisiaj zresztą taki facet jest uważany za element płciowo niepewny.

- Polacy zbyt często błędnie zakładają, że nagość jest dobrą ochroną przed upałem, a nie doceniają możliwości, jakie daje dobry ubiór – wyjaśnia Michał Kędziora, autor bloga Mr. Vintage i znawca męskiej garderoby. Jako krytyk i projektant męskich strojów Kędziora zdaje sobie sprawę z tego, jak ubraniem podkreślać harmonijność proporcji ciała, nie rezygnując z komfortu.

– W upale temperatura nagiego ciała wystawionego na słońce rośnie natychmiast, więc dążenie do odkrywania się jest nieporozumieniem. Co innego delikatne okrycie jasnymi, przewiewnymi ubraniami – tłumaczy. Jak podkreśla, nie ma na myśli siateczkowych podkoszulek (to raczej ta nagość), ale koszule z naturalnych tkanin o luźnym splocie. – Nie doceniamy naturalnych tkanin, takich jak len czy bawełna. Len jest bardzo przewiewny, ale pewnie wielu osobom wydaje się niedbały, bo łatwo się gniecie. Ja bardzo sobie to cenię – kontynuuje Kędziora. Jak podkreśla, bawełna też jest dobra, bo jako naturalna tkanina pomaga odprowadzić wilgoć. Jasne barwy pomogą odbić promienie słoneczne.

Uczmy się od Włochów

I właśnie dlatego przez ostatnie dwieście lat mężczyźni ubierali się skromnie, ale dokładnie. Skromnie nie znaczyło zaś skąpo, ale tak, by nie przesadzać z modą, nie będąc jednocześnie nagim. Bo chociaż w klasycznym malarstwie czy na figurach kościelnych świętych ciało mężczyzny może być ideałem piękna, to to autobusowe, codzienne ciało przechodnia już niekoniecznie. Tak zwany „dywan na klacie” to tylko jedna z cech różniących polską rzeczywistość od antycznego wzorca.

– Co więcej – popiera mnie znawca protokołu i etykiety Adam Jarczyński – kraje, gdzie upały takie jak obecnie występują dłużej i od dawna, pokazują, że męskie nagie torsy nie są jedynym możliwym rozwiązaniem. Weźmy za odniesienie basen Morza Śródziemnego. Tam nagości nie spotkamy nie tylko w miastach, ale nawet na wsiach. Wyjątkiem są oczywiście szczególne przypadki, takie jak pracownicy kopiący rowy czy Polacy na wakacjach – zauważa. Co stoi za tekstylnym wyrobieniem Południowców? Jarczyński wylicza: większe doświadczenie i świadomość, że nawet zwykła bawełna koszula może mieć różny stopień przewiewności. A dla Polaka przewiewna bawełna to podkoszulek dziergany w dziurki, przez które widać i "moher", i sutki, i wszystkie cielesne skazy czy bliznę po wyrostku.

Mieszkańcy śródziemnomorza mają mocniej wdrukowane w świadomość, by odpowiednio osłonić skórę od gorących słonecznych promieni. – Marynarkę w upale oczywiście można zdjąć, ale co można zyskać zdejmując koszulę? – pyta Jarczyński.

Jak podkreśla, "luz" i wygoda – w tym wypadku rozumiana jako zapewnianie sobie komfortu temperatury – wchodzą również do oficjalnego dress code'u. Jednak tam, gdzie to się liczy, mężczyźni nabierają doświadczenia i pewnej świadomości, że elegancja i komfort się nie wykluczają. Czy podobna świadomość przeniesie się na polskie ulice?

Miejmy nadzieję. W końcu jest – i wygląda na to, że będzie – coraz goręcej. Komfort zaś niejedno ma imię. Potrzebujemy więcej mężczyzn (i kobiet), dla których komfortem jest czuć, że wyglądają przyzwoicie i adekwatnie do okazji. Nawet jeśli okazją tą jest przejażdżka miejskim autobusem.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (571)