Potrzebna pomoc dla córki strażaka. Ewa jest chora
Ufamy im bezgranicznie, bo nie zważywszy na porę roku i godzinę zawsze nam pomogą. Mowa o strażakach, którzy cieszą się największym zaufaniem publicznym. Dziś córka jednego z mundurowych walczy z poważną chorobą. Strażacy nigdy nie proszą o pomoc, ale teraz sytuacja jest wyjątkowa.
W 2005 roku Tomasz Raban dopiero co ukończył szkołę. Mógł wybrać każdy zawód na świecie, ale za przykładem kolegów postanowił wstąpić do Straży Pożarnej. Bo choć profesja najczęściej jest kojarzona z gaszeniem pożarów, to przede wszystkim to pomoc dla innych. Tomkowi do szkoły aspiranckiej nie udało się dostać. Ale w 2008 roku na egzaminach pokonał wielu chętnych i wywalczył miejsce w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej nr 3 w Warszawie. Od 10 lat pracuje na tej samej zmianie, dzielnie walczy z żywiołami i udziela pomocy potrzebującym. Wszystko to pomimo, że 6 lat temu jego życie wywróciło się do góry nogami…
- W 6 miesiącu ciąży dowiedzieliśmy się, że nasze dziecko ma wodogłowie, a jego nieprawidłowe ułożenie może świadczyć o artrogrypozie – mówi Kasia, żona Tomka. I dodaje, że w ciągu kilku tygodni lekarze powiedzieli jej i Tomkowi, że jej dziecko może nie przeżyć. I choć nikt nie dawał szans, to w 37. tygodniu ciąży na świat przyszła Ewa. – Całe 2200 gram naszego "nieszczęsnego szczęścia" – mówią rodzice.
Dziewczynka była niedotleniona, miała zdeformowane stópki, problemy z dłońmi, połamane obie kości udowe i zwichnięte biodra. Badania rentgenowskie nie pozostawiały złudzeń, że o samodzielność Ewy będzie trzeba długo walczyć. W 8. miesiącu życia dziecko zachorowało na padaczkę typu Westa, która z każdym napadem cofała ją w rozwoju. Na szczęście odpowiednia terapia zatrzymała napady. I choć dziś Ewa nie mówi i nie chodzi, to jest dzielnym przedszkolakiem.
6-latka uczęszcza do przedszkola specjalnego. Ma tam zajęcia m.in.: pedagogiczne, logopedyczne, psychologiczne, a nawet i dogoterapię. Około godziny 13 kończy zajęcia i wraca do domu na małą drzemkę. Potem ma ciąg dalszy rehabilitacji. – Teraz robimy ćwiczenia wzmacniające jej pion, tak aby córka siedziała pewniej i stabilniej– mówi Tomek. I dodaje, że marzy mu się, aby dziewczynka nie przewracała się na bok, a w przyszłości samodzielnie wstawała.
Tomek, który w straży służy od 10 lat nigdy nie myślał o rezygnacji z pracy. Kasia po urodzeniu Ewy porzuciła karierę w resocjalizacji, aby zająć się wychowaniem dziecka. O tym, jak ciężko utrzymać się z jednej pensji i jakie są zarobki w straży, przypominać nikomu nie trzeba. – Tu nikt nie przychodzi dla pieniędzy, tylko aby pomagać innym – mówi strażak. I dodaje, że dziś tej pomocy potrzebuje dla swojej córki.
Bo na 17 kwietnia dziewczynka ma zaplanowaną wizytę u lekarza w Lublinie. Ma mieć przeszczepione komórki macierzyste od niespokrewnionego dawcy. Koszt leczenia jest jednak bardzo wysoki, więc rodzice o pomoc proszą w sieci. – Kilka dni temu żona założyła zrzutkę dla Ewy (tu kliknij), aby zebrać pieniądze na jej leczenie. Przeszczep komórek macierzystych ma na celu odbudowę zniszczonej tkanki nerwowej. Kosz jednego zastrzyku to 6500 zł plus koszty hospitalizacji. A terapia rozłożona jest na 5 podań – opowiada strażak. Łącznie to około 35 tysięcy złotych. Ale jedna 5-razowa seria nie wystarczy, aby pomóc Ewie. Przedszkolak taką terapię powinien przechodzić raz w roku.
Rodzice wierzą, że dzięki pomocy ludzi uda się "posprzątać bałagan w główce Ewy". Do tej pory udało się zebrać ledwo ponad 2 tysiące złotych. Kwota, której potrzebuje dziewczynka, tak naprawdę nijak się ma do tego, co na co dzień robią dla nas strażacy. Oni nawet nie wiedzą, komu pomagają, robią to z dobroci serca, niejednokrotnie narażając własne życie. Strażacy najczęściej przybywają jako pierwsi na miejsce wypadku, udzielają pierwszej pomocy, zapobiegają panice czy przeprowadzają akcje ratunkową.