Protesty na Białorusi. Białorusinki mówią, jak wyglądają demonstracje
"Wczoraj nie poszłam na demonstracje. Jak zobaczyłam w telewizji wojsko jadące do miasta, to zwyczajnie się przestraszyłam" – opowiada Tanya Semenuk. O tym, jak wyglądają protesty, czy w Mińsku jest bezpiecznie oraz jak działają media, opowiedziały nam Białorusinki.
Demonstracje nadal się odbywają, jednak Białorusini podkreślają, że chcą pokojowo wyrazić swój sprzeciw. Tanya na co dzień mieszka w Warszawie, jednak kilka dni temu wróciła do Mińska. Rozmowę ze mną zaczęła od tego, że chce przekazywać prawdę, bo jest to dla niej ważne i jest dumna ze swoich rodaków. – Wróciłam, bo musiałam przedłużyć wizę. Przyjechałam z moim mężem, który jest warszawiakiem. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, jednak na granicy było bardzo spokojnie. Celnicy zapytali tylko, po co i na ile jedziemy. Obyło się bezproblemowo – relacjonuje.
Tanya nie wiedziała, czy będzie mogła czuć się bezpiecznie, jednak teraz wszystkich uspokaja. – Za dnia życie wygląda normalnie. Ludzie chodzą do pracy, restauracje czy kina są otwarte. Różnica jest taka, że na ulicach jest dużo mniej ludzi, a wieczorami raczej nikt nie wychodzi z domu. Nawet repertuary są tak dostosowane, żeby każdy około 20 czy 21 był w domu – mówi w Rozmowie z WP Kobietą.
Co będzie dalej?
Białorusinka mówi również o protestach, które odbywają się codziennie. – Nie zawsze są to takie duże demonstracje, jak w zeszłą niedzielę. Trzeba zaznaczyć, że ludzie protestują w pokojowy sposób. Podejrzewamy, że te wszystkie zamieszki, które miały miejsce i osoby, które rzucały koktajlami Mołotowa, to byli podstawieni ludzie Łukaszenki. Moi znajomi, którzy chodzą na protesty, mówią, że ludzie są bardzo spokojni. Przynoszą sobie wodę czy lody, śpiewają pieśni. Dzielą się i wspierają, bez agresji – relacjonuje.
Dziewczyna nie spodziewała się takiego odwetu ze strony władzy. Łapanki i akty agresji, które miały miejsce zszokowały wszystkich. – Kiedy prezydent przyjechał do swojej siedziby i zobaczyliśmy zdjęcia, kiedy wysiada uzbrojony i towarzyszy mu jego syn – Mikołaj, który nawet nie ma 16 lat w kamizelce kuloodpornej i z ostrą bronią, nie wiedzieliśmy co o tym sądzić. Ustawił sobie wkoło swojej rezydencji oddziały i drut kolczasty. Widać, że się boi. Po drugiej strony barykady byli ludzie, którzy sobie tylko stali. Wyglądało to niesamowicie – opowiada.
Tanya jest pełna podziwu dla odwagi i heroizmu swoich rodaków, przyznała jednak, że pomimo chęci sama nie odważyła się iść na protest. – Zamierzałam iść razem ze wszystkimi, ale kiedy zobaczyłam w telewizji wojsko uzbrojone po zęby, które tu jechało, zwyczajnie się wystraszyłam. Wyłączyli również internet, więc nie mogłam się z nikim skontaktować. Nie poszłam. Teraz wiem, że było bezpiecznie – mówi.
– W telewizji pokazują jawną propagandę. Wszyscy to widzą. Oczywiście "lecą" normalne programy, ale często też pokazują, jaka Białoruś jest wspaniała i piękna. Jak wszystkim się tu dobrze żyje i po co coś zmieniać. Ciągle mówią, że te protesty są niezgodne z prawem. Na początku głosili, że na ulicach są tylko prostytutki, narkomani i cały margines społeczny. Teraz mówią, że to najemnicy ze strony Polski, Litwy i Stanów Zjednoczonych. Ludzie wychodzą z transparentami, na których jest napisane, gdzie pracują, ile zarabiają i że nikt nie musi im płacić – tłumaczy.
Na ulicę również wychodzą kobiety z transparentami i odwagą. – Widziałam zdjęcie dziewczyny z kręconymi włosami, która niosła tabliczkę z napisem: "mam kręcone włosy, ale nie jestem owieczką". To robi ogromne wrażenie, jestem bardzo dumna. To nieprawda, że kobiety były łagodniej traktowane przez oddziały. Dla nich nie miało znaczenia czy to mężczyzna, czy kobieta, ale jeśli ktoś był "pyskaty" zostawał zatrzymywany, a to coś się z nimi działo, wszyscy wiemy - opowiada. – Kobiety protestują w dzień, wtedy trudniej o prowokacje i retuszowanie zdjęć. Wychodzą ubrane na biało z kwiatami i po prostu idą – dopowiada.
Tanya niedługo wraca do Polski. Jej rodzina nadal zostaje w Mińsku. – Wcześniej strasznie się bałam o rodzinę, dopóki tu nie przyjechałam. Teraz wiem, że jeśli nie wychodzisz wieczorem, to możesz czuć się bezpiecznie. W sobotę wracam do Warszawy, pewnie bez przeszkód. Chociaż nie brałam udziału w protestach, to nadal będę mówić głośno o tym, co się dzieje na Białorusi. Jedyne co mnie teraz zastawia, to to, co będzie dalej. Łukaszenko twierdzi, że kraju "nie odda", nikt go nie popiera, nie ma drogi ucieczki. Co dalej będzie? – pyta.
Kierownik państwa
Alina Koushyk, która mieszka w Polsce i pracuje dla telewizji Biełsat, również mówi o szoku i niedowierzaniu, kiedy zobaczyła Łukaszenkę z bronią w ręku. – Biorą pod uwagę skalę zastraszenia, jaką obecnie stosuje już nielegitymacyjna władza na Białorusi. W fabrykach są rozdawane ulotki, które mówią, że jeśli pójdziesz na protest, to stracisz pracę. Programy radiowe i telewizyjne są przerywane komunikatami, że demonstracje są niezgodne z prawem i każdy, kto wyjdzie na ulice, może zostać ukarany. Rząd robi wszystko, co może, żeby ludzie zostali w domu, a oni i tak wychodzą. Zdjęcia z protestów robią ogromne wrażenie. W zeszłą niedzielę to było po prostu morze biało-czerowno-białych flag i ludzi, którzy chcą walczyć o godne życie. A czym odpowiedział "kierownik państwa"? Wybudował mur z sił specjalnych i drutu kolczastego i wysiadł z bronią w ręku i niepełnoletnim synem, który również był uzbrojony – relacjonuje.
– Nikt nie dał się sprowokować. Wszyscy protestują bardzo pokojowo i w bardzo pozytywny sposób – podkreśla dziennikarka.
Alina oddalona tyle kilometrów od rodzinnego domu czuje się bezpiecznie, jednak myślami jest ciągle z najbliższymi, którzy aktywnie uczestniczą w protestach. – Za każdym razem, kiedy moja mama wychodzi na ulice w Grodnie, albo mój tata, zawsze pojawiają się myśli, że może nie wrócić, bo władza jest nieprzewidywalna w swoich reakcjach. Jak na razie są bezpieczni – uspokaja.
– Wszyscy mają nadzieję, że odbędą się sprawiedliwe wybory, jednak widzimy, że Łukaszenko władzy nie odda. Psychiatrzy postawili mu już diagnozę. Wiemy, że jest niezrównoważony psychicznie i wszystkiego można się po nim spodziewać, dlatego te protesty są tak pokojowe. Niczego nie można zarzucić tym ludziom. Kierownikowi państwa została już tylko administracja i siła. Nie wiemy też na jak długo, bo zdjęcie z "narady specjalnej", na którym widzimy tylko jego z synem i sekretarką. To sprawia wrażenie, jakby opuścili go ci najbliżsi ludzie. Oczywiście nie wiemy, jak to wygląda, ale komunikaty prasowe, które udostępniają, są bardzo sprzeczne – opowiada.
Dziennikarka zaznacza, że sytuacja jest bardzo dynamiczna, a rządzący zmielili swoją taktykę. – Już nie ma łapanek na przypadkowych ludzi. Teraz skupili się na ludziach, którzy mają coś do powiedzenia, liderów opinii. Wczoraj zatrzymano dwie osób, które koordynują protesty. Teraz największym zagrożeniem są ludzie, którzy mogą coś zrobić. Wielu moich kolegów, a przede wszystkim koleżanek, którzy pracują na miejscu, przeżyli straszne rzeczy. Byli bici, jedna dziewczyna dostała kulą gumową. Nie ukrywam, że niektórzy mają problemy psychiczne, boją się wrócić do pracy, a oni zawsze wychodzili i byli na czele wszystkiego. Minął już czas wyłapywania dziennikarzy, jednak nie wiemy, jak długo potrwa ten "spokój". Podziwiamy ich i wspieramy codziennie, szczególnie kobiety. To, co robią i z jaką odwagą, jest niesamowite – podkreśla.
– Teraz, jak wspominałam, jest spokojniej, ale były również drastyczne przypadki. Na początku protestów zatrzymano naszego kolegę z ciężarną żoną. Ją wypuścili, ale jemu połamali obie ręce. Świadectwa tych ludzi są wstrząsające, nie rozumiemy skąd w tych ludzi tyle bestialstwa – zastanawia się.
Na pytanie, czy chciałaby być z bliskimi w tym momencie, odpowiada po chwili zastanowienia. – Zanim to się wydarzyło Białorusini czasem bali się wypowiadać w telewizji "opozycyjnej", a teraz sami proszą, aby dać im głos. Dostajemy dużo słów podziękowania, nasze dziennikarki, które są na miejscu, kilka razy dostały kwiaty w ramach wdzięczności. W Polsce również czuję tę solidarność. Widzę duże zaangażowanie. Nie tylko ze strony rządu, ale również wielu organizacji pozarządowych. Dostaliśmy dużą ilość wsparcia i solidarności – opowiada.
Jak my, zwykli obywatele, możemy pomóc? – Przychodzić na spotkania wsparcia, ja też tam często bywam. Głos, że się z tym nie zgadzacie, też jest bardzo ważny. Można również wpłacać pieniądze na zbiórkę organizacji, która wcześniej wspierała walkę z koronawirusem, kiedy nasz rząd zbagatelizował sprawę, teraz pomagają osobom, które straciły pracę albo nie czują się bezpiecznie na Białorusi – apeluje.