"Tutaj panuje chaos i dezinformacja". Jana Shostak pojechała do Grodna na wybory
27-letnia kobieta przebywa w rodzinnym mieście i każdego dnia ona i jej rodzina czują strach. – Gdy idę przez miasto z białą opaską, to oglądam się za siebie, czy nikt nie jedzie za mną – przyznaje. – Nigdy nie wiesz, z której strony się pojawią. Jeżdżą nawet ukryci w karetkach i gdy ludzie myślą, że nadchodzi pomoc, to oni wyskakują i robią swoje – dodaje.
16.08.2020 11:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Klaudia Stabach, WP Kobieta: Czego najbardziej się boisz?
Jana Shostak, artywistka: Każdego dnia boję się, że mnie zamkną, że zamkną mojego brata czy ojca. Oglądając te wszystkie nagrania z Mińska oraz widząc, co się dzieje na ulicach innych miast, w tym tutaj w Grodnie, wiem, że tak naprawdę nikt nie jest bezpieczny. Moi rodzice najbardziej boją się o mojego brata. On ma 15 lat, jest dobrze zbudowanym, rosłym chłopakiem, więc nawet idąc spokojnie przez miasto może wzbudzić podejrzenia, że zaraz zacznie stawiać opór.
A on chce protestować?
Tak, w pokojowy sposób wykazujemy swoją niezgodę mimo panującej walki z własnym strachem. W ostatnie 2 dni wyszły dziesiątki tysięcy osób na ulice w różnych miastach i wsiach.
Jakie to są konkretnie sposoby protestowania?
Na przykład trąbienie podczas jazdy samochodem. Od kilku dni słychać ten dźwięk z każdej strony. Mojemu tacie już popsuł się klakson od częstego używania. Można też wziąć udział w tzw. łańcuchach solidarności. Ludzie zbierają się w różnych miejscach, na rondach, placach, przy ulicach i idą ramię w ramię. Po pierwsze to pokazuje, że obywatele potrafią wspólnie sprzeciwiać się władzy, a po drugie jest też pewną formą zabezpieczenia. Gdy idziemy blisko siebie, to jest trochę mniejsze prawdopodobieństwo, że milicja czy inne służby coś nam zrobią.
Ludzie wtedy mniej się boją?
Nie sądzę. Propaganda strachu to część białoruskiej mentalności. Tutaj ludzie doskonale wiedzą, że władza ma długie ręce i może sięgnąć po każdego. Przyznam, że ja nawet teraz, rozmawiając z tobą, trochę się obawiam, bo już kiedyś trafiłam przed sąd.
Co się stało?
W 2016 roku zrobiłam zdjęcie przed polskim konsulatem w Grodnie, gdzie odbywał się Czarny Protest. Później opublikowałam to zdjęcie i udzieliłam wywiadu, w którym powiedziałam, że osobiście nie popieram aborcji, ale uważam, że każda kobieta powinna mieć wybór. Później zostałam wezwana na rozmowę z funkcjonariuszami. Nie była przyjemna. Następnie odbyła się sprawa w sądzie, bo znalazł się świadek, który potwierdził, to co zrobiłam. Dostałam karę grzywny – 300 dolarów oraz pouczenie.
Ale tamten protest przecież nie dotyczył spraw białoruskich.
Co z tego. Wystarczyło, że wychyliłam się poza ramy narzucane przez władze. Oni nie lubią, gdy ktoś publicznie zabiera głos, wygłasza swoje poglądy, manifestuje. W związku z tym uważam, że teraz każdy i każda, kto choćby wychodzi na ulice z białym kwiatkiem lub opaską na ramieniu, to jest bohaterem i bohaterką. Uwierz mi, że zdecydowanie się na pokazanie publicznego sprzeciwu to nie są łatwe decyzje, bo ludzie często działają po omacku. Tutaj panuje chaos i dezinformacja.
Z powodu problemów z dostępem do internetu?
Brak dostępu do sieci utrudnia możliwość sprawdzenia informacji, ale okazuje się, że na Telegramie, czyli aplikacji pozwalającej przesyłać zaszyfrowane wiadomości, pojawiają się również podejrzane treści. Wczoraj słyszałam nagranie, gdzie jakiś oficer rosyjski w bardzo przekonywujący sposób mówił o tym, że wojska rosyjskie na dniach przekroczą nasze granice. Ponadto mój brat widział na ulicy mężczyznę w rosyjskim mundurze. To wszystko oczywiście może być prowokacją, ale nie zmienia faktu, że trudno jest racjonalnie myśleć w takich momentach. Ja i moja cała rodzina długo rozmawialiśmy wczoraj o tym.
To akurat dobrze, bo im częściej ludzie będą podejmować te tematy, tym jest większa szansa, że więcej osób sprzeciwi się władzy.
Nie wiem, czy to cokolwiek da oprócz psychologicznego napięcia. Ostatnio zaczęłam zwracać uwagę na to, o czym rozmawiają przechodnie. Myślę, że 80 proc. osób, które mijam, mówi właśnie na temat sytuacji w kraju. Szkoda mi tylko, że są to głównie młodzi. Starsze pokolenie zazwyczaj nie ma dostępu do internetu i jedynym źródłem wiedzy jest państwowa telewizja. Nawet ci, którzy mają odbiorniki i nadajniki satelitarne, nie mogą swobodnie oglądać kanałów innych niż kierowane przez władzę, bo są one zagłuszane. Wiem, że moja babcia głosowała na Łukaszenkę, bo nie ma pojęcia, co się naprawdę dzieje.
Niektórzy też nie chcą wiedzieć. Ludzie pracujący w państwowych instytucjach czy fabrykach boją się stracić pracę. Tak było odkąd pamiętam. Będąc nastolatką próbowali w szkole nakłonić nas do zapisania się do tzw. młodzieżówki partyjnej. Ja i jeszcze jedna osoba z klasy nie chcieliśmy tego zrobić, to wychowawczyni prawie mnie błagała, żebym się zgodziła.
Dlaczego?
Powiedziała, że nie dostanie rocznej premii, jeśli nie będzie miała kompletu uczniów na liście.
Podczas niedzielnych wyborów w komisjach zasiadało wielu nauczycieli i część z nich później zdobyła się na odwagę i odczytała prawdziwe wyniki głosowania. To trochę napawa optymizmem.
Tak, to pokazuje, że w ludziach coś pękło. Podobnie jest z pracownikami dużych zakładów, którzy od kilku dni protestują. W Grodnie jest tak już chyba w większości fabryk. Tam pracują nie tylko młodzi ludzi, ale głównie osoby w wieku mojego ojca. To widać po tym jak różnorodna jest masa mityngujących: przemawia przed tłumem lekarz, emeryt, który był obserwatorem, pracownica sklepu, mistrz świata w lekkoatletyce.
Wierzysz, że się uda?
To trudne pytanie. Z jednej strony całym sercem jestem przekonana, że jeśli tylko się nie poddamy, to coś się zmieni, ale z drugiej tracę ten zapał, widząc, że jesteśmy osamotnieni. Europa niby chce nam pomóc, ale co z tego skoro to nie jest takie proste. Właśnie przeczytałam, że Robert Biedroń, który jest przewodniczącym delegacji europarlamentu do spraw relacji z Białorusią, chciał do nas przyjechać, ale nie został wpuszczony. Ze strony krajów europejskich pomoc nie może skończyć się tylko na sankcjach wobec Łukaszenki i jego otoczenia, ale musi dotyczyć także Rosji, z którą jesteśmy powiązani, chociażby węglem.