Prowadzą własne biznesy. Boją się, że nawrót pandemii odbije się jeszcze mocniej na kieszeni
Stres i niepewność - te słowa dominują w rozmowie z osobami, które prowadzą swoje biznesy. – COVID zrujnował nas finansowo, do tej pory nasza sytuacja była bardzo dobra, i nagle musieliśmy ruszyć oszczędności. Mąż przez pandemię dostaje kilkaset złotych mniejszą pensję. Ja mam etat mniejszy o połowę - mówi nam Karolina Zaręba, która jest kierowniczką niewielkiej cukierni.
Od soboty, 17 października, w całym kraju obowiązywać będą nowe zasady bezpieczeństwa w związku z pandemią koronawirusa. Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział zawieszenie działalności basenów, aquaparków i siłowni. Szkoły tańca, parki trampolin, sale zabaw - to miejsca, które, póki co, pozostają otwarte. Ale właściciele i tak, spodziewają się najgorszego. Obecnie, z zapartym tchem czekają na całościowe rozporządzenie rządzących dotyczące zasad profilaktyki przeciw COVID-19.
Są branże, których nic nie zniszczy. Są też takie, które rewelacyjnie funkcjonowały przed pojawieniem się koronawirusa, ale pandemia drastycznie spowolniła ich rozwój i odebrała możliwość zarobkowania. Do takich między innymi należy branża turystyczna, eventowa, rozrywkowa, czy sportowo-rekreacyjna, jak szkoły tańca. – W czasie lockdownu i podczas odmrażania czułam się pozostawiona sama sobie, bezsilna i z ogromnym ciężarem psychicznym – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Karolina Nowacka, właścicielka sieci szkół tanecznych.
Cisza przed burzą
– Początek roku to czas, w którym zaczyna się rozkwit w szkołach tańca. Cała ta energia została 12 marca odcięta. Wszystko ucichło, a tętniące życiem siedziby opustoszały – wspomina Karolina, która w Warszawie prowadzi trzy studia. – Wszyscy instruktorzy zostali z dnia na dzień bez regularnych kursów. Nikt nie wiedział, ile to potrwa. Na początku zakładaliśmy optymistyczną wersję, że ta sytuacja unormuje się w ciągu 2 tygodni – dodaje.
Miesiąc zamienił się w trzy. Biznes zamarł. – To był ogromny stres. Szkoła stała w miejscu, nie działała, a koszty ponosiliśmy. Wtedy bardzo dużo miejsc o naszym profilu zdecydowało się zamknąć. Właściciele nie mieli sił działać w takich niepewnych okolicznościach – mówi Karolina.
Na pytanie, czy zna osobiście kogoś, kto zamknął szkołę, mówi, że tak. – Rozumiem ich decyzję. Ludzie w ten biznes zainwestowali mnóstwo pieniędzy, sama dużo inwestuję. Właściciel biznesu obawia się o wszystko jednocześnie: o współpracowników, o siebie, o klientów, stres jest skumulowany. Nie wszyscy chcą się borykać z takimi uczuciami – podsumowuje.
Paula Pustułka z Uniwersytetu Humanistycznego w Warszawie tłumaczy, że w sytuacji niepewności dróg radzenia sobie z sytuacją jest kilka. – Jeśli nasza tolerancja niepewności i wcześniej uzyskana pozycja na rynku na to pozwalają – należałoby próbować działać dalej w nowej rzeczywistości, np. rozwijać swoją obecność w sieci i przekonywać klientów, że warto zmienić swoje wyobrażenia o konieczności fizycznego kontaktu. Jeśli nie jest to możliwe, osobom w zawodach i branżach szczególnie dotkniętych przez pandemię nie pozostaje nic innego jak podjęcie innej pracy, nawet takiej, która oznacza pogorszenie się prestiżu, mniejszą satysfakcję czy niższe zarobki – podsumowuje socjolożka.
"Odmrażanie trwa do dziś"
Karolina obserwowała, jak jej znajomi z parkietu zawieszają działalność. Sama nie zdecydowała się na taki krok, choć przez ostatni czas stała się kłębkiem nerwów.
Na pytanie do jakiej granicy jest w stanie dojść obecnie, mówi: "moje myślenie sprowadza się do tego, żeby się odnaleźć w każdej sytuacji. Jeżeli nie będę miała na to siły, to muszę zamykać szkoły".
Tancerka aktualnie osiągnęła stabilizację, ma jednak świadomość, że to może nie potrwać długo. – Mam teraz deja vu. Informacje, które ciągle napływają o ilości zachorowań, zgonów, powodują, że znów czuje się bardzo niepewnie – wyjaśnia nasza rozmówczyni.
"COVID nas zrujnował"
Karolina Zaręba jest kierowniczką niewielkiej cukierni. Choć wydawać by się mogło, że ciasta ludzie będą jedli i podczas izolacji, kobieta tłumaczy, że mają w sklepach drastyczny spadek zamówień.
– Nasza firma działa 6 lat, w związku z kryzysem ludzie z dnia na dzień przestali przychodzić, wydają pieniądze na bardziej potrzebne rzeczy niż ciasta. Wolą sami upiec, niż kupować, bądź zaopatrzyć się w słodkości w markecie. W dodatku jest mniej imprez, co skutkuje mniejszą ilością sprzedawanych towarów. Zamiast zamówień na kilkadziesiąt osób, jest kupowany niewielki torcik na 15-20 osób – tłumaczy kierowniczka.
Dodaje, że niepewność jutra wykańcza ją i jej męża. – COVID zrujnował nas finansowo, do tej pory nasza sytuacja była bardzo dobra, i nagle musieliśmy ruszyć oszczędności. Mąż przez pandemię dostaje kilkaset złotych mniejszą pensję. Ja mam etat mniejszy o połowę. Do tego kredyt, 3-letnie dziecko, które akurat nie dostało się do państwowego przedszkola – wymienia Karolina. Chcąc poprawić swoją sytuację, zaczęła tworzyć rękodzieło. Póki co, jej plan pozyskania dodatkowych środków finansowych, spalił na panewce.
– Teraz, jak się wydawało, że już powoli wszystko wraca do normy, zapowiadane są zwolnienia. Boję się każdego dnia o przyszłość. Liczę każdy grosz – mówi Karolina Zaręba, kierowniczka cukierni.
W podobnym tonie wypowiada się 24-letnia Magda, która oprowadza zagranicznych turystów po Krakowie. Branża turystyczna, jest jedną z tych, które najmocniej ucierpiały podczas pandemii koronawirusa. Firma, w której pracuje krakowianka, jeszcze prosperuje, ale jej upadek to kwestia czasu.
"Zatrudnili się w Żabce"
– Boję się, choć wiem, że sobie poradzę, bo nie raz musiałam żyć skromnie. Znam jednak osoby, których firmy upadły w marcu, a one dalej są bez pracy. Jeśli pojawia się jakaś oferta na rynku, to chętnych jest od groma. Większość ludzi, które znam, przebranżowiła się. Wielu zatrudniło się w sieci sklepów Żabka – opowiada Magda. Wyjaśnia, że najbardziej szkoda jej właścicieli firm, którzy zainwestowali w biznes ogromne pieniądze i mają leasingi np. na autokary. – Ja mogę robić inne rzeczy, bardziej mi szkoda osób, które poświęciły się tej branży już lata temu, robiły kursy, otworzyły własne działalności. Masakra – kwituje.
Paula Pustułka ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej zaznacza, że obecna sytuacja ma "wygranych" i "przegranych". Ci pierwsi to osoby, które szybko reagują na zmieniającą się rzeczywistość i niedogodności z nią związane przekuwają np. w rozwój nowych pasji, czy przebranżowienie.
– "Przegrani" doświadczyli poważnych negatywnych skutków lockdownu - czy to w relacjach, czy to w pracy zawodowej - i ich należy szczególnie wspierać, potencjalnie doradzając także profesjonalną pomoc psychologiczną. Zadbać o siebie powinni także ci, którzy radzą sobie stosunkowo dobrze w sensie stabilizacji życiowej: rodzinnej, finansowej, zawodowej – mówi socjolog.
Choć można być optymistą i wierzyć, że pandemia zaraz się skończy, ostatnie dni pokazują nam, że lepiej jednak realistycznie spojrzeć na różnorodne możliwości. – Przerwę możemy potraktować jako szansę na refleksję i potencjalne przebranżowienie. Trzeba podkreślić, że tego typu decyzje powinny być konsultowane z rodziną, przyjaciółmi, a czasem też specjalistami – radzi ekspertka.
I kwituje: "Biorąc pod uwagę, że przed nami ciężka zima z sezonowym wirusem w już osłabionej gospodarce, raczej nie ma na co czekać i myśleć, że "jakoś to będzie" albo "będzie lepiej". Jest to łatwiej powiedzieć niż zrobić, zwłaszcza jeśli wpadliśmy w pułapkę tzw. utopionych kosztów, czyli włożyliśmy w coś dużo zasobów i wysiłku, osiągając złudne przekonanie, że teraz należy dany projekt za wszelką cenę uratować. Warto spojrzeć na problem z innej perspektywy i potencjalnie podjąć trudniejszą, ale racjonalną decyzję, która pozwoli nam uniknąć poważniejszych konsekwencji".