Przemoc domowa to nie awantura. "Używanie tego słowa jest stawaniem po stronie oprawcy"
Do szpitala trafiły ostatnio dwie dziewczynki z ranami kłutymi: 7- i 9-latka. Poszkodowana jest również ich matka. W opisach zdarzenia oraz wypowiedziach policjantów konsekwentnie pojawiało się w tym kontekście sformułowanie "awantura domowa". – Używanie słowa "awantura" zamiast "przemoc" to stawanie po stronie oprawcy – mówi w rozmowie z WP Kobieta psycholożka Katarzyna Nowakowska z Fundacji Feminoteka.
05.11.2021 10:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Katarzyna Pawlicka, WP Kobieta: Kiedy zasadne jest użycie słów "awantura domowa"?
Katarzyna Nowakowska: Moim zdaniem to słowo odnosi się do konfliktu dwóch w miarę równych stron, któremu towarzyszą negatywne emocje, zwłaszcza złość. Konflikt jest czymś normalnym, ludzie mają przecież czasami sprzeczne potrzeby czy przeciwstawne poglądy na daną sprawę. W normalnym konflikcie, nawet jeżeli emocje są intensywne, nie pojawia się agresja wymierzona personalnie w drugą osobę, przemoc fizyczna, zastraszanie czy narzucanie czegoś drugiej stronie siłą. "Awantura domowa" oznacza dla mnie obopólny wkład w to, co się dzieje. Użycie słowa awantura umniejsza też rangę przemocy, sugeruje kłótnię, a nie atak nożownika.
A przemoc domowa? Co kryje się pod tym pojęciem?
Z przemocą domową mamy do czynienia, kiedy strony nie są równe. Jedna, zazwyczaj przez dłuższy czas, manipuluje drugą, niszczy ją psychicznie, podważa jej poczucie własnej wartości, ogranicza kontakt ze światem zewnętrznym, stosuje gaslighting, czyli wmawia, że to krzywdzona osoba ponosi winę za przemoc, że prowokuje, jest niespełna rozumu, przewrażliwiona, że pewne zdarzenia w ogóle nie miały miejsca, a słowa nie padły, albo zostały źle zrozumiane. W przypadku przemocy domowej mamy stronę, która jest poddawana przemocy i tę, która przemoc stosuje.
Powielanie takich stereotypów językowych jest szkodliwe. W jaki sposób ta szkodliwość się przejawia?
Używanie słowa "awantura" zamiast "przemoc" jest stawaniem po stronie oprawcy. Jeżeli to robimy, obarczamy odpowiedzialnością za przemoc także ofiarę i umniejszamy jej krzywdę. Na takim przekazie zależy zazwyczaj sprawcy. Sami uczestniczymy wówczas w gashlightingu. Niestety, ofiary doświadczają go nie tylko od partnera, ale także w rodzinach, ośrodkach pomocy społecznej, na policji czy – o zgrozo – u psycholożek. Sugeruje im się, że to z nimi musi być "coś nie tak", skoro dopuściły do tego, że partner stosuje wobec nich przemoc. Mówi, że pewnie go sprowokowały lub przyczyniły się do przemocy w jakiś inny sposób.
Są wręcz osoby, które twierdzą, że kobiety doświadczające przemocy są od niej uzależnione. To najgłupsza rzecz, jaką można powiedzieć. Uzależniają rzeczy przyjemne albo chociaż przynoszące ulgę. Nie można uzależnić się od cierpienia. Można się do niego ewentualnie przyzwyczaić, co wcale nie oznacza, że cierpienie staje się mniej dotkliwe - przeciwnie.
Zobacz także
Wielu przemocowców jest bardzo sprawnymi manipulatorami.
Zdecydowanie. Trzeba pamiętać, że manipulatorzy nie ograniczają się wyłącznie do tego, co mówią partnerce. Często manipulują całym otoczeniem – stwarzają wrażenie, że tylko oni w tym związku są zdrowi psychicznie, nazywają kobietę histeryczką, wariatką i tym uzasadniają potrzebę ciągłej kontroli, nazywanej np. opieką. I tak manipulacje przemocowe zataczają coraz szersze kręgi – uczestniczy w nich właściwie całe społeczeństwo. Dlatego tak istotne jest, żebyśmy jasno nazywały to, co w takim związku się dzieje i zawsze stawały po stronie ofiary.
W mediach czytamy o przemocy domowej tylko w drastycznych sytuacjach: gdy ginie lub trafia do szpitala dziecko lub umiera kobieta. Istnieje przez to ryzyko, że jako społeczeństwo bagatelizujemy jej nieco łagodniejsze formy. Wydaje mi się, że mamy do tego tendencję.
Przede wszystkim nie wierzy się osobom, które mówią, że doświadczają przemocy. Przemoc znika wtedy z pola widzenia. Przemocowcy są bardzo często uroczymi towarzysko osobami, mają mnóstwo znajomych, są dowcipni, wykształceni, mają różne zasoby, więc otoczenie po prostu nie chce wierzyć, że taki uroczy pan profesor, menager, albo po prostu zabawny kumpel stosuje przemoc. Pojawiają się komentarze: "to jest niemożliwe, on musi mieć z nią krzyż pański". Wynika to przede wszystkim z bardzo niskiego poziomu wiedzy na temat mechanizmów funkcjonujących w przemocowych związkach. Problemem jest też przekaz kulturowy. Proszę zauważyć: mówimy np., że zazdrość jest przejawem miłości. No nie – on jest zazdrosny, bo potrzebuje kontrolować drugą osobę i czuć się jej właścicielem.
Jak zatem rozpoznać przemocowca na wczesnym etapie?
Dobrze ostrożnie traktować relacje, które zaczynają się bardzo szybko – gdy druga osoba błyskawicznie skraca dystans, wyciąga z nas informacje na temat bolesnych czy trudnych doświadczeń, za szybko wchodzi w kolejne etapy intymności. Niepokojące powinno być również okazywanie miłości na pokaz. Jeżeli po drugiej randce mężczyzna czeka na nas pod szkołą lub pracą z bukietem kwiatów, powinna zapalić się czerwona lampka. Lub jeśli następnego dnia po spotkaniu otrzymujemy 50 SMS-ów. To oznaka potrzeby kontroli, braku poszanowania do naszej przestrzeni, a nie wielkiego uczucia.
Warto też zaobserwować, jak osoba reaguje na krytykę, zwrócenie uwagi, albo kiedy ktoś zauważy jej błąd – jeśli wybucha złością, zaprzecza, zrzuca odpowiedzialność na innych, lepiej zrezygnować z bliskiej relacji. To samo dotyczy osób, które mają problem z kontrolowaniem impulsów i swojego zachowania. Niepokojącym sygnałem jest również bardzo agresywne prowadzenie samochodu.
Niestety, na początku toksyczni ludzie prezentują się od jak najlepszej strony. To może potrwać kilka tygodni. Po tym czasie zazwyczaj nie dają rady udawać i zaczynają na przykład lekceważąco wyrażać się na temat partnerki, albo ignorować jej potrzeby. Nie umniejszajmy znaczenia tego. Ważne, żeby wierzyć swojej intuicji. Jeżeli czujemy, że coś z nowym partnerem jest nie w porządku, jeżeli czujemy zażenowanie albo dyskomfort, jeżeli nas rani albo lekceważy, nie szukajmy dla partnera wyjaśnień ani wymówek, tylko wycofajmy się z relacji.
Po emisji głośnego ostatnio serialu "Sprzątaczka" przez Polskę przetoczyła się dyskusja. Główna bohaterka jest ofiarą przemocy psychicznej i znajduje schronienie w przyjaznym miejscu, gdzie otrzymuje kompleksową pomoc. "U nas graniczy to z cudem" – pisały na forach internetowych kobiety.
30 listopada 2020 roku weszło w życie nowe prawo, które pozwala policji na eksmitowanie na okres 2 tygodni osoby stosującej przemoc i bezpośrednio zagrażającej rodzinie. Po 6 miesiącach od jego wejścia w życie pojawiło się podsumowanie, z którego wynika np., że w woj. wielkopolskim ani razu nie skorzystano z takiej możliwości. Sporo interwencji z eksmisją odbyło się za to w woj. podlaskim. Wniosek jest jeden: dobrze, że są procedury, ale osoby odpowiedzialne za ich realizację powinny być po pierwsze dobrze przeszkolone, a po drugie rozliczane z ich wdrażania. W tym momencie wszystko zależy od przypadku. Możemy na przykład trafić na empatycznych policjantów, którzy mają wiedzę, przyjmą zgłoszenie i ochronią ofiary, a możemy trafić na mizoginów, którzy powiedzą, że przesadzamy, a całe zajście nazwą właśnie "awanturą".
Osobom, które odchodzą od przemocowego partnera, faktycznie jest w Polsce bardzo trudno. Ośrodki dla kobiet pokrzywdzonych przemocą domową są lokowane w dziwnych miejscach (w Warszawie taki ośrodek mieści się obok gigantycznej oczyszczalni ścieków), a warunki, delikatnie mówiąc, są trudne. Odejście od brutalnego partnera wiąże się często z koniecznością zmiany pracy, a nawet zmiany miasta, żeby ukryć się przed oprawcą. Trzeba sobie na własną rękę wynająć mieszkanie. Większość kobiet i tak wspaniale sobie radzi. Osoby, które wytrzymały ileś lat w stanie nieustannego napięcia i czujności pod butem przemocowca, mają niespotykanie wielką siłę psychiczną. Tylko dlaczego, po tym, co zniosły, oczekujemy od nich kolejnych nadludzkich wysiłków? Każda z nich powinna mieć dostęp do wsparcia, dzięki któremu będzie miała gdzie mieszkać, co jeść i z czego utrzymać siebie i dzieci w czasie przeorganizowywania sobie życia. Na razie w Polsce takiej kompleksowej pomocy nie ma.