Reklama nam niestraszna
Z telewizora dzień w dzień wychodzą do nas różowe panienki i ich małe pieski, fioletowe kuce i chude jak szkapy lalki. Każda bajka dla dzieci otoczona jest niczym złowieszczy bluszcz reklamami.
04.03.2010 16:35
Raz na jakiś czas odwiedzam sklepy z produktami dla maluchów. Zazwyczaj staram się być sama, Jadźkę bezpiecznie zostawiać w domu, aby nie kusić diabła. Ale kiedy już zdarzy się tak, że razem wchodzimy do krainy dziecięcej rozkoszy, dzieją się przedziwne rzeczy.
Z telewizora dzień w dzień wychodzą do nas różowe panienki i ich małe pieski, fioletowe kuce i chude jak szkapy lalki. Każda bajka dla dzieci otoczona jest niczym złowieszczy bluszcz reklamami - rozciąga się przed i po emisji. Żeby tylko pójść za ciosem, przycisnąć matkę, przycisnąć tatkę. A dziecko niech leje łzy szantażu, jeśli nie dostanie tego, co to na szklanym ekranie zostało ukazane w samych superlatywach.
Reklama dźwignią handlu i owszem. Dorośli są na nią bardziej lub mniej odporni, ale dzieci z łatwością poddają się przerysowanemu, landrynkowemu widzeniu świata. Trzeba być więc ostrożnym i szczwanym, mieć oczy z tyłu głowy i być odpornym na manipulację ze strony świata reklam, jak i ze strony własnego dziecka. Wiadomo przecież, co te smutne oczy i wydęta warga potrafią z nami rodzicami uczynić...
Jednak najgorszym złem nie jest wcale reklama telewizyjna. Najgorsze są panie sklepikarki. Marketing w najlepszym wydaniu - masz ochotę chwycić za włosy i zamknąć w magazynie, żeby człowiek mógł sobie z córką spokojnie pochodzić i pooglądać.
Przykłady? Dzielnicowa księgarnia. Wchodzę z Jadźką w poszukiwaniu podręcznika do hiszpańskiego. Wiem, że zaraz usłyszę prośbę o książeczkę, bez tego się nie obejdzie. Postanawiam więc, że na odczepnego wezmę jakąś w granicach pięciu złotych i po kłopocie.
Wybieram taką właśnie, bardzo ładną, z fajnymi ilustracjami. Jadźka już wyraża aprobatę, a tu nagle wyłania się zza półek niczym zjawa na zamczysku pani ekspedientka. "O, ja mam coś dla panienki! Taka książeczka śliczna, z naklejkami, ze zwierzątkami, niech popatrzy...". Ja ci dam, babo, książeczkę z naklejkami - myślę, przesuwając się powoli do wyjścia. Już taką jedną mieliśmy, dziękujemy, nie ma już miejsca na naszym meblach, żeby poprzyklejać więcej badziewia. Jadźka natomiast zainteresowała się i patrzy na mnie tym swoim błagalnym okiem.
Cudem jedynie zdołałam przemówić córce do rozsądku, że książeczka, którą dla niej wybrałam, ma same zalety. Głównie taką, że kosztuje pięć złotych, nie trzydzieści pięć. Poza tym co to jest za książka z naklejkami? "Słowo pisane jest najważniejsze" - wyszło mi jakoś tak z ust w oparach oburzenia.
Tak, ekspedientki nie mają litości dla mam i dla ojców. I w pewnym sensie je rozumiem. Jest kryzys, trzeba się wysilić, zagadać, zareklamować. Ale stoi to w sprzeczności z interesem rodzica. Na szczęście z pomocą czasem przychodzi mi sama Jadźka. Kiedy jakiś czas temu wybrałyśmy się na spacer i postanowiłam po drodze wstąpić do papierniczego po cienkopisy, zaczęła nas napastować inna pani.
Papierniczy bowiem był też sklepem z dużym asortymentem zabawkowym. Jadźka weszła, a ekspedientka rzuciła się na nią jak na najlepszą klientkę w dzielnicy. "A popatrz tu są pociągi, tu laleczki, a tu śliczne puzzle. Które ci się podoba najbardziej? Co być chciała?". No rzesz kurcze, pomyślałam sobie. Czy ona nie ma litości? Szybko ogarnęłam wzrokiem półkę z cienkopisami, nic nie znalazłam i chciałam wychodzić.
A ta swoje "A może takie szalone mazaczki dla dziecka?" - powiedziała pokazując na szklaną witrynę. I w tym momencie jak coś nie huknie... To Jadwiga wydarła się na cały sklep: "Mama, patyczki, chcę, pa-tycz-ki!!!". Podchodzę zniecierpliwiona, patrzę na gablotę, a tam plastikowe patyczki do nauki liczenia za... 2,80 zł. Popatrzyłam triumfalnie na panią ze sklepu i kazałam sobie patyczki zapakować do siateczki.
W drodze do domu kupiłam Jadźce w nagrodę za zdrowy rozsądek wielką bułę i soczek. Ech, dobre dziecko mam. Oszczędne.