Blisko ludziRodzina pani Natalii jest na zakręcie. Nie stać ich na leczenie dziecka

Rodzina pani Natalii jest na zakręcie. Nie stać ich na leczenie dziecka

Pani Natalia i jej najmłodsza córka Julianna
Pani Natalia i jej najmłodsza córka Julianna
Źródło zdjęć: © materiały prywatne
Katarzyna Pawlicka
16.04.2021 15:29

- Nigdy nie prosiliśmy o pomoc, ale teraz nie mamy wyjścia – mówi 36-letnia Natalia, mama trójki dzieci – w tym, chorującego na hiperinsulinemię, 14-letniego Michała. Rodzina od września 2020 roku utrzymuje się niemal wyłącznie ze świadczeń socjalnych. Zbiórkę założyli ich przyjaciele. To od nich pochodzi większość wpłat.

Pięcioosobowa rodzina utrzymywała się wcześniej z pensji pana Pawła (38 l.), który jest budowlańcem. Mężczyzna przez kilka lat pracował za granicą. W końcu postanowił założyć własną firmę. Wniosek o dofinansowanie złożyła do Urzędu Pracy jego żona. Niestety, został odrzucony. Wówczas rodzina została bez dochodu (wyłączając 500 plus i rodzinne).

Początek: problemy zdrowotne

- Sytuacja, w której się znaleźliśmy, doprowadziła do problemów zdrowotnych u męża – opowiada WP Kobieta pani Natalia.

Ona również nie może podjąć obecnie pracy – od wielu lat zmaga się z depresją, ma także problemy onkologiczne – obecnie wymagające regularnej kontroli. Natomiast głównym powodem jest choroba najstarszego syna. Nastolatek cierpi na hiperinsulinemię – zaburzenie świadczące o nieprawidłowym wydzielaniu i magazynowaniu insuliny.

Rodzina nie poddaje się dzięki dorywczym zleceniom oraz pomocy przyjaciół i znajomych. To oni, widząc trudną sytuację rodziny, namówili ją do założenia zbiórki w internecie.

- Nie ukrywam, że boję się hejtu: cały czas słyszymy z mężem: "weźcie się za robotę, macie przecież dwie ręce i dwie nogi" od osób, które nie znają naszej historii. Tymczasem oboje bardzo chcielibyśmy pracować, ale nie pozwala nam na to sytuacja zdrowotna oraz stan 14-letniego Michała – mówi moja rozmówczyni.

Z niezrozumieniem spotkała się także podczas ostatniej wizyty w MOPRze, gdzie usłyszała, że do maja może liczyć na pomoc w wysokości 300 złotych, a później ma znaleźć sobie pracę.

- Widzimy, ile osób potrzebuje pomocy, dlatego nie prosilibyśmy o nią, gdybyśmy mieli inne wyjście - mówi moja rozmówczyni. Pani Natalia na co dzień zajmuje się nie tylko najmłodszą, 19-miesięczną córką, ale także 14-letnim synem, który może funkcjonować normalnie wyłącznie dzięki ścisłemu przestrzeganiu specjalnej diety.

Choroba najstarszego syna

- Układa ją dietetyk, któremu płacimy miesięcznie 400 złotych. Ja muszę natomiast pilnować, co dokładnie i w jakich odstępach czasu je syn. Kiedyś wystarczyło kupić chleb i jakąś wędlinę, żebyśmy najedli się wszyscy. W diecie Wojtka, który nie może jeść niczego, co doprowadza do wyrzutu insulinowego, to wykluczone. Syn je jogurty naturalne, chleb żytni, wyłącznie chude mięso i warzywa. Musieliśmy kupić grilla elektrycznego, by odpowiednio przyrządzać mu posiłki – relacjonuje.

Niestety, chłopak wymaga dalszego leczenia oraz konsultacji lekarskich. Otrzymał skierowanie z dopiskiem "pilne" do endokrynologa oraz diabetologa, ponieważ istnieje podejrzenie guzów endokrynologicznych, które potwierdzić lub wykluczyć mogą tylko specjalistyczne badania. Pani Natalia przyznaje, że wizyty finansowane przez NFZ zostały zaplanowane na styczeń 2022 roku.

Młodszy syn – Miłosz – również czeka na wizytę u specjalisty. Okazało się, że jedna z nóg chłopca jest krótsza o prawie pięć centymetrów. – Czekamy na wizytę u ortopedy zaplanowaną na kolejny rok. Prywatnie to koszt 300 złotych za jedną konsultację – wyjaśnia.

- Obaj synowie od niedawna noszą okulary. To kolejny wydatek – dodaje.

Podjęcie pracy przez panią Natalię utrudnia również pandemia. Rodzina wylądowała ostatnio na kwarantannie. Najmłodsza córka - Julianna -  w normalnych warunkach chodziłaby do żłobka, za który, jako rodzina wielodzietna, płacą 200 złotych miesięcznie. Obecnie dziewczynka musi jednak zostać w domu. Na opiekę dziadków niestety nie może liczyć.

Szalę goryczy przelała kradzież, do której doszło w grudniu ubiegłego roku. Z piwnicy skradziono, zakupione w wakacje z myślą o założeniu firmy, narzędzia oraz jedyny sprawny środek transportu należący do rodziny – rower. Niedawno przyszło z policji pismo z informacją, że sprawa została umorzona.

- Nasz samochód jest popsuty od kilku miesięcy i nie stać nas nawet na podstawową naprawdę. By znów zaczął jeździć, potrzeba około 3 tys. złotych – wyjaśnia pani Natalia.

Ludzie dobrej woli

Rodzina zadłużyła się, by wykarmić dzieci i opłacić mieszkanie. Nadal pożyczają pieniądze od znajomych, ale oddają je, gdy tylko są w stanie – nie chcą stracić zaufania osób, które wyciągnęły do nich rękę.

- Ludzie, u których teraz mieszkamy, przygarnęli nas bez wahania wiedząc, jak wygląda nasza sytuacja. Mimo to wynajęli nam mieszkanie, w grudniu zapłaciliśmy tylko za rachunki. Gdy zalegamy z opłatami, cierpliwie czekają. Zbiórkę też założyli nasi przyjaciele. Wszystkim jesteśmy bardzo wdzięczni – opowiada pani Natalia.

Dzięki ludziom dobrej woli rodzina mogła zorganizować w tym roku święta wielkanocne – znajomi pożyczyli im 500 złotych na jedzenie. Upominki dla dzieci na Boże Narodzenie przekazała kobieta ze Śląska.

- Staramy się robić wszystko, by młodsze dzieci nie widziały, że nie mamy za co zrobić zakupów czy zapłacić rachunków. Co miesiąc każde z nich dostaje swoje pieniądze - 20 złotych, żeby miały jakieś poczucie sprawczości. Nie mieliśmy z mężem dobrego dzieciństwa, dlatego od zawsze wiedzieliśmy, że chcemy zapewnić naszym dzieciom lepsze warunki i obdarzyć je miłością – przyznaje moja rozmówczyni.

Strach przed przyszłością

W opisie zbiórki pani Natalia napisała, że "powala ją strach". Gdy pytam, czego boi się najbardziej, totalnie się rozkleja.

- Boję się, że w którymś momencie pęknę, zostawię to wszystko. Są dni, kiedy nie mam siły walczyć, choć wiem, że nie mogę się poddać. Muszę przygotowywać synowi posiłki, dbać, by jadł je o konkretnych porach. Muszę tak gospodarować pieniędzmi, by nikt nie chodził głody, a najważniejsze rachunki były zawsze zapłacone na czas – wyjaśnia przez łzy.

Choć sytuacja rodziny jest bardzo trudna, pani Natalia i pan Paweł nie obwiniają się wzajemnie.

- Bardzo się kochamy. Zawsze powtarzam, że nie ma domku bez ułomku, ale nasze kłótnie trwają najwyżej 15 minut. Nikt nikogo nie osądza, nie robimy sobie wyrzutów, nie szukamy winnych. Po prostu tak się wszystko potoczyło. Niedługo nasza 15. rocznica ślubu i musimy razem nieść ten krzyż – zapewnia moja rozmówczyni.

Osoby, które chcą pomóc rodzinie pani Natalii mogą odwiedzić stronę zbiórki na stronie Pomagam.pl. Link znajduje się TUTAJ.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (4)
Zobacz także