Rzeczywiste dziecko w wirtualnym świecie
Komputer fascynował ją od momentu, kiedy zaczęła chodzić. Zobaczyła z bliska monitor z całym jego dobrodziejstwem i okropieństwem i ją to wielce zaintrygowało. I tak już będzie do późnej starości.
Komputer fascynował ją od momentu, kiedy zaczęła chodzić. Jej wzrok wreszcie mógł znaleźć się na wysokości biurka. Zobaczyła z bliska monitor z całym jego dobrodziejstwem i okropieństwem i ją to wielce zaintrygowało. I tak już będzie do późnej starości.
Kiedy Głowa Rodzina i ja byliśmy mali, żyło się o wiele prościej. Nie było folderów, twardych dysków, portali, RSS, ani nawet stron www. Teraz dziecko rodzi się w świecie komputerów i nic nie wskazuje na to, że to ma się w przyszłości zmienić. Jadźka już poznaje informatyczne tajemnice. Na razie nauczyła się wciskać „power on”. Ten sam guzik ma funkcję także „power off”, co bywa dla nas bardzo uciążliwe. Jesteś w samym środku ważnego projektu, śpieszysz się, dwoisz i troisz, a tu cichcem, na paluszkach tudzież na czworakach, Jadźka zbliża się do biurka i z wielką satysfakcją wyłącza ci komputer, a razem z nim niezapisane, cenne informacje! Dramat i szczękanie zębami.
Nic dziwnego, że małą interesuje świat zamknięty w komputerze. Rodzice spędzają przed nim wiele czasu pracując. I nie tylko. Piszą co nieco, zabawnie stukając na klawiaturze. Iga tak bardzo chciała doskoczyć do stołu i wciskać literki, że zafundowaliśmy jej już dawno temu własną, prawdziwą klawiaturę. Jest wprawdzie stara i niepodłączona do niczego, ale Jadźka ma wprawę w udawaniu. Klepie na niej zapewne swoje wiersze i opowiadania o tym, czym jest życie z takimi rodzicami jak my.
Ogromne zainteresowanie budzi w niej też graficzny tablet i piórko do rysowania. Patrzy, jak mama zamiast na papierze (jak każdy normalny człowiek) dzióbie coś na jakimś kawałku plastiku, a potem to wszystko wyskakuje na monitorze. Jaga wdrapuje mi się wtedy na kolana i sama chce malować swoje wypracowane do granic możliwości, idealne (powiedzmy…) kółka. Cały czas patrzy jednak na tablet i nie rozumie, jak to się dzieje, że nie ma tam ani śladu jej kolistych kształtów.
No cóż, przyjdzie czas, że wszystko zrozumie doskonale. Lepiej od nas. Nie od dzisiaj wiadomo, że kolejne pokolenia chłoną informacje i umiejętności z dziedziny „komputerologii” w zastraszającym tempie. Ile to matek twierdzi, że ich córka w wieku czterech lat formatuje twardy dysk, a syn sam ściąga sobie torrenty z Kubusiem Puchatkiem. Opustoszałe place zabaw już dawno zostały zamienione na gierki, kolorowanki i rebusy online. Dzieci siedzą godzinami przed monitorem i uczą się życia z wirtualnego świata. Przykładem na to są moje dwie małoletnie siostrzenice. Nie wiedzą co to guma do skakania, państwa-miasta czy gra w dwa ognie. Nie zakopywały nigdy „sekretów” pod drzewem, ani nie bawiły się w Indian.
Za to doskonale wiedzą, jakiego chłopaka ma Miley Cyrus i jak według najnowszych trendów w modzie nastolatek ma ubrać się na szkolne tańce (koniecznie z gołym pępkiem i w dżinsową mini, gdyby ktoś z wapniaków nie widział). Kiedy przyjeżdżam do nich z Jadźką, mała aż rwie się, aby pobawić się z Agą i Anią. Ale ich dzieci szybko nudzą. Biegną więc do komputera – najlepszego przyjaciela, aby włączyć gadu-gadu i poplotkować z równie nowoczesnymi koleżankami i kolegami. Czy wyłącznie takie „zabawy” czekają na naszą córkę w przyszłości? I co się robi, żeby dziecko nie wyrosło na komputeromaniaka?
Niby wiadomo – przykład z góry. Zachęcanie do zabaw i kreatywnego spędzania czasu. Ograniczanie kontaktów z komputerem i kontrola przeglądanych treści. To wszystko może w dużej mierze pomóc w wychowaniu zdrowego dziecka. Ale jeśli to wszystko zawiedzie? Jeśli nie pomogą tłumaczenia, rozmowy i inne takie psychologiczne podchody? Co, jeśli kiedyś i tak usłyszymy: „Cała klasa ma już komputer, dlaczego odcinacie mnie od świata? Dlaczego? Ja chcę grać w simsy i kropka!”.
Jestem jeszcze za młodą mamą, żeby wiedzieć, co w takich chwilach mówić. Może na zaś ktoś mi poradzi, a jeśli nie, poczekam na swoją kolej. W końcu trzeba być elastycznym i dostosowywać się do okoliczności. Na razie problem jest mniejszy, chociaż nie tak znów bardzo bez znaczenia – jak jej wytłumaczyć, że przycisk „power off” nie jest do zabawy?