Blisko ludziRzuć wszystko i jedź pracować na Bali. To prostsze, niż myślisz

Rzuć wszystko i jedź pracować na Bali. To prostsze, niż myślisz

- Wiodłam życie, które było jak wygrana na loterii: wielki dom, wielka pensja, dwóch wspaniałych synów i kochający mąż - mówi Renee Martyna. - Ludzie nie mogli zrozumieć, jak mogę być nieszczęśliwa? Długo myślałam, że coś ze mną nie tak.
Miała wszystko, o czym można marzyć, a jednak rzuciła stabilne życie i wyjechała na indonezyjską wyspę Bali: nie na wakacje, ale do pracy. Dziś jest współwłaścicielką Hubud, miejsca, w którym pracują zdalnie freelancerzy z całego świata.

Rzuć wszystko i jedź pracować na Bali. To prostsze, niż myślisz
Źródło zdjęć: © Facebook/hubudbali
Karolina Głogowska

06.03.2017 16:16

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Renee mówi, że to ludzie tacy, jak ona: duszący się w szklanych biurowcach, sztywnych procedurach korporacji, stałych etatach i rutynie, która każe podążać wyznaczoną przez społeczeństwo ścieżką. Na swojej drodze spotyka wiele kobiet, które marzą o rzuceniu wyznaczonej im roli, ale… wciąż nie mają odwagi, by to zrobić. Na jednej z najpiękniejszych wysp świata, wśród palm, na rozłożonych matach, organizuje dla nich szkolenia z motywacji i rozwoju. Hubud, czyli hub in Ubud (w wolnym tłumaczeniu „centrum Ubud” – słynącego ze sztuki balijskiego miasta) to jedno z wielu w Indonezji miejsc, w których można wynająć biuro. Ale nie tylko, bo według jego załozycieli, praca jest tu tylko częścią, a nie celem życia. Oni chcieli stworzyć społeczność ludzi, dla których „dom jest bardziej interakcją z innymi ludźmi niż miejscem”.

Tzw. „coworking”, czyli praca zdalna w biurze z innymi freelancerami, to coraz bardziej popularna koncepcja również w Polsce. Ale ludzie, którzy przenieśli coworking w egzotyczne miejsca, takie jak Tajlandia, Brazylia, czy Indonezja, poszli o krok dalej. Założyciele Hubud, Peter, Steve i John wraz ze swoimi rodzinami zauważyli np., że Bali odwiedza ogromna liczba „uciekinierów z korporacji”.

- Co by było, gdyby te wszystkie niebojące się ryzyka, kreatywne i tymczasowo bezrobotne osoby, zebrać w jednym miejscu? – pomyśleli. – A jeśli stworzylibyśmy coś, co łamie dotychczasowy system?

Dla Renee, żony Steve’a, to było jak ostatnia deska ratunku. Zwłaszcza, że od dłuższego czasu borykała się z depresją i niezrozumieniem ze strony otoczenia.

- Czułam się fizycznie źle – wspomina Renee na jednym ze szkoleń dla kobiet. - Męczyły mnie potworne bóle głowy, byłam przemęczona.

Gdy w końcu wybrała się do lekarza, seria badań potwierdziła najgorszy scenariusz, jaki mogła sobie wyobrazić: guz mózgu usytuowany tuż za prawym okiem. Renee mówi o sprzecznych uczuciach, które nią targały. Z jednej strony była załamana diagnozą, z drugiej myślała: „A więc to choroba sprawia, że czuję się tak źle, to znaczy, że nie jestem nienormalna”. Zdziwienie Renee było więc ogromne, gdy kolejne badania wykazały, że wcale nie cierpi na nowotwór, ale na rzadkie schorzenie neurologiczne, dające podobne symptomy, jednak dużo łatwiejsze do leczenia i przede wszystkim niezagrażające jej życiu.

- Wyobraźcie sobie, jak bardzo musiałam być zdesperowana, skoro wolałam mieć guza mózgu, niż przyznać sama przed sobą, że życie, które wiodę, jest beznadziejne. Mimo że dla innych było spełnieniem marzeń - mówi dziś Renee.

Martyna wyjaśnia, że podobne historie słyszy od wielu kobiet z całego świata, które szukają na Bali chwilowej ucieczki od przytłaczającej je rzeczywistości. Nie wszystkie łączą się oczywiście z wizją choroby, chodzi raczej o zbieżność uczuć: teoretycznie powinny być szczęśliwe, w praktyce nie są. To kobiety, które mają świetną pracę, wyszły za mąż, urodziły dzieci, czyli robią wszystko to, czego oczekuje od nich społeczeństwo. A jednak za tym słodkim uśmiechem na rodzinnym zdjęciu czai się panika albo pustka.

- Znakomita większość tych kobiet robi nadal to, czego się od nich wymaga: bierze się w garść i robi wszystko, żeby zadowolić innych – stwierdza Martyna. – Do czasu, kiedy dojdą do ściany.

Pracownicy Hubud nie tylko oferują przestrzeń osobom, które chcą pracować zdalnie na Bali. Pomagają również tym, którzy jeszcze nie przeprowadzili się do Indonezji, dopiero szukają pracy czy mieszkania. Regularnie prowadzą również własne rekrutacje i szkolenia, np. z zakresu e-commerce czy programowania, co pozwala mieszkającym tu i pracującym obcokrajowcom zdobyć nowe kwalifikacje. Pracują wtedy, kiedy im pasuje - centrum otwarte jest całą dobę, przy biurku, w hamaku albo leżąc nad basenem. Po pracy wspólnie gotują, organizują imprezy tematyczne, wycieczki, debaty - bo tu chodzi nie tylko o zarabianie pieniędzy, ale przede wszystkim celebrację życia i jego radości.

Wynajem przestrzeni biurowej w Hubud kosztuje od 60 dolarów (za 25 godzin pracy) do 275 dolarów (za nielimitowany dostęp przez cały miesiąc). W tym czasie można korzystać ze wszystkich sprzętów biurowych, sal konferencyjnych, brać udział w warsztatach. Życie w Indonezji, nawet na Bali, nie jest drogie. Renee Martyna mówi, że wynajmując tu mieszkanie, płacąc za przestrzęń biurową i jedzenie można zamknąć się w okolicach 1000 dolarów miesięcznie, ale każdy, kto był na Bali, wie, że wystarczy dużo mniejsza kwota.

Jedyny minus jest taki, że w Hubud nie może pracować każdy i od razu - liczba chętnych jest tak duża, że na wolne miejsca trzeba poczekać nawet kilka miesięcy. Ale Hubud nie jest jedynym miejscem na Bali, które oferuje przestrzeń biurową. W samym Ubud jest ich kilka, a biorąc pod uwagę fakt, że zdalna praca w egzotycznym miejscu jest coraz popularniejszym rozwiązaniem wsród młodych ludzi, biur pod palmą będzie przybywać.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (16)