Rzuciła korporację, kupiła bilety i ogoliła się na łyso. Na końcu świata została mnichem
I to się nazywa historia życia! Ile razy słyszymy o ludziach, którzy rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady. Ale co tam Bieszczady! To, co zrobiła po odejściu z firmy ta bizneswoman, robi kolosalne wrażenie. Jednak jej życiorys kryje dramatyczne wydarzenia.
Zobacz też: #dziejesienazywo: Rzuciła pracę w korporacji, by robić makijaże
Emma ze szklanego biurowca
20 lat temu Emma Slade była jedną z tych kobiet, które przychodzą do pracy w korporacji w idealnie skrojonych garsonkach. Zajmowała się bankowością i finansami. Wykształcenie zdobywała m.in. na uniwersytecie w Oxfordzie, później pracowała dla największych międzynarodowych korporacji. Była zaangażowana w rozwijanie kolejnych biznesów w Nowym Jorku i Londynie, później w Hong Kongu. Paliła papierosy, ubierała się u projektantów.
Przystawił jej broń do głowy
W 1997 roku wybrała się w delegację do Indonezji. W Dżakarcie zatrzymała się w pięciogwiazdkowym hotelu. – Któregoś dnia pobytu otworzyłam drzwi, by zobaczyć przed mini obcego mężczyznę. Wepchnął mnie do środka i zobaczyłam, że zamyka drzwi – opowiedziała dziennikarzom "Economic Times". Napastnik przystawił jej broń do głowy. Jej życie zależało od tego jednego człowieka, który później okazał się hazardzistą i złodziejem, szukających w hotelach kolejnych ofiar. Emma miała być jedną z nich.
Dzień, który zmienił wszystko
Minęły minuty, może godziny – Emma dokładnie nie pamięta – gdy do jej pokoju w końcu wkroczyła policja. Znaleźli kobietę na podłodze pod ścianą. Skulona błagała o to, by jej nie zabijać. – Strach mnie zamroził. Bałam się, że umrę, ale jednocześnie byłam sfrustrowana w środku, bo to, czego najbardziej oczekiwałam od życia, jeszcze się nie wydarzyło. Miałam 31 lat, nikogo tak naprawdę nie pokochałam, nie miałam dzieci, nie mogłam nikogo przeprosić za swoje błędy – opowiadała w liście opublikowanym przez "Huffington Post".
Nowe życie
Emma przez długi czas cierpiała na zespół stresu pourazowego. – Co zdziwiło mnie najbardziej, to to, co czułam po napadzie. Mój oprawca chciał pieniędzy – a miałam ich w tamtym czasie dużo. Musiał być zdesperowany. I na koniec ja wydostałam się z tamtego pokoju, a on trafił do indonezyjskiego więzienia. Nie czułam nawet gniewu. Czułam smutek – opowiada. Wtedy Emma postanowiła, że musi zmienić swoje życie. Doszła do wniosku, że gdyby wtedy umarła, nic po sobie by nie zostawiła. Może jedynie pieniądze na koncie i obowiązki w firmie. Zaczęła zupełnie nowe życie.
Mnich z Bhutanu
I tak Emma z Londynu została mnichem z Bhutanu. Ogoliła się na łyso, oddała wszystkie ubrania i cały dobytek. Dzisiaj można zobaczyć ją, jak przechadza się ulicami Bhutanu w czerwonych szatach buddystów. W jednym z najpiękniejszych zakątków świata została wykładowcą Uniwersytetu Królewskiego, prowadzi organizację charytatywną i pisze książki, a za dochód z ich sprzedaży finansuje najpotrzebniejsze rzeczy dla miejscowych dzieciaków.
Motywuje i podnosi na duchu
Emma często zapraszana jest na konferencje do Europy, by opowiadać o swojej niezwykłej drodze. Często powtarza: "Czułam się ogromną szczęściarą, bo przeżyłam. Nie mogłam wrócić do finansów. Nie chciałam już myśleć o sukienkach i pieniądzach, bo dostałam największy możliwy dar, jakim jest życie. Sprzedałam dom, wszystko co miałam, podróżowałam po świecie. I tak jestem dziś tu, gdzie jestem. I niczego nie żałuję".
Czuje się wolna
Bardzo często pytają ją, dlaczego akurat buddyzm. Emma przyznaje, że ta religia zawsze była gdzieś blisko niej. – Interesowałam się tym już jako mała dziewczynka. Zbierałam obrazki z Buddą, znałam nawet jakieś modlitwy. Czułam, że to religia nastawiona na pokój. Przyjechałam do Bhutanu i wiedziałam, że nie skończy się to tylko na turystycznym wypadzie. Chciałam doświadczyć tego miejsca, poznać ludzi, wtopić się w naturalny bieg życia w tym fascynującym miejscu – opowiadała w rozmowie z "Business Standard".