Rzucili korporacje, by ruszyć w świat. Australia stała się ich domem na rok
Z Asią umawiam się na rozmowę w przeddzień ostatniego dnia jej pracy. Właśnie kolejny raz w ciągu ostatnich niecałych dwóch lat rzuciła pracę. Zaczęło się od korporacji w Gdańsku, teraz rezygnuje z posady menadżera w australijskim Melbourne. Wszystko po to, by spełniać marzenia. W dniu publikacji wywiadu jest już w Indonezji. W samym środku wielkiej przygody, którą wraz z partnerem rozpoczęła ponad rok temu.
20.07.2017 | aktual.: 22.07.2017 22:14
Ania Moczydłowska: Luty 2016. Gdańsk. Rzucasz pracę w dużej korporacji i podejmujesz decyzję o wyjeździe. Czegoś ci brakowało?
Joanna Filip: W Gdańsku, skąd pochodzę, przez długi czas pracowałam w korporacji. Czułam się przytłoczona, ale nie narzekałam na swoje życie. Choć niczego mi nie brakowało, zawsze z tyłu głowy miałam marzenie, by podróżować po świecie. Jednak za każdym razem coś okazywało się większym priorytetem, niż rzucenie wszystkiego i wyruszenie w nieznane. To wcale nie jest takie proste, jeśli ma się poukładane życie, stałą pracę i nie jest się już 20-latkiem. Zresztą w Polsce pokutują przekonania i konwenanse, z którymi trudno walczyć. Studia, praca, małżeństwo, dzieci – taka jest kolejność, zwłaszcza jeśli chodzi o kobiety. Choć chcę mieć dzieci, nigdy nie odnajdywałam się w takim schemacie.
Co było bodźcem, który sprawił, że w wieku 30 lat kupiłaś bilet i powiedziałaś "lecę"?
Pracowałam jako wewnętrzny rekruter w wielkiej amerykańskiej korporacji i tam właśnie poznałam pewnego chłopaka. Poznaliśmy się w pracy, zaiskrzyło między nami. Zaczęliśmy się spotykać, a on oznajmił, że wyjeżdża do Australii, ma już wizę. To był dość mocny cios, w tamtym momencie dołączenie do niego nie przeszło mi przez myśl. W tamtym momencie jeszcze nie podjęłam decyzji o wyjeździe. Jestem racjonalistką, więc stwierdziłam, że za krótko się znamy, żeby podejmować tak radykalne kroki. W czasie kilkumiesięcznej rozłąki jednak codziennie rozmawialiśmy ze sobą przez Skype. To na nim ważyły się losy naszego związku! I nagle podjęłam decyzję - zrobię to. Dziś ten chłopak siedzi obok mnie, na drugim końcu świata.
To był dobry moment?
Oświeciło mnie. To był IDEALNY moment. Nie miałam w Polsce zobowiązań, które trzymałyby mnie w kraju na stałe. Języki znam, prace zawsze znajdę, myślałam. Nie chciałam nigdy, żeby moim życiem rządziła praca, a tak się właśnie w tamtym okresie czułam. Nieco zgaszona i przytłoczona korporacyjnym światkiem.
Od czego zaczęłaś?
Kupiłam bilet, zaaplikowałam o wizę. Na początek taką, dzięki której mogłam przebywać w Australii jednorazowo przez trzy miesiące w ciągu roku, ale nie mogłam pracować. To był luty 2016. Rodzice odwieźli mnie do Warszawy na lotnisko, byłam przeszczęśliwa, choć bałam się. Australia miała być tylko przystankiem. Początkowo zakładaliśmy z Michałem, że będziemy tam trzy miesiące, na które pozwalała mi wiza. Ewentualnie że będę musiała wyjechać poza granicę kraju chociaż na chwilę i wrócić na kolejne kilka miesięcy.
Czego obawiałaś się najbardziej?
Jak będzie, kiedy przyjadę do obcego i tak odległego kraju nie mając żadnego dochodu. Australia jest bardzo droga, a my chcieliśmy przez kolejny rok podróżować. Nie przygotowywałam się do tego wyjazdu, więc nie miałam zbyt dużych oszczędności na koncie. Wszystko wyszło spontanicznie. Towarzyszyło temu bardzo dużo niepewności. Jednego dnia mówiłam: "dobra, rzucam to i jadę". Kolejnego dnia budziłam się i myślałam "co ja wyprawiam?!", przecież miałam w Polsce dobre życie. Ale w momencie kiedy już podjęłam tę decyzję, poczułam jak kamień spada mi z serca. Byłam wolna!
Rzucili korporację i wyjechali w świat - brzmi romantycznie. W Australii jest więcej takich jak wy?
Tak, poznaliśmy bardzo dużo par z historiami podobnymi do naszej! Dokładnie jak my porzucili intratne posady w wielkich koncernach i wyruszyli przed siebie. Wielu z nich wyjechało też w przedłużoną podróż poślubną. W Melbourne (jak i w całej Australii) można spotkać wielu backpackerów, którzy przyjeżdżają falami – zwłaszcza zimą, spragnieni słońca. Większość z nich wtedy pracuje w restauracjach i ja też tak zaczynałam. To bardzo wyczerpująca praca, bo w Australii obsługa klienta jest na bardzo, bardzo wysokim poziomie. Nie ma zmiłuj, tu wszystko musi być perfekcyjne. Trzeba być szybkim, zorganizowanym i wiecznie uśmiechniętym.
Z rekruterki na kelnerkę? Nie byłaś rozczarowana?
Nie byle jaką kelnerką, bo na początku pracowałam w trzech miejscach jednocześnie! To było szaleństwo. Melbourne to miasto skupione na dwóch rzeczach: sporcie i jedzeniu. Są tu restauracje z każdego rejonu świata, wszystkie gwarne i zapełnione przez ludzi. Australijczycy bardzo dużo zarabiają, więc mnóstwo czasu spędzają w lokalach oraz na mieście, niezależnie od pory dnia i nocy. Są tam po prostu zawsze. Czasami zastanawiam się, czy oni w ogóle kiedyś pracują. (śmiech)
A tak poważnie to podejmowałam się tych prac, by uzbierać pieniądze na dalsze podróże. Ani przez chwilę nie myślałam o tym jako o stałej posadzie. Zresztą przez długi czas miałam ograniczone możliwości zatrudnienia, bo w ramach wizy studenckiej, którą posiadałam, pracować legalnie można tylko 20 godzin tygodniowo.
Trudno jest dostać pracę będąc "gościem"?
Pracy na szczęście jest sporo, choć czasami trzeba wysilić się, żeby ją znaleźć. Bardzo dobrze działają portale ogłoszeniowe. Ale! Rekruterzy w Australii kompletnie nie patrzą na twoje wykształcenie, ważne jest doświadczenie i referencje. No chyba że jest to zawód z tzw. "listy", na której figurują głównie zawody bardzo poszukiwane. Wówczas łatwo jest dostać wizę sponsorowaną, ale ta lista co roku się zmienia. Sporo profesji z niej zniknęło, ciągle dużo jest na niej zawodów z branż inżynieryjnej i medycznej. Mimo tego, po około dwóch miesiącach dostałam pracę jako HR Menadżer, a następnie, już w innej firmie, jako Project Menadżer. Te prace pozwoliły mi osiagnąć mój cel finansowy.
Na pewno utrudnieniem przy podjęciu pracy jest wiza. Nawet mając już pracę, cały czas masz w głowie, że ona kiedyś się skończy. Trzeba sporo kombinować. Aby dostać jedną z wiz musieliśmy z moim partnerem udowodnić, że faktycznie jesteśmy parą, a nasi rodzice musieli wystawić nam referencje i zaświadczyć, że nie kłamiemy. (śmiech)
Upał, daleko i wszędzie ganiające kangury. Ile prawdy jest w stereotypowym myśleniu o Australii?
Australia to jeden wielki stereotyp! Funkcjonuje w głowach osób, które nigdy tu nie były. Sama trochę tak właśnie wyobrażałam sobie ten kraj. Okazał się o wiele bardziej różnorodny, dlatego tak ważne, aby nie osiadać w jednym mieście, tylko chłonąć go całego. Niektórzy przyjeżdżają, siedzą rok w Melbourne i myślą "widziałem Australię". My ciągle nie znamy jej dobrze, mimo licznych podróży. Każde duże australijskie miasto jest kompletnie inne, tak samo każda mała wioska. Nastawienie ludzi, ich sposób życia, usposobienie. A przyroda jest obezwładniająca. Po Australii podróżuje się wspaniale i bardzo wygodnie.
Takie podróże to duże koszty. Z resztą tak samo jak życie w Australii.
Koszty to temat rzeka. Warto rozbić go na czynniki pierwsze. W czasie moich prac w gastronomii zarabiałam od 18 do 26 dolarów za godzinę. To dobra stawka. W pracach biurowych zarabia się więcej. Jeśli chodzi o ceny mieszkania, zależne są od dzielnicy, jak wszędzie. Przytulna kawalerka w dość prestiżowej i dobrze skomunikowanej dzielnicy kosztuje nas tygodniowo 290 dolarów. Niedaleko mamy piękne ogrody botaniczne. To na tutejsze standardy mieszkaniowe bardzo dobra cena, choć za taką sumę można wynająć też dom – z tym że położony na obrzeżach, powiedzmy godzinę drogi od centrum. Melbourne jest bardzo duże, więc w zasadzie na każdorazowy przejazd gdziekolwiek trzeba przeznaczyć przynajmniej te pół godziny. Za to benzyna jest bardzo tania. Wynagradza koszty chleba czy owoców.
Australia w ogóle stworzona jest do podróżowania samochodem. Na szczęście łatwo kupić auto i jest ono stosunkowo tanie. Na potrzeby naszej podróży po kraju zaopatrzyliśmy się w używane kombi, w którym mieszkaliśmy przez miesiąc. Teraz mamy nasze wymarzone 4WD, którym ruszymy w outback po powrocie z Indonezji. Powiedzmy sobie szczerze, przy tutejszych zarobkach po dwóch tygodniach pracy, możesz kupić sobie samochód. Inna rzecz, że ruch uliczny jest tu przedziwny i dziki. W Melbourne Australijczycy ciągle trąbią, wpychają się, wszędzie są rowery i skutery. Na drogach zdarza się mnóstwo niebezpiecznych sytuacji.
A co z mieszkańcami kraju? Jacy są Australijczycy?
Przemili i uśmiechnięci. Ciągle pytają "how are you?" (ang. jak się masz?) i nazywają cię "mate" (ang. ziomek). Są mistrzami luźnych pogawędek typu "small talk". Ale to na dłuższą metę jest bardzo męczące i paradoksalnie – utrudnia nawiązanie bliższych relacji. To sprawia, że wydają się bardzo powierzchowni. Nie chciałabym ich jednak wkładać do jednego worka, poznaliśmy zbyt małą próbę społeczeństwa.
Nigdy nie doznaliśmy za to w Australii dyskryminacji ze względu na pochodzenie. Jest tu wiele różnych nacji, a najbardziej zaskakująca jest liczba Azjatów. Rząd stawia też bardzo duży nacisk na równość, nikt nie może być dyskryminowany. Na tym kontynencie mieszka wielu Polaków, wielu Australijczyków z którymi rozmawialiśmy jakiegoś zna. Obecnie moimi klientami są osoby, które mają polskich przodków i jest to niesamowicie przyjemne słuchać, jak wiele mieszkańcy tak odległego kraju potrafią powiedzieć dobrego o naszym narodzie, mimo że często nigdy nawet w Polsce nie byli.
Co byś poradziła osobom, które myślą o wyjeździe do Australii?
Nie zastanawiać się czy, tylko jak. To będzie w pewnym sensie trudne, ale przeprowadzka do innego kraju nigdy nie jest łatwa. W sieci za to mnóstwo jest bardzo praktycznych i konkretnych wskazówek, jak się do tego zabrać. Bardzo sprawnie działa rządowa strona australijskiego Departamentu Imigracji i Ochrony Granic. Informacji jest tam dużo, ale jeśli przez nie przebrniesz, wszystko stanie się jasne. Australijczycy są też bardzo pomocni, można zadzwonić i dopytać o dowolną kwestię. I tutaj obsługa klienta działa wzorowo. Jeśli naprawdę chcesz przyjechać do Australii, mieszkać, pracować i żyć tutaj, to jest możliwe. Wystarczy uwierzyć i działać.
Taka decyzja musi zmieniać światopogląd i nastawienie do życia, prawda?
Kiedyś myślałam już, że wiem, co chcę w życiu robić. Teraz okazuje się, że tak naprawdę myliłam się. Póki co wiem tylko, że chcę spełnić swoje największe marzenie: podróżować, zwiedzać świat i poznawać nowe kultury. Uważam, że przeprowadzka i osiedlenie się na dłuższy czas w Melbourne była świetną decyzją. A nastawienie do życia i światopogląd najlepiej zmieniają same podróże, nie siedzenie w jednym miejscu. Choć po drodze multum było małych, niezmiernie trudnych wyborów, przez które nie raz płakałam, bilans jest dodatni. To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Chciałam coś zmienić i zrobiłam to. Bo jak nie teraz, to kiedy?
Obecnie Asia i Michał są w w gorącym i rozbrzmiewającym śpiewem ptaków i koncertem cykad Ubud, na indonezyjskiej wyspie Bali. Za sobą zostawili ryczącą silnikami skuterów i bardzo zanieczyszczoną, choć piękną Javę. Na wstępie zniesmaczyli się brudną i nieciekawą Jakartą, by potem znaleźć się w równie głośnej, ale o wiele bardziej interesującej Yogjakarcie - bazie wypadowej do monumentalnych świątyń Prambanan i Borobudur. Z Javą pożegnali się przeprawiając się przez tzw. Sand Sea - pustynię z powulkanicznego pyłu, by zajrzeć do krateru ryczącego aktywnego wulkanu Bromo. Teraz skuterem przemierzają Bali i za kilka dni uciekają na kolejną, mniej turystyczną wyspę Indonezji. Swoje przygody opisują na facebooku.
Co Anna Skura robi podczas wakacji w Australii?