Zofia Stryjeńska. Szukała typów lekko wykolejonych i z fikołkiem

- Podobała mi się zawsze u mężczyzn blada twarz, niebieskie oczy i ciemne włosy. To połączenie z dodatkiem wyniosłej postaci i rodowego pierścienia na kościstej włochatej łapie zawsze działało najwięcej na wyobraźnię - twierdziła Stryjeńska.

Zofia Stryjeńska
Zofia Stryjeńska
Źródło zdjęć: © NAC

Twarde zasady dobrego wychowania wpajała nastoletniej Zofii jej mama, Anna Lubańska. Po pierwsze, panna powinna być dziewicą absolutną do dnia ślubu. Nie ma mowy o fałszywym opakowaniu, jak panna, to panna. Po drugie, ślub nie jest igraszką ani interesem, lecz składaną przed ołtarzem przysięgą wzajemnej lojalności i wierności na amen. Po trzecie, kobieta przyzwoita nie maluje się. Dla panien z pokolenia Zofii (urodziła się w 1891 r.) spełnienie wszystkich tych zasad to nie była bułka z masłem.

Zosia miała 17 lat, kiedy w swoim kajecie wyliczała "pożądane cechy męskie". Ideał powinien mieć "błękitne reflektory, czyli oczy przez które widać pejzaż nieba". Dobrze, gdyby mówił po angielsku "haudujudu", a po francusku "bążur" i "sa wa". Ponadto był facetem lekko wykolejonym i miał fiołka, oczywiście na jej punkcie. Wiosną 1916 r. znalazła: "Mój płowy lew, moje gusło".

Karol Stryjeński – smukły blondyn, starszy od niej o cztery lata, architekt, projektant wnętrz po szkole w Paryżu. Czyli mówił więcej niż "sa wa" i "bążur". Ponadto, jak zazdrościł Rafał Malczewski, znany w towarzystwie malarz: "Karol umiał się bawić i czarować kobiety wszelkiego pochodzenia". Po trzech tygodniach "wgapiania w siebie" pan Karol zapytał: "Czy zostanie pani moją żoną?". Wciąż byli na pan, pani. Ślub wzięli w tajemnicy, do kościoła ojców karmelitów w Krakowie podjechali tramwajem. Przed ołtarzem "nagle Karola i mnie z nerwowości opanował szał śmiechu". Po ślubie też było zabawnie, młodzi państwo Stryjeńscy żyli jak bohema. Bywało, że pijany Karol zawijał się do spania w dywan, a wstawiona Zocha, jak ją nazywano, brała kąpiel w sukni balowej.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz też: Zapomniana córka Władysława Jagiełły. To ona miała rządzić Polską

Na świat przyszły dzieci: Magda (1918), potem bliźniacy Jan i Jacek (1921). W ich małżeństwie nie tylko Karol jest artystą. Zofia też tworzy, w kraju nazywana jest "księżniczką malarstwa polskiego". Z Paryża, gdzie zdobiła pawilon na wystawie światowej, wraca z czterema grand prix i Legią Honorową. Ale w ich związku się nie układa. "Płowy lew" chadza własnymi ścieżkami. Zocha tropi jego kochankę, aż dostaje "generalnego bzika". Tak się objawia: "Wkradam się do owej pani M., grzmocę ją, ubieram w kilka drapaków na gębie i umykam jak Indianin". Potem "ogłupiała z samotności i półślepa z płaczu jak upiór" błaga Karola o powrót do domu. Napadało tych jej łez w Zakopanem ładnych parę beczułek. Kiedy zaślepienie mija, stać Zochę na samokrytykę.

- Trzeba być rzeczywiście stukniętą na mózgu, aby upierać się przy Karolu, mając potencjalnych i wielce sympatycznych adoratorów w Krakowie i w Warszawie, i dać się tak sponiewierać i zdewastować moralnie - stwierdziła.

Z dawniej pożądanych cech męskich Karol miał pod dostatkiem "wykolejenia". Doniósł na żonę medykom i Zocha trafiła do "domu wariatów". Skandal na całą Polskę znalazł finał w sądzie. W 1927 r. separacja, później rozwód za 8 tys. zł. Zofia odzyskuje wolność, ale traci prawa do opieki nad dziećmi.

"Podobała mi się zawsze u mężczyzn blada twarz, niebieskie oczy i ciemne włosy. To połączenie z dodatkiem wyniosłej postaci i rodowego pierścienia na kościstej włochatej łapie zawsze działało najwięcej na wyobraźnię" - pisała.

To portret Artura Sochy, aktora teatralnego i filmowego, kolejnego wybranka Zofii. Żeby móc przysięgać mu przed ołtarzem, zmieni wyznanie na ewangelicko-reformowane. Wychodzi za Artura w 1929 r. w Warszawie. W prezencie ślubnym dostają słój z grzybami marynowanymi. Szybko się okazuje, że Artur to "blagier, pijanica, kabotyn i dziwkarz". Niedługo po ślubie tłumaczy się żonie: - Zaciągnęli mnie po pijanemu do dziwek. Natrafiłem na jakąś nieczystą.

Diagnoza: syfilis, stan zaraźliwy. Zofia jest zarażona, ale wybacza. Chodzą razem do kina, teatru, na wódkę... Jednak po paru latach narzeka w dzienniku: "Psiakrew, gdzie mój mąż? Wstrętna, ohydna samotność. Gęby ni do kogo otworzyć. Sama bez celu, jak pies bezpański". Tęskni za "rozkoszą, za jakimś całowaniem". Od męża nie dostaje ani pomocy materialnej, ani towarzyskiej. Szuka pociechy w kościele, ale też nie znajduje. "Po zaczęciu modlitwy musiałam wyjść, bo taki mnie żal za gardło chwycił i skowyt, i szał płaczu, że ledwie doszłam do domu. Przechlipałam i do roboty".

Wybawieniem w ciężkich chwilach była praca. Ale z zamówieniami fatalnie, a kiedy już się trafiły, zawodzili wynajęci pomocnicy. Potrafiła zbluzgać ich z talentem: - Anemiczne, glicerynowe kretyny! Zakute łby rzemieślnicze wyprane z iskierki fosforu! Ciasne krety prowincjonalne!

Parodię małżeństwa kończy jesienią 1937 r. Wnosi o rozwód. Na szczęście ten jest mniej kosztowny - 3 tys. zł. Odsyła Arturowi cukiernicę, książki, za 50 złotych kupuje jego zegarek na pamiątkę. I po małżeństwie.

"Był przed laty ktoś, o kogo Artur mógłby sprawiedliwie podbić oko" – napisała w dzienniku. Poznali się na plaży. Zofia, jak zwykle cała w zachwytach: "Istny Achilles trojański. Grzał się na słońcu w Juracie i tarzał w piachu, a fale Bałtyku bryzgały pianą na jego stopy". Widziała go prawie nagiego, bo tylko w slipach. Zachowało się zdjęcie z Juraty. Opalony, gładki, żywy, obraz zdrowia i urody – Achilles Breza, architekt, brat Tadeusza, pisarza. Pisarka Zofia Nałkowska tak go portretuje: "Obdarzony wielką urodą (bardzo wysoki blondyn o niebieskich, skośnych oczach), ogromnym czarem osobistym, błyskotliwą inteligencją i talentem".

Stryjeńska wspomina o upojnych tańcach przy "Pieśni sentymentalnej" Ordonki. Podnieca ją myśl, że "Leś nie był cnotką, podobno bywał u Mai Berezowskiej na orgiach". Czy zostali sezonowymi kochankami? Nie pisze wprost, tylko przy okazji innej imprezy notuje: "Przypomniał mi niewyżyte z tamtym sentymenty, bo urżnęłam się na erotyzm". Po sezonie w Juracie wraca do Warszawy. Na kartki w drzwiach "Byłem 4 razy!" nie odpowiada.

Bliźniacy Janek i Jacek w 1938 roku to już młodzieńcy zdolni zauważyć dziwne zachowanie mamy. Nazwą je: romans galowy. Obiekt to sławny pisarz na gościnnych występach w Warszawie. Arkady Fiedler. "Facet o żółtych zębach i rybich oczach, od którego uderzyły na mnie tak silne promienie intelektualne, że zdrętwiałam z błogości". Stryjeńska uwielbiała książki podróżnicze Fiedlera. Koniecznie musiała zapoznać autora i zaprosić na obiad do restauracji. Buty, puder, róż, grzebień – tyle to trwało, że dotarła spóźniona.

Fiedler już czekał. Cenił Stryjeńską jako artystkę, jej ludowe kompozycje budziły "niegasnący zachwyt". Podziwiał je na statku MS Piłsudski. "Facet widząc mnie jeszcze młodnawą (miała 47 lat, podawała, że ma 6 mniej) w tej epoce umalowaną, myślał, że naciął się na wampa".

Zofia spodziewała się gejzeru inteligencji, a Arkady snuł opowieści o igraszkach w egzotycznych krajach. O świństwach opowiadał, czego Zofia nie tolerowała. Do deseru nie doszło, kiedy wyleciała wściekła od stołu. Przez umyślnego posłała Fiedlerowi kilka paczek prezerwatyw z życzeniami dalszych sukcesów. Pisarz docenił żart. Odgryzł się, że prezent wystarczy mu na bardzo krótko. Dołączył orchideę i zaprosił na kolację. Nie zamierzała iść, ale zaproszenie na raut wydany na zamku przez prezydenta przyjęła. Tam znowu coś poszło nie tak, bo Stryjeńska zamazała opis spotkania. Zachowało się kilka zdań: "Co za fiasko, co za upokorzenie. Ale czy potrafię znieść jego nieobecność".

Fiedler znajomość potraktował mniej poważnie. Wysłał orchideę na pożegnanie, z nadzieją na spotkanie po powrocie z kolejnej wyprawy. Tego już było Zofii za wiele. Kupiła butelkę, dolała jakiegoś świństwa i wysłała z życzeniami, aby "wypił z pierwszą lepszą Tahitanką". Podróżnik otworzył od razu. Twierdził, że przysłała mu butelkę trującej rycyny. Zemścił się – jak twierdzi – szlachetnie. Posłał jej kiść bananów z życzeniami, żeby z apetytem zjadła. "Sam sobie zjedz, marynowany śledziu. Drań jeden" – odpisała.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (2)