Niewdzięczne zajęcie chłopek na dawnej polskiej wsi. Musiały robić to co tydzień
Dawne chłopki od świtu do nocy miały ręce pełne roboty. W czasach, gdy na wsi nikt nawet nie myślał o bieżącej wodzie w chatach, jedną z najbardziej czasochłonnych prac domowych stanowiło pranie. Nieważne, czy z nieba lał się żar, czy panowały siarczyste mrozy, bielizna musiała być uprana. Oto jak 150 lat temu wyglądał cały ten mozolny proces.
10.05.2024 15:19
Dawni polscy chłopi zdecydowanie nie byli czyściochami. Czytając jednak relacje XIX-wiecznych etnografów opisujących realia życia na wsi w Galicji czy Kongresówce, bardzo często pojawia się informacja o tym, że przynajmniej bieliznę prano co tydzień.
Bez bieżącej wody oraz sprzętu AGD pranie stanowiło męczące oraz niezwykle czasochłonne zajęcie. Zwykle chłopki zabierały się za nie w piątek lub sobotę. Zdarzało się zresztą, że cały proces był rozkładany na dwa dni.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak dawne chłopki robiły pranie?
W większości przypadków jedynie pierwszy etap, polegający na moczeniu odzieży w ługu (mieszanina ciepłej wody i węgla drzewnego), odbywał się w chacie. Samo pranie zaś trzeba było wykonać w rzeczce, jeziorze lub stawie, które często znajdowały się w sporej odległości od wiejskiej chaty.
Tak zajęcie opisywał chłopski syn, Jan Świętek, na kartach książki "Lud nadrabski, od Gdowa po Bochnię":
"Kiedy bielizna nieco naciągnie ługiem, mną ją w rękach, po czym ułożywszy w cebrze, wynoszą ją na drążku przeciągniętymi przez oba uszy cebra nad Rabę, rzekę, staw lub sadzawkę. Tu praczka klęka na desce, ułożonej na czterech palach wbitych w dno rzeki przy brzegu, wybiera z cebra jedne sztukę bielizny po drugiej.
Macza ją we wodzie i czy to sama, czy też w towarzystwie drugiej kobiety, (w którym to razie obie klęczą po przeciwnych końcach deski, zwrócone do siebie twarzami), kijanką [drewnianym narzędziem w kształcie łopatki] tłukąc, potrząsając i poprawiając na desce, stara się oczyścić z brudu".
Zobacz także
Kiedy praczka uważa, że brud pod wpływem razów kijanki, ustępuje nieco z sztuki bielizny, zanurza ją jeszcze kilka razy w wodzie i za każdym razem silnie wykręca, a w końcu odkłada na bok. Wyprane w ten sposób sztuki bielizny, zbiera na powrót do cebra i powraca do domu. Tu wieczorem mydli każdą sztukę z osobna, mnie w rękach i składa do cebrzyka. W nim wszystką bieliznę zlewa w końcu gorącą wodą i tak zostawia na noc.
"Rano znów, zlawszy powtórnie bieliznę gorącą wodą, mnie ją z osobna w rękach, układa w ceber i wynosi nad rzekę, gdzie po ponownym przepraniu kijanką i wykręceniu z wody i mydlin, bielizna na piękne wyprana wychodzi z pod rąk praczki".
Dawne wiejskie sposoby na podgrzanie wody
Kiedy spodnia odzież była już czysta, przychodziła pora na krochmalenie. Przy czym do bielizny noszonej na co dzień używano krochmalu żytniego, zaś do odświętnej pszenicznego. Słowa Świętka pokrywają się z relacją pozostawioną przez Władysława Sarnę w pracy "Opis powiatu krośnieńskiego pod względem geograficzno-historycznym". Proboszcz z podkarpackiej wsi Szebnie pisał:
"W piątek i w sobotę piorą [chłopki] bieliznę i to w ten sposób: brudną bieliznę czyli «chusty» namaczają w ługu, w którym pozostaje jakiś czas. Po czym idą z nią do rzeki lub stawku. Przyniósłszy chusty od wody, wkładają do tak zwanej zwarki wyglądającej, jak dzierza na chleb tylko, że ma trzy wysokie nogi, i zlewają wrzącą wodą.
Gdy nieco ochłódnie, namydlają i trą w rękach. Z namydloną bielizną idą do wody i piorą kijankami. Potem krochmalą krochmalem zmięszanym z farbką, wieszają w lecie na płotach a w zimie koło pieców, po wyschnięciu maglują lub prasują".
Ciekawą informację o tym, jak podgrzewano wodę do prania w położonej niedaleko Częstochowy wsi Stradom pozostawił Michał Rawicz Witanowski. Otóż, do bali z ługiem wrzucano rozgrzane do czerwoności polne kamienie oraz żelazne kule.
Chłopi twierdzili przy tym, że różnej wielkości kule pochodziły rzekomo jeszcze z czasów szwedzkiego oblężenia Jasnej Góry. Starsi upominali więc "młode pokolenie, żeby szanowało te pamiątki odległych czasów".
Trzeba było prać nawet na mrozach
Niemal wszystkie opisy tego, jak wiejskie kobiety prały odzież, zawierają informację, że wykorzystywały one drewniane kijanki. Wyjątkiem pod tym względem jest relacja Zygmunta Glogera.
Słynny historyk i etnograf podczas swej podróży wzdłuż Bugu spotkał latem 1875 roku niedaleko Terespola "sześć kobiet wiejskich w bieli, które stały szeregiem i prały bieliznę, używając nóg zamiast kijanek". Z oddali ich praca miała w związku z tym dawać "pozór dziwnego tańca".
Regularne pranie przez cały rok było zajęciem czasochłonnym, jednak zimą mogło również nieść niebezpieczeństwo dla zdrowia. Bowiem, jak pisał chociażby znany wiejski pamiętnikarz, Jan Słomka, o swoim rodzinnym Dzikowie:
"Nieraz w czasie największego iskrzącego mrozu rozlegał się po wsi odgłos kijanek, — a praczki ubrane były lekko, żeby się mogły dobrze przy robocie uwijać, i klęczały na desce przy wodzie gołymi kolanami. I grzały się przy tej pracy, choć «smaty» kostniały od mrozu pod kijankami i przy wyżymaniu i do domu były przynoszone zmarznięte, jak kamień".
Jakby tego było mało część chłopek musiała niemal kilometr dźwigać pranie "do wody i od wody, brnąc po kolana w śniegu, jeżeli w nocy usypał, a mężczyźni wpierw drogi nie utorowali". W takich warunkach nietrudno było o zapalenie płuc, które mogło kosztować nie tylko zdrowie ale i życie.
Bibliografia
- Zygmunt Gloger, Dziennik podróży pod Bugu, "Kronika Rodzinna" nr 23, 19 listopada (1 grudnia) 1875.
- Jan Słomka, Pamiętniki włościanina od pańszczyzny do czasów dzisiejszych, Nakładem Towarzystwa Szkoły Ludowej w Krakowie 1929.
- Władysław Sarna, Opis powiatu krośnieńskiego pod względem geograficzno-historycznym, Przemyśl 1898.
- Jan Świętek, Lud nadrabski, od Gdowa po Bochni, Akademia Umiejętności 1893.