Blisko ludziPatologia na trybunach. Obelgi lecą również w stronę dziecięcych zawodników

Patologia na trybunach. Obelgi lecą również w stronę dziecięcych zawodników

Rodzicom puszczają nerwy na meczach swoich dzieci
Rodzicom puszczają nerwy na meczach swoich dzieci
Źródło zdjęć: © Adobe Stock | ©sunnybright - stock.adobe.com
23.09.2021 15:50

Zdzieranie gardła, komentowanie i obrażanie uczestników gry. Brzmi znajomo? Mijając murawy, na których rozgrywane są dziecięce i młodzieżowe mecze, można ich usłyszeć i rozpoznać bez problemu. To buzujący niczym aktywny wulkan rodzice starają się dyrygować akcją rozgrywaną na boisku. To nic, że pokrzykują do 8- czy 10-latków. Zresztą - tylko tu mają jeszcze coś do powiedzenia.

- Wcześniej myślałam, że patologia na trybunach dotyczy starszych roczników czy wyłącznie seniorów. Byłam w dużym błędzie - Karolina, mama 10-letniego Marcina, który od 3 lat z powodzeniem gra w piłkę nożną, ma bardzo złe zdanie o kibicujących rodzicach.

To, co kobieta zobaczyła wśród z pozoru dobrze prezentujących się ludzi, wywołało u niej niemały szok. - Padały wyzwiska pod adresem rywali. Ryki, gwizdy, słowa na "k". Raz wyprowadzona z równowagi wdałam się w pyskówkę, a potem zgłosiłam to do trenerów. Jednak bardzo ciężko takich ludzi ustawić, bo jeśli trener nie reaguje, to czują się bezkarni. Widziałam, że kilka osób, najpewniej stałych bywalców meczów, popijało sobie ukradkiem jakieś promile - jak zauważa kobieta, chociaż wśród agresywnych rodziców przeważali ojcowie, to niektóre z pań też nie pozostawały w tyle. - Elegancka pani w biurowym outficie wylewała ze swoich ust takie szambo, że życzę jej, żeby dyrektor szkoły, do której uczęszcza ich syn, zobaczył ją kiedyś w akcji.

Świadkiem podobnych sytuacji jest regularnie Anna Witek, mama 13-latka, który jako zapalony piłkarz nie przepuszcza żadnej okazji do gry. - Jako matka nie lubię meczów, a zwłaszcza gry z pewnymi drużynami, które mają swoje stałe grono "wsparcia". Oni dosłownie rozwalają mecz. Atmosfera jest okropna, a agresja udziela się wszystkim dookoła. Raz byłam świadkiem szarpaniny między rodzicami nastolatków. Na meczach wygląda to tak, że kilka osób wrzeszczy do swoich dzieci, jak mają grać, czego ich uczyli, oczywiście przy okazji komentując każdą nieudaną akcję. Ciekawe ile z tych nieudanych akcji jest zasługą ich zachowania? - pyta retorycznie kobieta, dodając, że o ile jej syn umie się wyłączyć i skupić na grze, o tyle jego kolega z drużyny już nie poradził sobie z wywieraną presją i zrezygnował z piłki. - Ten chłopiec już nie gra w meczach, być może z tego powodu. Szkoda, bo naprawdę dobrze mu szło - kwituje ze smutkiem.

Presja KOR-nika

Kwestia psychicznego znoszenia presji wywieranej podczas meczów z taką publicznością to bardzo indywidualna sprawa. Feliks Szczepaniak z Warszawy miał 11 lat, kiedy wraz z drużyną zaczął jeździć na turnieje piłkarskie. Właśnie wtedy doświadczył tego przykrego zjawiska, jednak jak twierdzi, dobrze sobie z tym radził, nie reagując i nie biorąc tego do siebie. Niestety nie wszyscy chłopcy mogli pochwalić się taką odpornością.

- Jeździliśmy na turnieje po 8 drużyn, a tam wiele się działo. Kilku moich kolegów bardzo się stresowało przed meczem, kiedy z trybun wrzeszczał ojciec czy matka, albo kibice przeciwnej drużyny śmiali się i buczeli jak zwierzęta. Przez to grali dużo gorzej niż na treningach. Raz jeden z tatusiów, którego syn był raczej cienki w piłkę, nie mógł znieść błędów swojej drużyny na boisku. Zaczął się wydzierać i komentować. My mieliśmy z tego bekę, trener drużyny zaczął go uspokajać, a sędzia nie reagował w ogóle - opowiada nastolatek, dodając, że po pewnym czasie wszyscy się przyzwyczaili do owych wyskoków i puszczali je mimo uszu.

Jednak bywały ostrzejsze sytuacje. Szczególnie w pamięć Feliksa zapadł mecz w Radomiu, kiedy to jeden z ojców, nie mogąc pogodzić się z porażką drużyny swojego syna, obrażał młodych piłkarzy. - Cały mecz bluzgał w naszą stronę od kretynów i debili, ale na tym nie koniec! Jak już wsiadaliśmy po meczu do autokaru, kazał "wypier...ać na wiochę". Innym razem poszarpaliśmy się z faulującym nas celowo zawodnikiem. Wtedy jego ojciec nas zwyzywał i chciał się umawiać na solo po meczu. On dorosły z nami…Tego jest tak dużo, że mógłbym jeszcze długo wymieniać - stwierdza.

Jak podkreślają nasi rozmówcy, takie zachowania to niestety niechlubny standard, który nawet ukuł sobie specjalną nazwę doskonale znaną w świecie sportowym - Komitet Oszalałych Rodziców (KOR). Problem angażowania dzieci w zbyt wczesną rywalizację, przy jednoczesnym nacisku rodziców na wynik okazał się na tyle poważny, że na początku września tego roku PZPN podjął decyzję, by usunąć punktację w dziecięcych rozgrywkach ligowych. Zdaniem wielu działaczy sportowych decyzja jest w pełni uzasadniona.

- W piłce dziecięcej najważniejszy jest postęp, rozwój i wychowanie, a nie punktacja. Często rodzice o tym zapominają i najważniejszy staje się dla nich wynik, a to w prostej drodze prowadzi do chorych sytuacji - tłumaczy Łukasz Mateńka, trener i założyciel AP Wilki Warszawa, dodając, że zjawisko jest mu doskonale znane od dawna i do dziś ma przejścia z rodzicami na tym tle.

Pandemia świętego spokoju

Na szczęście sytuacja jest zdecydowanie lepsza niż kiedyś, chociaż pozostaje jeszcze wiele do zrobienia w kwestii wychowania samych rodziców. - Mam wrażenie, że się to trochę ucywilizowało. Niestety nadal bywają sytuacje ekstremalne jak np. ubliżanie sędziemu, innym rodzicom, a czasem nawet samym zawodnikom. Łagodniejszą formą, która też jest bardzo szkodliwa, są wszelkiego rodzaju podpowiadania, co należy w danej sytuacji zrobić i głośne krytykowanie za błędy - wymienia Mateńka, dodając, że dla takich zachowań nie powinno być taryfy ulgowej zwłaszcza podczas dziecięcych rozgrywek.

- Kiedy widzę, że opiekun zawodnika zachowuje się źle, podpowiada, krzyczy, komentuje - przerywam mecz i wypraszam go z trybun. Jeśli to nie działa, polecam zabrać dziecko i wrócić do domu. W mojej akademii nie ma miejsca na takie zachowania i szczególnie uczulam trenerów, by reagowali jak najszybciej i z całą stanowczością na takie sytuacje - wyjaśnia.

Co ciekawe oddechem dla młodych zawodników okazał się okres pandemii, gdzie rodzice nie mogli kibicować swoim pociechom i mieli zakaz wchodzenia na obiekt, w którym rozgrywał się mecz. Efekt? Według trenera dzieci grały spokojnie i bez presji ze strony opiekunów, dlatego pod tym względem można było mówić o ubocznej cnocie obostrzeń. Czy jednak potrzeba aż tak drastycznych środków, by dać dziecku swobodnie spełniać marzenia o karierze piłkarza?

Jak przyznaje właściciel AP Wilki Warszawa, wystarczy, że każdy rodzic zacznie przede wszystkim wspierać swoją pociechę, a nie ją oceniać i kontrolować. Ma w tym pomóc właśnie brak wspomnianej punktacji, która napędzała spiralę niezdrowych ambicji. - Oczywiste jest, że dzieciaki zawsze chcą wygrywać, jednak likwidacja punktów i prowadzenia tabel do 12. roku życia zdecydowanie wpłynie na świadomość zarówno rodziców, jak i trenerów. Jest to jasny przekaz, że najważniejszy jest rozwój, a nie wynik najbliższego meczu. Tylko w ten sposób, czerpiąc radość ze sportu, młodzi piłkarze będą mogli odnaleźć motywację na dalszej ścieżce kariery. Jeśli natomiast zaczną grać pod i dla swojego wymagającego rodzica, szybko się wypalą i tyle po drugim Lewandowskim - mówi.

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (18)
Zobacz także