„Slumdog. Milioner z ulicy” to kino antydepresyjne
I tak warto żyć – przekonuje „Slumdog. Milioner z ulicy”.
I tak warto żyć – przekonuje „Slumdog. Milioner z ulicy”.
„Wybierz życie. wybierz pracę. Wybierz karierę... wielki telewizor, samochody, odtwarzacze CD i elektryczne otwieracze do konserw...” – pamiętacie ten monolog Marka Rentona z „Trainspotting” Danny’ego Boyle’a? W nowym filmie, którego akcja rozgrywa się w Indiach, brytyjski reżyser wciąż drąży kwestię wyborów. A ponieważ w Mumbaju człowiek ma znacznie mniej alternatyw niż w takim Londynie, także Boyle – w „Trainspotting” negujący konsumpcjonizm – w „Slumdogu” zmienia punkt widzenia. Okazuje się, że z dala od pełnej wygód Europy to wygodne życie może być celem samym w sobie. Jamal Malik, tytułowy „pies uliczny”, dzieciak ze slumsów, chętnie wybrałby karierę i wielki telewizor. By awansować społecznie, może jednak co najwyżej wybrać poprawną odpowiedź na pytanie w „Milionerach”, do których przyciąga go – co zabawne – nie żądza pieniądza, ale miłość. Swoją love story Boyle oprawia przekornie w barwne ramy Bollywood.
Na czym polega fenomen „Slumdoga”, który miażdży konkurencję, gdziekolwiek się pojawi? Mknie przez ekran jak ferrari (montaż Chrisa Dickensa)
, jest przepięknie sfotografowany i mistrzowsko wyreżyserowany, a do tego pozostawia nas w wyśmienitym nastroju. Co, biorąc pod uwagę trendy we współczesnym kinie (bolesny realizm) i otaczającą nas kryzysową rzeczywistość, jest wyjątkową zaletą.
Karolina Pasternak
++++++ „Slumdog. Milioner z ulicy”, reż. Danny Boyle, Wielka Brytania 2008, Monolith Plus, 120’, premiera 27 lutego